Prowadziłam niedawno badania naukowe w Namibii. W wielu regionach tego kraju deszcz nie padał od kilku lat. Czyja to wina? Moim zdaniem głównie nasza, czyli rozwiniętego gospodarczo świata, który emituje do atmosfery niewyobrażalne ilości gazów cieplarnianych, w tym dwutlenku węgla będącego efektem spalania gazu, węgla i ropy.
Możemy narzekać na zbyt gorące lato w Polsce, ale globalne ocieplenie odczuwane jest przede wszystkim na półkuli południowej. W Namibii jest tak sucho, że trawniki są luksusem widocznym jedynie przy dobrych hotelach i w najważniejszych miejscach w kraju. Tam, gdzie kiedyś była zielona trawa, teraz jest sucha ziemia, którą Namibijczycy grabią i na której układają następnie dla ozdoby kamienie.
Na Madagaskarze nie ma nic oprócz lasu - to jedyne bogactwo tego kraju. Właśnie w lesie Malgasze, tubylcza ludność, znajdują żywność, to on daje im cień i zapewnia pitną wodę. Gdy spłonie, nie będą mieli już nic... Ale nie chcę uderzać w ponure tony, chcę znaleźć rozwiązanie.
Mimo że jestem tylko maleńką mróweczką, która sama nic nie może zdziałać, wiem, że milion mrówek tworzy armię, więc gdy każdy z nas rzadziej będzie latał samolotami, chociażby w kraju, zrezygnuje z jazdy autem, gdy ma do dyspozycji środki transportu miejskiego, zmniejszy spożycie mięsa, którego produkcja wiąże się nie tylko z emisją gazów cieplarnianych, lecz również ogałaca ziemię z wody - świat zrobi się lepszym miejscem do życia. A jeśli do tego zrezygnujemy z kupowania warzyw i owoców owiniętych w plastik, gdy zaczniemy używać szklanych słoików i ekologicznych opakowań - także czystszym.
Myślenie globalne wcale nie jest łatwe, zwłaszcza dla ludzi, którzy nie podróżują i nie mogą zobaczyć orangutanów umierających z głodu, bo zachodnie koncerny wycięły ich dżunglę, ani goryli, które teoretycznie są pod ochroną, ale właśnie płonie ich dom w środkowej Afryce, ani pum i jaguarów w Amazonii, które wraz z kolorowymi papugami próbują prześcignąć ogień, choć mają na to znikome szanse. Te zwierzęta są daleko od nas, a jednak to my możemy je uratować, jeśli będziemy żyć ekologicznie i rozsądnie. Możemy też uratować kultury, które mają wspaniałą historię i wierzenia, a wymierają przez nas.
Okazało się, że susza panująca w kraju (w niektórych regionach od 8 lat!) zniszczyła rolnictwo i ludzie nie mieli wyjścia - musieli przenieść się do miast. Ale co mają robić w mieście rolnicy, którzy potrafią jedynie uprawiać kukurydzę i hodować kozy? Zdesperowani przyjeżdżają do Windhoek, stolicy kraju, lądują w Kataturze, podmiejskim slumsie, i nie mają żadnych szans na wyrwanie się stamtąd.
Odcięci od swoich rodzin zatracają korzenie przeszłości, zdesperowani szukają pociechy w religii i trafiają do rozmaitych kościołów chrześcijańskich, które nie są w stanie im pomóc. Wynaradawiają się i zapominają, kim byli ich przodkowie, kim są oni sami. Czekają na deszcz. Deszcz pozwoli na uprawę pól, na powrót do domu i odnalezienie siebie. Od lat czekają na deszcz...
Gdy już dotarłam na północ kraju po kilkudniowej podróży przez pustynię, spotkałam Himbów i Herero. Pierwsze z tych plemion liczy około 50 tys. osób. Łatwiej będzie skojarzyć, o jaką grupę etniczną chodzi, jeśli przypomnę, że należące do niej kobiety smarują ciało czerwonawą glinką i chodzą z odkrytymi piersiami. Język Himbów pełen jest charakterystycznych klików i mlaskań. Śmiali się, gdy próbowałam się ich nauczyć.
