Wątpliwe publikacje i sponsorowane badania naukowe

Ogromna większość "badań" naukowych potwierdzających skuteczność farmakoterapii to dzieło wynajętych przez producentów leków PR-owców.

Artykuł na: 17-22 minuty
Zdrowe zakupy

Według obszernego przeglądu dokonanego przez zespół badawczy z Seattle i Nowego Jorku odsetek badań z dziedziny medycyny, które oficjalnie wycofano z literatury naukowej, zwiększył się o ok. 1200%. W 2/3 takich przypadków miało to związek z nieodpowiednim sposobem ich prowadzenia - w większości z oszustwem naukowców1.

Zdaniem Artura Casadevalla, profesora mikrobiologii, immunologii i medycyny w Kolegium Medycznym Alberta Einsteina w Nowym Jorku, który jest jednym z autorów przeglądu, przytoczone wartości mogą stanowić łagodną ocenę niskiego poziomu prowadzenia badań naukowych.

Po przeanalizowaniu ponad 2 tys. publikacji z bazy PubMed, które w ciągu minionych kilku lat wycofano z literatury naukowej, Casadevall i jego współpracownicy odkryli, że przez ostatnich 35 lat tego typu przypadki były nawet dziesięciokrotnie częstsze.

Według Casadevalla i jego zespołu badawczego tego typu oszustwa naukowe mogą być skutkiem nacisku wywieranego na naukowców i oczekiwania od nich zamieszczania publikacji w powszechnie znanych czasopismach. Innym powodem może być fakt, że tzw. artykuły naukowe są obecnie w dużej mierze tworzone przez inne osoby niż te podpisane jako ich autorzy.

Nawet 90 tys. tzw. badań naukowych nad skutecznością leków, których wyniki opublikowano w czasopismach w ciągu ostatnich 10 lat, to nic innego jak materiały PR-owe ujęte w ramy eksperymentów badawczych.

Owe oszustwa - stanowiące źródło szyderstwa z przekonania, że medycyna opiera się na podstawach naukowych - wyszły na światło dzienne kilka lat temu. Produkująca leki firma Wyeth została wówczas zmuszona do wydania tajnych dokumentów prawnikom reprezentującym ok. 14 tys. kobiet, które zachorowały na raka piersi po hormonalnej terapii zastępczej jej środkiem o nazwie Prempro.

Przepis na pomyślne badanie kliniczne w 7 prostych krokach

Aby dowieść skuteczności leku, większość firm farmaceutycznych nie korzysta z nieprzewidywalnych ślepych badań naukowych. Po przeprowadzeniu własnych testów rozpoczyna strategiczne kampanie PR-owe. Najpierw wynajmuje jedną z wielu funkcjonujących w branży medycznej agencji PR-owych lub firm działających na rzecz edukacji zdrowotnej i komunikacji. Pomagają one przedstawić otrzymane wyniki w jak najkorzystniejszym świetle, określić sposoby zareklamowania leku w społeczeństwie, opisać wyniki testów i zamieścić stosowne korzystne informacje w literaturze medycznej i prasie popularnonaukowej. W końcu znajdują również cenionego autora, który jest gotów firmować badanie swoim nazwiskiem.

Źródło: The Guardian, 20 May 2011; http://goo.gl/nLxZKK

Tego rodzaju praktyki polegające na wynajmowaniu widmowych autorów są powszechne od lat i widoczne we wszystkich wydawanych obecnie renomowanych czasopismach medycznych. Agencje marketingowe i PR-owe, które sponsorują naukowców mających podpisywać się pod publikacjami, których nie opracowali, tworzą większość zamieszczanych tam treści.

Uderza to w istotę medycyny, która szczyci się tym, że jest dziedziną opartą na faktach. Wyraźnie widać, że większość badań przedstawionych jako niezależne i obiektywne to de facto manipulacja - sponsorowana przez firmy farmaceutyczne i obmyślona przez ich marketingowców.

Jak to kiedyś ujął redaktor naczelny czasopisma Lancet Richard Horton, magazyny takie jak ten, którym kieruje, "wyewaluowały do działalności polegającej na selekcji informacji na rzecz przemysłu farmaceutycznego".

Z 1,5 tys. publikacji, do których ujawnienia została zmuszona firma Wyeth, wynikało, że wynajęła ona agencję marketingową znaną w branży jako spółka działająca na rzecz edukacji zdrowotnej i komunikacji, która miała przygotować "artykuły naukowe" do publikacji w czasopismach medycznych. Sugerowały one, że hormonalna terapia zastępcza nie stanowi zagrożenia, mimo że według już istniejących prawdziwych niezależnych badań wszystkie leki z tej grupy mogą być niebezpieczne dla życia kobiet.

