Agnieszka Podolecka: Czym jest coaching?
Agnieszka Bilińska: Coaching to towarzyszenie ludziom w rozwoju i zmianie. Jest to proces, którego główny cel stanowi wzmacnianie i wspieranie człowieka w samodzielnym dokonywaniu zamierzonej zmiany, w oparciu o jego własne zasoby, wnioski i konkluzje.
Nie jest to psychoterapia, która skupia się na pomaganiu ludziom po trudnych przejściach. Podczas psychoterapii pacjent skupia się na wydarzeniach z przeszłości, uczy się, jak sobie radzić z emocjami, które one wywołują. W coachingu zaś stawiamy sobie konkretny cel i coach ma za zadanie pomóc nam w jego osiągnięciu. Może się to odbywać zarówno w odniesieniu do sfery prywatnej, jak i zawodowej.
Life coaching skupia się na wzmocnieniu wiary w siebie i poprawie jakości swojego życia prywatnego. Z kolei business coaching to rozwijanie wiedzy i umiejętności danej osoby, prowadzące do maksymalizacji wydajności i rozwoju w życiu zawodowym oraz do osiągania celów pracownika lub firmy, choć cele pracodawcy i pracownika powinny się pokrywać, aby coaching był skuteczny.
Czasami człowiek nie może osiągnąć sukcesu, bo blokuje go jakaś trauma z przeszłości. Wtedy uczciwy coach wysyła klienta do psychoterapeuty. Dopiero po uleczeniu dawnych ran można rozpocząć coaching.
Dlaczego ludzie korzystają z coachingu?
Chcą "coś zmienić" w życiu, ale nie umieją sprecyzować co. Chcą być bardziej spełnieni, znaleźć sens życia i podnieść jego jakość, ale nie wiedzą jak. Coaching to wydobywanie potencjału, który tkwi w nas, a z którego ludzie nie zdają sobie sprawy.
Pamiętam klientkę, mądrą kobietę około czterdziestki, która zdobyła sporo życiowego i zawodowego doświadczenia, wychowała dobrze dzieci, łączyła macierzyństwo z pracą zawodową, a nawet była specjalistką w swojej dziedzinie, a jednak nie wierzyła w siebie, nie czuła się godna awansu i pozwalała się wykorzystywać swojemu szefowi.
Często robiła za niego prezentacje, przygotowywała materiały dla klientów i zawsze pozostawała w cieniu. Jej wynagrodzenie było o połowę niższe niż jego, choć to ona wykonywała najtrudniejszą część pracy i ewidentnie harowała na jego sukces. Jej potencjał bardzo długo pozostawał nieodkryty, wynikało to z modelu, jaki wyniosła z domu – ojciec i brat byli zawsze ważniejsi niż matka i córka.
Potem moją klientkę porzucił mąż, co utwierdziło ją w przekonaniu, że jest mniej warta niż mężczyźni. W procesie coachingowym kobieta odkryła, że są to błędne przekonania, że jest dobrze wykształcona, mądrzejsza od swojego szefa i świetnie poradzi sobie sama.
Pomogłam jej dostrzec własny potencjał i nabrać odwagi do jego wykorzystania. Złożyła wypowiedzenie i założyła własną firmę doradczą. Jest panią samej siebie i zarabia więcej niż przedtem, obecnie dwa razy tyle co jej były mąż.
Czy sama kiedykolwiek poddałaś się coachingowi?
Oczywiście, i zmieniłam swoje życie na lepsze. To był trudny dla mnie czas, widziałam, że moje małżeństwo się sypie, mimo że niedawno urodziłam drugą córkę. Czułam się fatalnie, moje zdrowie było w złym stanie, mąż nie okazywał żadnego zainteresowania mną i dziećmi.
Wiedziałam, że coś muszę zmienić, ale nie wiedziałam, co. W dodatku w mojej firmie zmienił się szef i relacje z nim były niezwykle trudne. W końcu zmusił mnie do odejścia. Płakałam po nocach. Zdesperowana zaczęłam szukać kogoś, kto może mi pomóc.