Himbowie żyją na obrzeżach pustyni i pasą swoje stadka resztką roślin, które przetrwały suszę. Chętnie pozują turystom do zdjęć i sprzedają bransoletki czy koraliki, żeby mieć jakikolwiek dochód. Jednocześnie opierają się wpływom nowoczesności i są w konflikcie z lokalnymi władzami, ponieważ nie chcą posyłać dzieci do szkoły. Oczywiście jako Europejka uważam, że miejsce dziecka jest w szkole, ale starszyzna plemienna wskazuje na inne grupy etniczne i przekonuje, że dzieci, które wyjeżdżają do internatów w miastach, zupełnie zatracają swoje korzenie.
W jednej z wiosek widziałam dwunastoletnią dziewczynkę, która ubrana w koszulkę i spódniczkę trzymała się z dala od krewnych odzianych jedynie w spódniczki i ozdoby. Nie pasowała tam - przyjechała na wakacje i nie umiała wrócić do tradycyjnego stroju i stylu życia. Musiało jej być ciężko również ze względu na brak wody.
Bursy dla uczniów dalekie są od ideału, ale wydają się nowoczesne i wygodne w porównaniu ze skromnymi chatami. Rodzinna wioska nie miała nawet studni. Teoretycznie studnia należy się każdej wsi, wystarczy zgłosić władzom zapotrzebowanie, a zostanie wykopana i otoczona murem, by nie zniszczyły jej słonie. Ale w zamian mieszkańcy muszą posłać dzieci do szkoły. W tej wiosce, a właściwie osadzie składającej się z kilku rodzin, tylko jedno dziecko rozpoczęło naukę w pobliskim miasteczku.
Za mało. Kto ma rację - rząd czy starszyzna? Odpowiedź zależy od punktu widzenia i... wody. Gdyby normalnie padały deszcze, pobliska okresowa rzeka dostarczyłaby wody ludziom, zwierzętom i roślinom, a Himbowie mogliby żyć w sposób znany im od tysięcy lat. Ale wody nie ma, zatem problem pozostaje nierozwiązany. Może gdyby nie była ona kartą przetargową, Himbowie nie wykazywaliby oporu wobec edukacji i udałoby się im połączyć tradycję z wykształceniem? Ograniczmy globalne ocieplenie, a wtedy deszcze wrócą i ludzie na końcu świata nie będą uzależnieni od widzimisię władz, będą mogli podejmować niczym niewymuszone decyzje.
Herero stali się ofiarą niemieckiego programu ludobójstwa, choć trzeba zaznaczyć, że nie tylko Niemcy budowali obozy koncentracyjne. Otóż wielkim okrucieństwem wykazali się także Brytyjczycy walczący z Burami, potomkami Holendrów w RPA. Podczas wojen burskich, gdy mężczyźni szli na wojnę, Brytyjczycy zamykali ich żony i dzieci w obozach i głodzili na śmierć. Po powrocie do domu Burowie znajdowali zniszczone farmy, z których rodziny zniknęły bez śladu.
Ale powróćmy do Namibii, gdzie Niemcy zamykali w obozach Herero i gdzie zamordowali ponad 60 tys. ludzi, którzy nie byli chętni do pracy na kolonialnych farmach. Co ciekawe, mimo tak trudnych relacji, Herero przejęli stroje kolonizatorów i do dziś je noszą. Kobiety ubierają się w długie suknie przypominające dziewiętnastowieczne stroje Niemek.
Dodały do nich charakterystyczne nakrycie głowy symbolizujące krowie rogi - Herero to lud pasterski, tutaj liczba krów jest wyznacznikiem statusu społecznego. Zrobiony z kartonu lub gazet kapelusik owija się kolorowym materiałem. Wzorki nazywają się "german print", bo to Niemcy nauczyli Herero zadrukowywania tkanin na suknie. W czasach przedkolonialnych Herero, podobnie jak większość Afrykanów, nie znali koncepcji grzesznego ciała. Zakrywali genitalia, ale nie piersi.
