Europejska cenzura zdrowej żywności

Zakazy obowiązujące w Unii Europejskiej utrudniają rozpoznanie dobrych produktów.

02 luty 2015
Artykuł na: 6-9 minut
Zdrowe zakupy

W Unii Europejskiej obowiązuje zakaz używania niektórych określeń na etykietach zdrowej żywności, co utrudnia konsumentom dokonanie świadomego wyboru.

Dla przykładu: określenia takie, jak "probiotyczny", "prebiotyczny", "superjedzenie", "przeciwutleniacz", używane w odniesieniu do komercyjnych produktów spożywczych bądź suplementów, traktowane są obecnie przez Unię Europejską jako zwodnicze i dlatego w unijnym Rozporządzeniu w sprawie Oświadczeń Żywieniowych i Zdrowotnych dotyczących żywności (1924/2006) zabroniono ich używania.

Komisja Europejska uważa, że takie terminy, jak "mikroorganizm" czy "bakteria", lepiej nadają się do określania mikrobów zasiedlających jelita - znanych od dawna jako probiotyki - mimo że inne rodzaje bakterii mogą przecież szkodzić zdrowiu i wywoływać choroby.

Stosując się do sugestii Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności, Komisja nie akceptuje naukowych przesłanek dotyczących roli włókien prebiotycznych we wspomaganiu mikrobiomów przewodu pokarmowego, mimo że dysponujemy licznymi dowodami na takie działanie pewnych polisacharydów obecnych w niektórych owocach i warzywach.

Komisję martwi również, że określenia w rodzaju "superjedzenie" (stosowane do opisania pożywienia dającego korzyści zdrowotne) mogą wprowadzać konsumentów w błąd. W rezultacie każdy producent zielonej herbaty, granatów, jagód goji, nasion chia, mango czy czarnych jagód, który używa tego terminu w reklamie, sugeruje, że jego produkt jest w jakiś sposób lepszy od białej mąki czy cukru - i w ten sposób popełnia przestępstwo. To samo dotyczy słowa "przeciwutleniacz" czy "antyoksydacyjny" w kontekście witamin, owoców bogatych w polifenole oraz ziół.

Oczywiście lwia część tej absurdalnej, protekcjonalnej postawy rodem z orwellowskiej powieści to najzwyklejsze dyrdymały.

Wystarczy przyjrzeć się sprawie, by stało się jasne, że polityka państw unijnych wcale nie ma na uwadze dobra swoich konsumentów, ale ochronę wielkich koncernów, które brutalnie eliminują mniejszych przedsiębiorców.

Nie sposób zaprzeczyć, że na rynku obecni są również producenci oszuści wciskający ludziom podróbki pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych, ale nie potrzebujemy kolejnych praw i regulacji, żeby sobie z nimi poradzić. A wszystkie dotychczasowe prawa unijne, dotyczące oświadczeń żywieniowych i zdrowotnych, tradycyjnych leków ziołowych, suplementów diety oraz dodatków do żywności, dopiero teraz porządnie dadzą nam w kość. Większość z nich zaaprobowano mniej więcej 10 lat temu i właśnie doczekały się wprowadzenia w życie.

Gdy nikt ich nie egzekwuje, są zupełnie niegroźne, lecz rządowe organizacje, takie jak brytyjska Trading Standards Institute i Medicine and Healthcare Products Regulatory Agency (MHRA), już dopominają się o swoje.

Naszą jedyną skuteczną bronią jest możliwość wyboru, na co wydamy pieniądze. Jeżeli nie odpowiadają nam produkty przemysłowe, nie musimy ich kupować.

Na wieść o tym, co się wyprawia w Europie, Amerykanie łapią się za głowę. Tamtejszym konsumentom, wraz ze znakomitą większością producentów żywności naturalnej, udało się obronić przed próbą "medykalizacji" produktów naturalnych, która miała miejsce w latach 90. Niespodziewanie silne naciski ze strony Kongresu zaowocowały ustanowieniem bardziej liberalnych regulacji, mianowicie Dietary Supplement Health Education Act (DSHEA), czyli ustawy regulującej obrót suplementami diety, witaminami i produktami naturalnymi, która obowiązuje od 1994 roku. Jednak, jak to bywa w przypadku ustaw (zwłaszcza tych dotyczących zdrowia obywateli i produktów w dużej mierze pokrywających się z lekami), sporo się od tego czasu zmieniło.

Coraz to nowe elementy DSHEA są wprowadzane w życie, co godzi w innowacyjny i wciąż rozrastający się przemysł produktów pochodzenia naturalnego. Za przykład niech posłuży system zgłaszania efektów ubocznych, który zmusza każdego amerykańskiego wytwórcę lub dystrybutora do składania do Agencji Żywności i Leków (FDA) raportu o wszystkich związanych z produktem efektach ubocznych.

Niedługo ujrzy światło dzienne inna regulacja, tym razem dotycząca zawiadamiania o nowych składnikach odżywczych, która zmusi producentów do przeprowadzenia drogich ekspertyz wszystkich produktów, które trafiły na rynek przed 1994 rokiem.

Co gorsza, w społeczeństwie wyraźnie widać osłabienie woli walki. Wydaje mi się, że apatia, jaką możemy zaobserwować po obu stronach Atlantyku, wynika z ogólnego poczucia, że panuje nad nimi bezkształtna, antydemokratyczna "korporatokracja" - unia rządu i wielkich koncernów, do której przeciętny człowiek nie ma dostępu i która działa tylko na jego niekorzyść.

Można by co prawda szukać pomocy u przedstawiciela społeczeństwa wyłonionego w ostatnich wyborach, ale i tak, w najlepszym przypadku, jego głos będzie osamotniony w systemie kontrolowanym przez polityczne układy, a nie ideologie.

Ale jest jeszcze nadzieja. Naszą jedyną skuteczną bronią jest możliwość wyboru, na co wydamy zarobione pieniądze. Jeżeli nie odpowiadają nam produkty przemysłowe, nie musimy ich kupować. W dzisiejszych czasach coraz łatwiej zaopatrzyć się w lokalną żywność organiczną. I czy naprawdę zawsze musimy uciekać się do stosowania leków? Nie, jeżeli będziemy o siebie dbać, stosując właściwą dietę i potrzebne suplementy, oraz prowadząc zdrowy tryb życia.

Teraz, gdy obowiązujące regulacje odebrały nam możliwość identyfikowania zdrowych produktów przez zakaz używania adekwatnego słownictwa, musimy zachować szczególną ostrożność. Naszym obowiązkiem jest przekazanie wiedzy młodszym pokoleniom, które będą dorastać w świecie rządów wielkich korporacji rozpowszechniających cenzurę informacji dotyczących zdrowego odżywiania.

 

Wczytaj więcej
Nasze magazyny