Brak zaszczytu to jednak niewielki problem w porównaniu z tym, że te szybkie i obdarzone sporym apetytem insekty nie poprzestają na kąsaniu naszych kudłatych podopiecznych, tylko atakują wszystkich domowników. Zanim pojawiły się środki odstraszające pchły, najtrudniejsze chwile zarówno dla psów, jak i ludzi nadchodziły wraz z jesienią, gdy po ciepłym lecie uciążliwe pasożyty atakowały bez miłosierdzia.
Zapchlone psy, zapchlone koty, zapchleni właściciele - drapali się wszyscy. Nawet jeśli udało się za pomocą DDT jakoś odpchlić domowy zwierzyniec, upiorni pasażerowie na gapę czyhali na klatkach schodowych i w zakamarkach mieszkań, a psy przekazywały ich sobie podczas spotkań na spacerze.
Kleszcze w tamtych czasach nie były tak groźne jak dziś i natrafiało się na nie znacznie rzadziej. Mroźne zimy i powszechne wypalanie traw oraz ściernisk skutecznie zapobiegało rozwojowi populacji tych małych krwiopijców.
Temat chorób odkleszczowych właściwie nie istniał. Owszem, były dwa czy trzy ogniska odkleszczowego zapalenia mózgu, ale obejmowały niewielki obszar kraju, więc kleszczami nie przejmował się dosłownie nikt. W razie ukąszenia wystarczyło delikwenta umiejętnie chwycić, a następnie go usunąć - bez żadnych konsekwencji zdrowotnych.
Bardziej zatwardziali wrogowie tych pajęczaków stosowali przemyślne tortury, smarowali je np. tłuszczem albo spirytusem, by się udusiły. Takie praktyki zagrażały jednak zdrowiu, ponieważ podduszony kleszcz obficie pluje śliną zawierającą chorobotwórcze drobnoustroje.
W zimie problem pcheł i kleszczy rozwiązywały niskie temperatury. W lecie bywało różnie - niekiedy obfitowało ono w pasożyty, innym razem okazywało się łaskawe dla ciepłokrwistych. Oczywiście dostępne były pestycydy, może nawet i skuteczne, ale niewygodne w stosowaniu. W dodatku załatwiały sprawę tylko doraźnie. No i groziły zatruciem zarówno zwierząt domowych, jak i ich właścicieli.
Przełom w walce z insektami
Z czasem pojawiały się coraz doskonalsze środki, takie jak znakomite i łatwe w użyciu szampony, następnie preparaty do dezynfekcji mieszkań i kenneli, obroże przeciw pchłom i kleszczom, a także środki nakraplane na skórę o dłuższym czasie działania oraz tabletki podawane raz na miesiąc lub co trzy miesiące, niszczące każdego ektopasożyta, który wpadł na pomysł, by poczęstować się krwią naszego pupila.
Powstanie skutecznych środków przeciwko pchłom i kleszczom potęgowało poczucie wstydu wśród właścicieli, których podopieczny się drapał, i - co ważniejsze - mobilizowało do stawienia czoła pasożytom.
Dlaczego są groźne?
Pchły gromadnie atakujące osłabione zwierzę mogą przyczynić się do poważnej anemii, a ich silnie alergizująca ślina w połączeniu ze swędzącymi ugryzieniami bywa przyczyną stanów zapalnych skóry. Są też nosicielami pośrednimi tasiemca psiego.
Jeszcze gorzej jest z kleszczami, które stają się coraz częściej nosicielami chorób zakaźnych. Dla człowieka najgroźniejsze z nich to borelioza i odkleszczowe zapalenie mózgu. Dla psów najbardziej niebezpieczna jest babeszjoza, wywoływana przez pierwotniaka Babesia canis. Choroba ma przebieg ostry i gwałtowny, a jeśli nie wdroży się bardzo szybko leczenia, może prowadzić do śmierci zwierzęcia.
Wystarczy przeoczyć pierwsze objawy lub zlekceważyć złe samopoczucie. Psy atakuje również borelioza, która jest chorobą przewlekłą, wyniszczającą głównie stawy. Przy odpowiednim leczeniu rokowanie jest jednak pomyślne.
Kleszcze zarażają ponadto mniej znaną anaplazmozą i erlichiozą. Choroby te mają początkowo łagodny przebieg, jednak łatwo przechodzą w stany przewlekłe, a wtedy niszczą podstępnie szpik kostny.
Przy tak potężnych zagrożeniach mogłoby się wydawać, że tabletki, które chronią zwierzę przed groźnymi pasożytami przez trzy miesiące, zostaną powitane jak wybawienie. Jednak w internecie aż roi się od opowieści o straszliwej chemii, podstępnie trującej psy i nabijającej kabzę producentom.
W opowieściach tych lubują się osoby, które nie mają pojęcia, jak przebiega proces leczenia śmiertelnie zagrożonego zwierzaka, a ich uwadze jakoś umyka widok sporej liczby psów i kotów leżących pod kroplówkami w każdej przychodni weterynaryjnej, zwłaszcza jesienią i wiosną.
Wrogowie chemii propagują metody naturalne, które mają w stu procentach odstraszać insekty. Pieją więc peany na cześć czosnku (który nie jest zbyt zdrowy dla psów), wyciągu z wrotycza czy odwaru z liści orzecha. Te sposoby do pewnego stopnia sprawdzały się wtedy, gdy pcheł i kleszczy było mało.
Jednak ciepłe, bezśnieżne zimy, mnogość myszy, na których żerują młodociane formy kleszczy, oraz zakaz wypalania traw i ściernisk przyczyniły się do zwiększenia populacji kleszczy i wzrostu zagrożenia chorobami, których są źródłem. Tych faktów nie powinniśmy lekceważyć, zwłaszcza że chodzi tu o zdrowie i nasze, i naszych podopiecznych.
Tekst: Anna Redlicka