W końcu piersi kobiety to prawdziwy cud - dają mleko niemowlętom. Dopiero europejscy misjonarze zaczęli nakłaniać Afrykanki do zmiany przyzwyczajeń. Himbowie nie wzięli sobie tych nauk do serca, ale Herero owszem, okazali się podatni na perswazję i dzisiaj są dumni ze swojego narodowego stroju kobiet: długich sukni i kapeluszy symbolizujących krowie rogi. W tym stroju przedstawicielki plemienia występują w sądzie w USA, walcząc o odszkodowanie od Niemiec za ludobójstwo.
Większość Botswany i Namibii to pustynia alby usychający busz. Za żadne skarby świata nie chciałabym tam mieszkać, a jednak Afrykanie kochają swoją ziemię, nawet gdy tak naprawdę nie należy ona do nich. Dobrym przykładem są Sanowie, zwani potocznie Buszmenami. Sanowie od tysięcy lat są ludem zbieracko-łowieckim, co wzbudza pogardę u ludów (ok. 350 mln ludzi od Sahary na południe), dla których najważniejsze są stada krów lub kóz.
Zwierzęta dają mleko i mięso, są wyznacznikiem pozycji społecznej, dumą ich właściciela i walutą, za którą kupuje się żonę. Czemu za żonę trzeba zapłacić? To całkiem proste: dziewczyna, a potem kobieta pracuje na rzecz swojej rodziny, opiekuje się młodszym rodzeństwem, gotuje, pracuje w polu, wytwarza przedmioty artystyczne, które można sprzedać turystom.
Mężczyźni w tym czasie siedzą pod drzewem i doglądają swoich stad. Nie jest to sprawiedliwy podział obowiązków, ale tak już jest. Zatem kobieta w rodzinie to para rąk do pracy oraz dochód. I nagle ma ona przejść do innej rodziny i pracować dla męża i jego krewnych. To się nie może odbyć bez odszkodowania! A poza tym - jak wyjaśniła mi moja afrykańska koleżanka - mężczyzna bardziej szanuje kobietę, gdy musi się natrudzić i zarobić na jej wykupienie. Krowy są zatem najważniejsze dla ludów Bantu, dlatego nie rozumieją Sanów, którzy zbierają dary lasu i polują.
Dla mnie jednak Sanowie są wyjątkowym ludem, bardzo dbającym o swoją kulturę. Skalne reliefy sprzed półtora tysiąca lat pokazują, jak starszyzna plemienna uczyła młodzież. Artysta nauczyciel wygrawerował w skale postacie zwierząt oraz odciski ich stóp. Co ciekawe, na rysunku naskalnym znajdującym się w pustynnych górach Namibii widnieje wizerunek... pingwina!
Do najbliższej kolonii pingwinów jest stamtąd kilka tysięcy kilometrów, zatem można wnioskować, że artysta nigdy pingwina nie widział, za to słyszał o nim od swojego mistrza. Wyobrażenie sobie wodnego ptaka na pustyni, w dodatku ptaka, który nie umie latać, musiało być nie lada wyzwaniem dla młodych Sanów w czasach, gdy nie mieli dostępu do telewizji.
Naturalnym środowiskiem Sanów jest las. Gdyby padały deszcze, gdyby rozwinięty świat nie pożądał diamentów i innych złóż naturalnych, gdyby rządy nie przeganiały Sanów z miejsca na miejsce, bo pod ich domami odkryto nowe złoża, Sanowie byliby szczęśliwi i żyli zgodnie ze swoją tradycją, zaprzyjaźnieni z Matką Naturą, wdzięczni jej za dary lasu. Gdyby...
Ile musieliśmy czekać na reakcje rządów? Jaka była reakcja prezydenta Brazylii? "Potrzeba więcej ziemi dla rolników", stwierdził, niespecjalnie przejmując się tym, że lasy amazońskie odpowiadają za wytwarzanie dużej części tlenu, którym oddycha cały świat. Przecież nie świat będzie na niego głosował w następnych wyborach, tylko brazylijscy rolnicy. Ich też zresztą nie obchodzi reszta świata. Ani nawet mieszkający w Amazonii Indianie.