Koleżanka poleciła mi coacha. Zdecydowałam się na 10 sesji life coachingu. Odkryłam siebie.
Co to znaczy odkryć siebie?
Podczas jednej z pierwszych sesji coach zadał mi pytanie: "kim ty jesteś?". Rozpłakałam się. To było kluczowe pytanie. Nie wiedziałam, czy jestem matką, czy pokorną żoną, czy mogę być po prostu Agnieszką, trzydziestoparoletnią kobietą, która ma prawo do marzeń i własnego zdania.
Dzięki spotkaniom z coachem zaczęłam się zmieniać, przestałam podporządkowywać się oczekiwaniom innych i sama zaczęłam mieć wymagania. Moja zmiana była widoczna, mąż nie znosił tego, że mam swoje zdanie, że buntuję się przeciw jego dyktatowi.
Do tej pory przynosił do domu pieniądze i na tym kończyły się jego obowiązki. Ja też pracowałam, a potem sama zajmowałam się wszystkimi sprawami domowymi. Pod wpływem coachingu zaczęłam wymagać, żeby pomagał w opiece nad dziećmi, by z nimi rozmawiał, bo przecież dzieci potrzebują rozmowy z obojgiem rodziców.
Gdy nabrałam pewności siebie i wzmocniłam się, stwierdziłam, że chcę zostać coachem. Początkowo pomyślałam o takiej ścieżce w życiu, by lepiej wychować moje córki, żeby złapały wiatr w żagiel. A potem okazało się, że znakomicie pracuję z dorosłymi. Kiedyś chciałam być lekarzem, widocznie z tego marzenia coś zostało – coaching to leczenie duszy i serca, ale relacjami międzyludzkimi raczej się nie zajmuje.
Mówisz klientom, co mają robić?
Nie, absolutnie nie. Zadaję pytania i stosuję odpowiednie narzędzia, aby klient sam odkrył, czego chce, i zalazł siłę i motywację do realizacji swoich zamierzeń. Podoba mi się stwierdzenie, że "coaching jest podsłuchiwaniem procesu myślenia danej osoby".
Dlatego najważniejszą kompetencją coacha jest uważne słuchanie. Do tego dochodzi odpowiednia metodologia pracy i moi klienci stają się szczęśliwszymi ludźmi.
Jaka jest metodologia procesu coachingowego?
Najpierw trzeba wyznaczyć cel, co wbrew pozorom jest najtrudniejsze. Czasami ludzie chcą zmienić swoje życie, ale naprawdę nie mają pojęcia, jak to zrobić, boją się zmian i w dodatku nie wiedzą sami, czego tak naprawdę chcą, boją się wyjść poza własna strefę komfortu.
Gdyby człowiek sam umiał wyznaczyć sobie realistyczny cel, wiedziałby, jak do niego dążyć. Cel musi być nie tylko realistyczny, ale też konkretny, mierzalny, osiągalny i osadzony w czasie.
Co to znaczy?
To znaczy, że cel powinien być tak sformułowany, by wyznaczająca go sobie osoba całkowicie identyfikowała się z nim, brała za niego odpowiedzialność i wiedziała,
kiedy go osiąga, czyli umiała zmierzyć poziom realizacji swojego marzenia.
Mierzalność to zdarzenia, po których zajściu widzimy, że osiągnęliśmy cel. Ogólne stwierdzenie: "chcę być szczęśliwy", nie jest celem coachingowym, dopóki nie określimy dokładnie, czym jest dla nas szczęście i po czym rozpoznamy ten stan. Ważne też, aby cel był celem danej osoby, a nie np. jej partnera albo szefa. Pamiętam taką wstrząsającą historię. Mój klient był samotnym ojcem.
Jego jedyny syn cierpiał na nieuleczalną chorobę nerek i przeszczep też nie dawał mu większych szans – lekarze nie pozostawiali nadziei. Ojciec jednak nie chciał się poddać – postawił sobie za cel coachingowy przekonanie nastolatka, by poddał się przeszczepowi nerek bez względu na ryzyko.
