Od pierwszych słów artykułu rośnie napięcie opowieści o tajemniczej żywności (goji, quinoa), która rzekomo ma zdrowotne właściwości. Od razu widać nastawienie osoby, która się wypowiada.
Właściwości zdrowotne superfoods nie są rzekome, ale prawdziwe, od dawna sprawdzone i udowodnione. Na pewno superfoods nie działają cudotwórczo, tylko po prostu na długą metę korzystnie, i każdy rozsądny człowiek wie, że nawet po zjedzeniu całej paczki jagód goji albo spiruliny nie wstanie nagle z łóżka całkowicie uzdrowiony. Rozsądny człowiek wie również, że zjedzenie nadmiernych ilości czegokolwiek może zaszkodzić, podobnie jak wypicie całej butelki wina zamiast jednej lampki, dla zdrowia.
Hiszpanie traktują wspomniane owoce goji trochę tak, jakby to była guma do żucia, a w każdej kuchni króluje oliwa z oliwek wykorzystywana do wszystkiego, nawet do smarowania kanapek. Nikomu nie przychodzi do głowy używać oliwy słabej jakości i to samo dotyczy oleju kokosowego, który jest niezwykle popularny. Niektórzy nawet robią na nim jajecznicę albo smażą szpinak. Nasiona chia wsypuje się do wody z cytryną i pije jako napój energetyzujący, bo taki rzeczywiście jest, albo robi się z nich żel - budyń z owocami. I wszystkie te produkty nie są okrzyknięte superfoods. To są normalne produkty używane dosyć powszechnie.
A tak na marginesie, i wcale nie żartując, najpopularniejszym superfood w Hiszpanii jest lokalna szynka, dotrzymująca wyśrubowanych norm czystości hodowli i żywienia. W postaci dojrzewającej może być przechowywana poza lodówką rok i dłużej, nic się z nią nie dzieje. W Polsce jest dostępna w supermarketach, sprzedaje się ją pokrojoną w cieniutkie plasterki.
Wróćmy do artykułu. Autorka twierdzi, że naukowcy mają wątpliwości co do działania superfoods i że są one zwykłym chwytem marketingowym, a jednocześnie natychmiast informuje, że mamy polskie znakomite odpowiedniki. No to działają czy nie? Czy chodzi tylko o to, żeby nie kupować jagód goji, bo są zagraniczne, czyli wątpliwe, a zamiast nich kupować jagody polskie, czyli z założenia zdrowe? Nawiasem mówiąc, działanie wszystkich jagód świata jest bardzo podobne, mają dużo antyoksydantów i witamin, obniżają poziom cukru, działają odtruwająco i przeciwnowotworowo.
Zestawienie cen suszonych jagód polskich i zagranicznych wypada dramatycznie źle dla polskich produktów, więc argument autorki, że ceny za tajemnicze zagraniczne superfoods przyprawiają o zawrót głowy, jest nieprawdziwy. Jedne są tańsze od polskich zamienników, inne droższe. Litr oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia jest drogi, i nikt tego nie kwestionuje. Dużo osób kupuje ją, bo jest zdrowa. Czemu litr oleju kokosowego nierafinowanego miałby być tani? Przecież jego produkcja jest prawdopodobnie jeszcze droższa niż oliwy z oliwek. I nie ma to nic wspólnego z chwytem marketingowym. A o szkodliwym działaniu polskich tanich olejów rafinowanych wszyscy wiemy.
Ceny zaczerpnięte z tej strony, inni dostawcy oferują podobne ceny, wiem, bo kupuję często:
Fot. Archiwum |
- suszone jagody goji - ok. 38 zł/kg
- suszona aronia - ok. 20 zł/kg
- suszona borówka amerykańska - ok. 50 zł/kg
- suszona jagoda czarna (nasza leśna) - ok. 150-190 zł/kg
- suszona borówka brusznica (nasza leśna) - ok. 140 zł/kg
- żurawina polska (w zależności od gatunku) - od 20 do 120 zł/kg
- oliwa extra Virgin (w zależności od gatunku) - od 40 do 60 zł/l
- olej kokosowy nierafinowany - ok. 40 zł/l
- olej z pestek dyni - ok. 100 zł/l
- quinoa biała (komosa ryżowa) - ok. 13 zł/kg
- chia (szałwia hiszpańska) - ok. 13 zł/kg
- siemię lniane całe (polskie) - ok. 5-7 zł/kg
Rekordzistą jest olejek z oregano. Samo zioło nie jest dzisiaj niczym nadzwyczajnym, oregano stosowane jest w kuchni powszechnie, ale wytwarzany z niego olejek kosztuje 1-1,3 tys. złotych za litr. Stosuje się go jednak w ilościach odmierzanych w kroplach jako środek na kandydozę i pasożyty (kuracja trwa 45 dni). Zamiennie można stosować o wiele tańszy olej z pestek dyni. Autorka wskazuje książkę Williama Davisa pt. "Wheat Belly" (wyd. polskie nosi tytuł "Dieta bez pszenicy" - przyp. red.), twierdząc, że jest ona interesująca jedynie dla osób chorych na celiakię, bo cała reszta populacji może spokojnie gluten spożywać.