To logiczne - skoro ziemia rodzi dary, tak jak kobieta dzieci, to musi być matką. Matce należy się szacunek - nie wolno jej niszczyć ogniem, nie wolno okaleczać jej pięknego oblicza tonami śmieci. Indianie chcą żyć w pokoju, tak jak do tej pory, pragną zachować swoje wierzenia, nie zamierzają nikomu w niczym przeszkadzać. Od lat protestują przeciwko wycinaniu lasu.
Teraz walczą nie tylko przeciw wycince, ale i o zatrzymanie pożarów. W końcu pola uprawne można zakładać gdzie indziej. Indiańscy szamani odprawiają modły i rytuały, mając nadzieję, że Matka Ziemia wyzdrowieje i się odrodzi. Pewnie tak by się stało, gdyby pożary nie były przez ludzi podsycane, gdyby na spalonej ziemi, z której uciekają nie tylko Indianie, ale i zwierzęta, w większości ginące po drodze, nie zakładano pól lub fabryk. Gdyby spadły deszcze i gdyby ludzie gasili płonący piękny las. Znowu gdyby, gdyby, gdyby...
Jeśli to prawda, to ludzka chciwość po raz kolejny doprowadziła do katastrofy. Czym będą oddychać nasze dzieci i wnuki, jeśli wytniemy lub wypalimy zielone płuca Ziemi? Na Syberii mieszkają przedstawiciele wspaniałych kultur szamańskich. To stamtąd w XVII wieku słowo szaman z języka tunguskiego trafiło do rosyjskiego, a następnie do wszystkich innych.
Syberyjscy szamani - uzdrowiciele, mędrcy, którzy umieją zrozumieć świat duchowy i Matkę Naturę, podobnie jak szamani amazońscy nie chcą się poddać i głośno wołają o pomoc. Około czterdziestu z nich zebrało się na Olchonie, świętej wyspie szamanizmu na jeziorze Bajkał, i odprawiło modły w intencji deszczu.
Podobnie postąpili rosyjscy mnisi buddyjscy1. Ale czy modlitwy wystarczą? I może nie o deszcz należy się modlić, ale o zdrowy ludzki rozsądek? O to, żeby ludzie nie wykorzystywali tak wielkich ilości drewna, aby obywali się bez kamieni szlachetnych, których wydobycie okalecza Matkę Ziemię, żeby zamiast wydobywać i spalać węgiel budowali wiatraki, bo wiatr wytwarza ekologiczny prąd?
Piękne, zielone lasy afrykańskie, będące domem dla wielu zwierząt, m.in. ciekawskich małp, są zagrożone wyginięciem. Pożary i wieloletnie susze pozbawiają pożywienia nie tylko ludzi, ale i zwierzęta Wspólnie możemy uratować świat, ale do tego potrzebne są zmiany, których wprowadzanie każdy z nas powinien zacząć od siebie. Jeden kamień może spowodować lawinę.
Ta lawina może oczyścić świat, zapewnić nam tlen i pozwolić tysiącom kultur świata żyć wedle swych tradycji i w harmonii z przyrodą. Przecież wystarczy normalna pora deszczowa, żeby uprawiać pola, zgromadzić paszę dla zwierząt na czas suszy, zrobić zapasy mąki z ziaren kukurydzy i sorga czy suszonych owoców. Wystarczy zadbać o naszą planetę, jedyną jaką mamy, ograniczyć emisję gazów cieplarnianych, nie zaśmiecać plastikiem mórz i oceanów, umożliwić algom morskim wytwarzanie tlenu i zadbać o lasy, żeby i one produkowały dla nas czyste powietrze i chłodziły klimat. To takie proste, zróbmy to także dla siebie i swoich dzieci!
O Autorce
Dr Agnieszka Podolecka urodziła się w Sri Lance i od najmłodszych lat interesowała się innymi kulturami. Jest orientalistką i afrykanistką. Pracę doktorską napisała na temat szamanizmu południowoafrykańskiego i jego oddziaływania na New Age. Prowadzi badania w RPA, Lesotho. Namibii, Botswanie, Zambii i Zimbabwe. Jest autorką artykułów naukowych i dwóch powieści: "Za głosem sangomy" i "Żar Sahelu"Fot. Agnieszka Podolecka
- https://www.themoscowtimes.com/2019/07/31/shamans-summon-rains-to-put-out-siberian-wildfires-a66645