Syn kategorycznie odmawiał, wiedział, że szanse na przeżycie są niewielkie, bo jego organizm był słaby, wolał przeżyć resztę czasu radośnie, a nie w szpitalny łóżku. Pogodził z własnym losem. Historia jego ojca jest przykładem próby podjęcia coachingu w celu, który nie dotyczy klienta, lecz kogoś innego, gdyż decyzja o przeszczepie musiała być decyzją chorego, a nie jego rodzica.
Po kilku sesjach okazało się, że ojciec postawił sobie zły cel, jego prawdziwym celem okazała się nauka akceptacji decyzji syna. Było to oczywiście potwornie trudne i poprosiłam klienta, żeby poszedł na psychoterapię i zaproponował ją również synowi. Tak zrobili – razem dojrzewali do tego, co nieuniknione. Parę lat później mój klient przeżył żałobę i dzisiaj jest szczęśliwym człowiekiem.
Jak wygląda praca z klientem?
Najczęściej stosowanym narzędziem jest model GROW. Skrót pochodzi od angielskich słów: goal – określ cel, reality – zbadaj swoją aktualną rzeczywistość, option – poznaj swoje możliwości i will – podejmij decyzję i ustal plan działania.
Określając cel, musimy zadać sobie pytanie, czego naprawdę pragniemy. Mówię o tym ponownie, bo jest to naprawdę trudne i trzeba włożyć wysiłek w ustalenie, co jest naszym marzeniem i czy uszczęśliwi nas jego realizacja.
Możemy wyobrazić sobie, jak wyglądałoby nasze życie w idealnym świecie, w którym mamy dokładnie to, czego pragniemy i nie grozi nam utrata naszego szczęścia. Taka wizualizacja pomaga ustalić milowe kroki, które upewnią nas, że zdążamy w wybranym kierunku.
Badanie rzeczywistości to przyjrzenie się swojemu obecnemu życiu. Trzeba ustalić, jak ważny jest dla nas cel i jak bardzo brakuje nam jego realizacji. Warto to zrobić np. w skali od 1 do 10. Jeżeli ważność ustalimy na poziomie 3, to może marzymy o czymś innym, a ten cel narzucił nam szef czy małżonek. Gdy marzenie wydaje się odległe i niemal niemożliwe do spełnienia, zastanówmy się, dlaczego tak sądzimy.
Czy w naszym życiu istnieją blokady, które uniemożliwiają nam realizację marzenia? Jeżeli ktoś chce się przeprowadzić np. do Australii, bo tam może dostać wymarzoną pracę, ale jego rodzice są bardzo schorowani i nie ma nikogo innego, kto by się nimi zajął, a oddanie rodziców do domu opieki jest sprzeczne z jego wartościami i odbyłoby się wbrew woli rodziców, to realizacja celu rzeczywiście jest problematyczna.
Ale jeśli w Polsce trzyma nas jedynie lęk przed nowością, nawiązywaniem nowych znajomości i urządzaniem życia na antypodach, to wszystkie obawy można przepracować, a wtedy droga do Australii będzie wolna. Poznanie możliwości polega na przyjrzeniu się opcjom, które są dostępne.
Może nie trzeba proponować rodzicom domu opieki? Może wystarczy rozejrzeć się wśród zaprzyjaźnionych osób i sprawdzić, czy ktoś nie chce podjąć się takiej pracy? A może lepiej zatrudnić opiekunkę i zaprzyjaźnioną osobę poprosić tylko o to, by co drugi dzień zaglądała do rodziców i w ten sposób dorobiła do pensji? Niewykluczone, że rodziców zadowoli takie rozwiązanie, bo będą mieli pomoc, ale i świadomość, że ich dziecko się rozwija.
Jeżeli rodzicom nie podoba się żadna opiekunka i żadne proponowane rozwiązanie, a dorosłe dziecko nie ma odwagi wyjechać, to należy zadać pytanie, czy męczące je poczucie winy nie jest wynikiem manipulacji rodziców, którzy nie chcą zostać sami. Jeśli ten scenariusz jest prawdziwy, to może celem coachingu powinno być wyzwolenie się z toksycznej relacji i odrzucenie destrukcyjnego poczucia winy.