To nie jest prawda. Przeczytałam tę książkę od deski do deski, gdy moja mama zachorowała na raka i dieta bezglutenowa przedłużyła jej życie. Moja siostra po przejściu na dietę bezglutenową znacznie poprawiła parametry tarczycy. Inne choroby, zwłaszcza autoimmunologiczne, alergie i chroniczne stany zapalne, wręcz znikają po odstawieniu glutenu. Nie wspominając o likwidacji kandydozy, wychodzeniu z cukrzycy i szybkim gubieniu zbędnych kilogramów. Wiliam Davis jest kardiologiem i zbierał doświadczenia swoich pacjentów przez kilkanaście lat. Trudno zaprzeczyć takiemu dorobkowi. Osoby, które dobrze tolerują gluten, mogą spokojnie rozkoszować się świeżymi bułeczkami, i na zdrowie! Ale nie wolno odmawiać prawdy "Wheat Belly", bo pomogła wielu ludziom. Każdy organizm jest inny, to najświętsza zasada, której powinniśmy się trzymać.
W artykule są przytoczone argumenty obrzydzające produkty zagraniczne oraz promujące polskie. Nie mam nic przeciwko polskim produktom, niektóre z nich nawet uwielbiam. Ale jeśli mój żołądek nie trawi ani polskich, ani zagranicznych ziemniaków, za to dobrze sobie radzi z komosą ryżową, to dlaczego nie miałabym dokonać racjonalnego wyboru? Według autorki jagody goji tracą na wartości w procesie suszenia. Wydaje mi się, że ten argument dotyczy nie tylko jagód goji, ale również naszych, leśnych, które także są sprzedawane w postaci suszonej. W artykule nie ma ani słowa o tym, że w takim razie i one są wtedy mniej wartościowe. Oczywiście w sezonie mamy dostęp do jagód świeżych, ale równie często, jeśli nie częściej, kupujemy je w postaci mrożonek lub niezdrowego dżemu (cukier).
Autorka przytacza cenę suszonych jagód goji, która wynosi 50-60 zł/kg (ja kupuję o wiele taniej - ok. 38 zł/kg), ale zapomina dodać, że polski susz jagodowy kosztuje ponad 150 zł/kg (skoro porównujemy susze). Świeże jagody kupuje się w sezonie od zbieracza na początku sezonu po 10-13 zł za litr, w środku sezonu - po 8 zł. Bardzo tanio to nie jest, ale pyszne i zdrowe, prawda? Wszystkie wymienione w artykule właściwości jagód goji są niezaprzeczalne, ale nie jest prawdą, że rosną one tylko w Tybecie i na tym ma polegać ich tajemniczość. Rzeczywiście stamtąd pochodzi ich najwartościowsza odmiana, ale inne odmiany, mniej wartościowe, pochodzą z Chin i z Azji Południowo-Wschodniej, a nawet są uprawiane w ciepłych rejonach Europy.
Jak najbardziej jestem za lokalnym jedzeniem, pochodzącym z okolicy, gdzie mieszkamy. Sama zbieram jagody i grzyby w moim lesie. Nie widzę jednak absolutnie żadnego powodu do ograniczania listy swoich ulubionych produktów tylko dlatego, że niektóre z nich pochodzą z Tybetu albo Brazylii (orzesznica wyniosła, z orzechami o śmiesznym trójkątnym kształcie, występuje rzeczywiście tylko w Ameryce Południowej). Autorka cytuje wypowiedzi znanych osób, które patrzą z przerażeniem na olej kokosowy, bo to tłuszcz nasycony. Ostatnie metaanalizy nie wykazują ścisłego związku tłuszczu nasyconego z chorobami sercowo-naczyniowymi. Masło wygrało kilkunastoletnią wojnę ze "zdrową" margaryną, choć jest tłuszczem nasyconym. Margaryna odstrasza nas tłuszczami trans, które są prawdziwym winowajcą w przypadku chorób serca i nowotworów.
Fot. Archiwum |
W moim artykule na temat oleju kokosowego zamieszczonym w pierwszym numerze "Holistic Health" przedstawiam szczegółowo swoje stanowisko. Proszę też spojrzeć na bibliografię. Przytoczone przeze mnie analizy powstały w roku 2000 i 2010, więc wystarczająco dawno temu, żeby się przyzwyczaić, że tłuszcze nasycone nie szkodzą. Jednak schematy trzymają się świetnie, bo mnóstwo lekarzy i dietetyków do dziś przestrzega przed masłem i smalcem, a kalorie nakazują liczyć w odniesieniu do każdego posiłku, co już dawno zostało uznane za zbyteczne. Jak na razie namawianie do omijania tłuszczów nasyconych doprowadziło ludzkość do epidemii otyłości i cukrzycy.
W dyskusji o oleju kokosowym należy bezwzględnie omówić jego budowę. Smalec jest tłuszczem długołańcuchowym, składa się z łańcuchów o 32 atomach węgla, które organizm musi w procesie trawienia rozbić za pomocą żółci. Trwa to stosunkowo długo, ale za to nasz głód jest zaspokojony na ładnych kilka godzin, dzięki czemu nie sięgamy po słodkie przekąski. Olej kokosowy i masło to tłuszcze średniołańcuchowe, czyli zbudowane z 6-12 atomów węgla, pomijają one woreczek żółciowy i trafiają od razu do wątroby. Kulturyści nie mogą się nachwalić skutków, jakie to ze sobą niesie - po zjedzeniu posiłku z olejem kokosowym nie ma uczucia ciężkości w żołądku, można efektywniej i dłużej trenować.
To prawda, że olej kokosowy jest tłuszczem nasyconym, ale z tych łatwych do strawienia i na dodatek odchudzających, bo mocno przyspiesza metabolizm i wprowadza organizm w stan delikatnej ketozy, czyli doprowadza do rozbicia tkanki tłuszczowej. Nie wspominając już o obniżaniu poziomu cukru i "złego" cholesterolu. Po zjedzeniu kilku łyżek oleju kokosowego szybko wytwarza się hormon CCK, który informuje mózg o zapełnieniu żołądka. To też ważny element diety odchudzającej. W podanej przeze mnie bibliografii przytoczone są również badania nad korzystnym działaniem kwasu laurynowego, zawartego w oleju kokosowym, w kontekście kandydozy i pasożytów.
Autorka udowadnia też, że rafinacja oleju kokosowego nie ma znaczenia i w związku z tym świetny jest olej rzepakowy rafinowany. To prawda, że akurat ten olej najmniej zmienia swój skład w procesie rafinacji, ale rafinację przeprowadza się przede wszystkim po to, by usunąć szkodliwe substancje i wydłużyć okres przydatności do spożycia. Niestety, wysoka temperatura i substancje chemiczne służące do rafinacji wyniszczają po drodze wszystko, co mogą, także składniki cenne dla zdrowia. Większość olejów rafinowanych nie ma nic wspólnego ze swoimi odpowiednikami tłoczonymi na zimno i niektórzy specjaliści twierdzą, że olej rafinowany nigdy nie powinien trafić na nasz stół.
Gorąco polecam ten artykuł >>
Zgadzam się z autorką, że do wyrobów kosmetycznych olej kokosowy nadaje się wyśmienicie, sama robię w domu krem do ciała na bazie oleju kokosowego, marchewkowego i migdałowego. Wspaniale pachnie i nie zawiera żadnej chemii.
Bożena Borzęcka
OD REDAKCJI
Nasza Autorka nie zmienia swojego entuzjastycznego nastawienia do oleju kokosowego, jednak trzeba przyznać, że wiele organizacji i instytucji zajmujących się zagadnieniami zdrowia, takich jak np. amerykańska Food and Drug Administration (FDA, Agencja Żywności i Leków), Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) czy brytyjska National Health Service (NHS, odpowiednik naszego NFZ-etu), nie zaleca stosowania oleju kokosowego do celów konsumpcyjnych ze względu na wysoką zawartość tłuszczów nasyconych. W angielskojęzycznej internetowej encyklopedii o zdrowotnych właściwościach oleju kokosowego można przeczytać:
"Olej kokosowy zawiera duże ilości kwasu laurynowego (należącego do nasyconych kwasów tłuszczowych), który podnosi całkowity poziom cholesterolu poprzez zwiększenie stężenia zarówno lipoprotein HDL (tzw. dobry cholesterol), jak i LDL ("zły" cholesterol). Chociaż może to skutkować korzystnym profilem lipidowym, to nie jest wykluczone, że regularna konsumpcja oleju kokosowego zwiększa ryzyko chorób układu krążenia. Ponieważ kwas laurynowy stanowi zdecydowaną większość tłuszczów nasyconych obecnych w oleju kokosowym, to olej ten może być stosowany jako zamiennik częściowo uwodornionych (utwardzonych) olejów roślinnych. Z powodu dużej zawartości nasyconych kwasów tłuszczowych wiążących się z wysoką kalorycznością produktu, regularne stosowanie oleju kokosowego do celów kulinarnych może sprzyjać nadwadze".
Sytuacja byłaby całkiem przejrzysta, gdyby artykuł "Coconut Oil" w Wikipedii nie zawierał klauzuli o kontrowersyjności i potrzebie jego dalszego dopracowania.