Wyjazd do Australii schodzi wtedy na drugi plan, najpierw trzeba uporządkować swoje myśli i zmienić przekonania, dzięki czemu podjęcie decyzji o wyjeździe będzie prostsze. Jeśli jednak nie chcemy zostawić rodziców z miłości, to może lepiej, zamiast zamartwiać się Australią, poszukać sobie bardziej realnego celu, czegoś, co również nas uszczęśliwi. Gdy już rozpatrzymy wszystkie opcje, powinniśmy podjąć konkretną decyzję.
Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy podejmiemy się realizacji swojego marzenia z pełną odpowiedzialnością, czy zobowiążemy się wobec siebie, a w pewnych sytuacjach także wobec rodziny czy kontrahentów, do takiego działania, by osiągnąć cel w określonym czasie.
Trzeba wyznaczyć metodę realizacji celu oraz krok po kroku wdrażać ją w życie. Powinniśmy zastanowić się, kiedy i jakie kroki w związku z tym należy podjąć. Ważne, by na liście spraw do załatwienia systematycznie odhaczać kolejne punkty. W ten sposób realizujemy swój cel i spełniamy trudne, ale możliwe do osiągnięcia marzenie.
Trzeba włożyć wysiłek w ustalenie, co jest naszym marzeniem i czy uszczęśliwi nas jego realizacja.
A co się dzieje, gdy człowiek nie umie racjonalnie określić swojej sytuacji, czuje się zagubiony i ma problem z wyjaśnieniem, czym jest dla niego szczęście i jak je osiągnąć?
Bardzo lubię pracować z takimi ludźmi i patrzeć, jak się cudownie rozwijają! Przypomina mi to mnie samą na początku mojego coachingu. Pamiętam, jak mój coach zapytał mnie o relacje z mężem. Nie umiałam odpowiedzieć. Postawił więc przede mną dwa kubki i powiedział: "pokaż mi".
Wzięłam kubki do rąk i poczułam, że w żaden sposób nie umiem ich ustawić obok siebie. W końcu postawiłam je na przeciwnych krańcach stołu. To idealnie uświadomiło mi, jak daleko od siebie odeszliśmy. W pracy z klientem sama też lubię posługiwać się metaforą.
Inna ciekawa metoda to pytania Sokratesa. Są one szczególnie skuteczne w pracy z osobami, które wszystko intelektualizują i mają odpowiedź na każde pytanie. Sokrates kwestionował ustalone prawdy, zadawał pytania, które zmuszały ludzi do zastanowienia się, i często doprowadzał do tego, że sami sobie zaprzeczali. Te pytania kwestionują wszystko, w co klient wierzy, aby odkryć, co go ogranicza.
Każdy z nas ma jakieś przekonania i pytania Sokratesa pomagają klientom odróżnić to, co jest prawdą, co jest rzeczywista przeszkodą, a co wyimaginowaną, jakie działania w ich życiu są skutkiem złych wzorców wyniesionych z domu lub stereotypów wpojonych przez społeczeństwo.
Czyli klienci mają szansę przeformułować założenia dotyczące siebie i swojego potencjału, zmienić poglądy?
Dokładnie tak!
Jak to się dzieje?
Jeśli klient mówi na przykład, że nigdy nie awansuje, to pytam, kto mu tak powiedział, gdzie jest napisane, że nie może awansować. Mówię mu: gdybyś mógł zrobić wszystko i wiedziałbyś, ze ci się uda, to jaki awans i jaką karierę wybrałbyś dla siebie?
Gdy człowiek powie, czego naprawdę pragnie, pytam go: co ci przeszkadza w awansie? Czy gdyby tej przeszkody nie było, awansowałbyś? Czy wydaje ci się to prawdopodobne? Skoro jest prawdopodobne, to czy przeszkoda na pewno jest realna?
Może tak ci się tylko wydaje? Klient staje wtedy wobec pytania, czy przeszkoda, brak perspektyw to jego własne przekonanie, czy też faktycznie nie ma możliwości awansu, bo na przykład pracuje w małej rodzinnej firmie, gdzie wszystkie kierownicze stanowiska zajmują dzieci szefa i jego żona. Wtedy trzeba poszukać sobie innej, lepszej pracy.
Jeżeli jednak człowiek odkryje, że kierują nim strach i poczucie braku własnej wartości, a nie rzeczywiste przeszkody, to należy nad tym popracować. Nabranie odwagi nie jest łatwe, wtedy pomocne są pytania typu: co najgorszego może się stać, gdy zmienisz firmę, poprosisz o awans, zbuntujesz się przeciw tyranicznemu szefowi etc.
Taka wizualizacja często pokazuje, że tak naprawdę nie boimy się konkretnej rzeczy czy sytuacji, ale samego strachu! Oczywiście człowiek sam musi dojść do takiego wniosku, tłumaczenie mu tego nie ma żadnego sensu. Tylko to, co sami zrozumiemy, przeżyjemy, odczujemy, pozwala nam przewartościować swoje poglądy i zmienić zachowanie.
To trochę przypomina psychoterapię.
Trochę tak, dlatego coach powinien pamiętać, że nie jest psychoterapeutą i nie może przekraczać cienkiej linii pomiędzy pracą coacha i terapeuty. Gdy okazuje się, że strach ma na przykład podłoże w przemocy fizycznej, odsyłam klienta na terapię i zapraszam z powrotem po jej zakończeniu.
Coachowi nie wolno pracować nad takimi traumami.
Jeżeli człowiek odkryje, że kierują nim strach i poczucie braku własnej wartości, a nie rzeczywiste przeszkody, to należy nad tym popracować.
Czy jest metoda, która może pomóc w dogadaniu się np. ze zbuntowanym nastolatkiem?
Oczywiście. Bardzo pomocna jest tak zwana zmiana perspektywy. Polega na zamienieniu się miejscami z osobą fizycznie nieobecną, ale będącą źródłem problemów, np. dzieckiem, z którym nie możemy się porozumieć, albo współmałżonkiem. Klient wyobraża sobie, że dziecko siedzi obok i opowiada, jakie ma z nimi problemy.
Potem przesiada się na "krzesło dziecka" i wczuwa się w jego rolę. Wtedy odczuwa jego emocje i może je łatwiej zrozumieć, zatem zbliża się do celu, jakim jest porozumienie z dzieckiem. W czasie procesów coachingowych często stosuję metodę "lustra", bardzo ją lubię za jej prostotę i natychmiastowy skutek. Przystawiam klientowi "lustro". Nie dosłownie oczywiście.
Słucham uważnie klienta i powtarzam niektóre jego wypowiedzi słowo w słowo. Czasami warto siebie usłyszeć, żeby lepiej zrozumieć własny tok myślowy, dostrzec błędne przekonania, które nas ograniczają. To działa! Pomaga również zrozumieć swoje dzieci, uprzedzenia, jakie mamy wobec ich decyzji, oczekiwania, które są nasze, ale wcale nie podobają się dziecku.
Czasem człowiek ma wrażenie, że w pracy zawodowej dochodzi do ściany. Czy to jest powód, by skorzystać z konsultacji?
Jak najbardziej. To jest właśnie jeden z takich momentów, kiedy warto sięgnąć po pomoc z zewnątrz, pomoc kogoś, kto przerobił własne problemy, uporał się z traumami i ma obiektywny stosunek do problemów klienta.
Oto przykład: gdybym nie poradziła sobie z własnym rozwodem, z poczuciem porzucenia dla młodszej kobiety, gdybym nie dostrzegła możliwości, jakie daje mi uwolnienie się od toksycznej relacji i bycie panią samej siebie, nie mogłabym pomagać osobom, które mają takie problemy.
Gdybym uważała mężczyzn za niewiarygodnych i niepotrzebnych, nie mogłabym pomagać kobietom w budowaniu zaufania do nich, bo natychmiast wyczuwałyby w moich słowach fałsz.
Jeśli nie wierzyłabym, że kobieta może być szczęśliwa, nie mając partnera, nie mogłabym pomóc żadnej klientce w zbudowaniu szczęścia w pojedynkę. Podstawą dobrej współpracy jest uczciwość, coach musi wiedzieć, czy potrafi obiektywnie spojrzeć na problem bez przenoszenia swoich przekonań i poglądów na daną sytuację.
Czyli gdyby przyszła do ciebie zakochana kobieta, która ma wyjść za Saudyjczyka, więc postawiła sobie za cel nauczenie się uległości i podporządkowania mężowi, bo tego oczekuje się od żon w Arabii Saudyjskiej, to nie pomogłabyś jej?
Oczywiście, że postarałabym się pomóc! Uczciwy coach nie bierze pieniędzy za tak zwaną sesję zerową, służącą wzajemnemu poznaniu coacha z klientem, sprawdzeniu, czy w ich przypadku współpraca jest możliwa.
Porozmawiałabym z tą kobietą, skoncentrowałabym się w pierwszej kolejności na odkryciu jej prawdziwego celu. Poznałabym jej przekonania, zobaczyła, co ją ogranicza, co wyniosła z domu. Być może jej prawdziwym celem jest praca nad akceptacją samej siebie?
Może to małżeństwo ma być ucieczką przed patologicznymi rodzicami albo biedą? A może kobiety w jej rodzinie były zawsze podporządkowane mężom i ona uważa, że tak powinno być, ale na razie nie potrafi stać się uległa? A może przechodzi fazę pierwszego zakochania, gdy jeszcze widzi wyłącznie zalety przystojnego, bogatego obcokrajowca, więc nie myśli racjonalnie?
Gdybym odkryła, że jednak nie ma żadnych przyczyn z przeszłości, które popychają ją do służalczego życia, że jest to świadoma decyzja klientki, to nie podjęłabym się coachingu. Jej cel byłby bowiem całkowicie sprzeczny z moim systemem wartości. Coach powinien być etyczny i uczciwy zarówno wobec siebie, jak i klientów.
Cel musi być nie tylko realistyczny, ale też konkretny, mierzalny, osiągalny i osadzony w czasie.
Kto może być coachem? Wystarczy zrobić kurs coachingu?
Polskie prawo nie reguluje wielu spraw związanych z coachingiem. Ważne, by coach miał ukończony kurs i certyfikat uznanej szkoły. Początkowo coach nie powinien pobierać opłat od klientów, powinien się uczyć na znajomych, na osobach, które są ochotnikami i są świadome, że stawia on dopiero pierwsze kroki w zawodzie.
Robi się to po to, aby nabrać doświadczenia i jednocześnie być uczciwym wobec klienta. Mówi się, że dobry coaching w 80% zależy od osoby coacha, a tylko w 20% od stosowanego modelu coachingowego.
Dlatego podkreślam jeszcze raz, że bardzo ważne jest to, by coach był osobą świadomą siebie, "przerobił" swoje problemy, nie miał uprzedzeń np. wobec płci przeciwnej, żeby jego życiowe problemy nie rzutowały na proces coachingowy.
Dobry coach powinien też regularnie korzystać z tak zwanej interwizji i superwizji, czyli sesji z bardziej doświadczonym coachem, które służą budowaniu doświadczenia, analizie zagadnień związanych z pracą z klientami oraz nabraniu dystansu do ich problemów.
Podobny proces przechodzą psychoterapeuci – czasami problemy klientów są po prostu zbyt poważne, by samemu się od nich odciąć i nabrać dystansu. Tego trzeba się nauczyć od osób bardziej doświadczonych.
Agnieszka Bilińska
– Life & executive coach, mentorka, trenerka, właścicielka firmy doradczej Trusted Communication. Założycielka i fundatorka Vital Voices Poland, polskiego oddziału globalnej organizacji założonej przez Hillary Clinton i Madeleine Albright, wspierającej przywództwo kobiet. Współpracuje z Fundacją Liderek Biznesu, organizując program rozwojowy dla kobiet "Leading Women"