Początkowo, od 1996 r., firma Wyeth korzystała z usług kilku takich agencji w celu promocji leku Prempro. Jego sprzedaż (oraz innego preparatu tego producenta - Premarinu, również stosowanego w ramach hormonalnej terapii zastępczej) osiągnęła w 2001 r. wartość 2 mld dolarów. Wszystko zmieniło się jednak rok później, kiedy badanie Women's Health Initiative (WHI) wykazało, że przyjmowanie środków z tej grupy zwiększa ryzyko wystąpienia raka piersi i udaru mózgu2. Było ono tak znaczne, że naukowcy musieli przedwcześnie przerwać próbę, aby uniknąć dalszego narażania uczestniczących w niej kobiet na potencjalnie szkodliwe oddziaływanie leków.

Kampanią firmy Wyeth, mającą na celu ograniczenie potencjalnych szkód, pierwotnie kierowała agencja Design Write - spółka działająca na rzecz edukacji zdrowotnej i komunikacji z Princeton. Przygotowała ona "badania kliniczne" i zwerbowała wybitnych naukowców, którzy podpisali się pod materiałami, których nie opracowali. Artykuły te opublikowano łącznie w 18 powszechnie znanych czasopismach, takich jak American Journal of Obstetrics and Gynecology oraz International Journal of Cardiology.

Praktycznie wszystkie publikacje stanowiły metaanalizy, rewizje artykułów, które ukazały się wcześniej, posłużono się w nich jednak wyjątkową manipulacją lub tendencyjnością. Ogólnie mówiąc, zbagatelizowano ryzyko dla zdrowia wynikające ze stosowania leków Prempro i Premarin przy jednoczesnej promocji ich korzystnych oddziaływań. Bezpodstawnie stwierdzono nawet, że hormonalna terapia zastępcza ma pozytywny wpływ na serce. W innych przygotowanych przez Design Write publikacjach widmowych autorów krytykowano prawdziwe niezależne badania kwestionujące owe domniemane korzyści.

PR-owa pandemia

Dokumenty firmy Wyeth to tylko wierzchołek góry lodowej. Tego typu praktyki stosuje większość korporacji farmaceutycznych. Według informacji zamieszczonych na stronie internetowej agencji Design Write przez 12 lat napisała ona dla nich 500 "artykułów na temat badań klinicznych". Jako że w samych Stanach Zjednoczonych działa ok. 180 tego typu podmiotów, w latach 1997-2009 mogło ukazać się nawet ponad 90 tys. materiałów marketingowych przedstawianych jako wnioski z niezależnych prób naukowych!

Jak twierdzi Samorządowa Komisja Naukowo-Etyczna Kopenhagi i Frederiksbergu, która dokonała stosownego przeglądu w latach 1994-95, właściwie nawet 75% treści każdego czasopisma medycznego mogą stanowić tego typu widmowe dzieła3.

Bibliografia

  1. Proc Natl Acad Sci U S A, 2012; 109: 17028–33
  2. JAMA, 2002; 288: 321–33
  3. PLoS Med, 2007; 4: e19; doi: 10.1371/journal.pmed.0040019
  4. PLoS Med, 2010; 7: e1000335; doi: 10.1371/journal.pmed.1000335
  5. The New York Times, 22 August 2007
  6. The New York Times, 5 August 2009
  7. Br J Psychiatry, 2003; 183: 22–7
  8. Milwaukee Journal Sentinel, 25 January 2009

Adriane Fugh-Berman z Centrum Medycznego Uniwersytetu Georgetown w Waszyngtonie, Dystrykcie Kolumbii, która dokonała kompleksowej analizy ujawnionych dokumentów firmy Wyeth, twierdzi, że każde czasopismo medyczne opanowały sponsorowane przez przemysł komunikaty marketingowe.

- Chociaż informacje dotyczące liczby propozycji pełnienia roli autora widmo czy przypadków ich przyjęcia nie są znane, takie praktyki mogą być powszechne - przyznaje4.

Jak wskazuje w swoim komentarzu Fugh-Berman, systematycznie dawkowane manipulacje i dezinformacje, przybrane w naukowe ramy, kreują sposób myślenia nawet naprawdę niezależnych lekarzy, a rzetelne badania nie są w stanie rozproszyć rodzących się na tym tle wątpliwości.

- Chociaż stoi to w opozycji do danych naukowych, wielu ginekologów wciąż wierzy, że korzyści płynące ze stosowania hormonalnej terapii zastępczej przeważają nad zagrożeniami, jakie stwarza ona u kobiet bez objawów. To nieoparte na faktach wyobrażenie może być wynikiem kilkudziesięcioletnich, starannie zaaranżowanych zbiorowych oddziaływań na literaturę medyczną - wyjaśnia.

Nieustanny strumień świadomej dezinformacji nie dotyczy oczywiście wyłącznie hormonalnej terapii zastępczej. Lekarze prawdopodobnie bezwiednie przepisują leki, które mogą być niebezpieczne lub nawet śmiercionośne, ponieważ nie są w stanie odróżnić faktu od manipulacji. W dodatku publikujące zakłamane artykuły czasopisma medyczne również wydają się być ofiarami oszustwa.

Chociaż próby kliniczne i badania naukowe są przed publikacją recenzowane - zawartość rękopisów oceniają niezależni eksperci - podszywająca się pod naukę manipulacja prawie za każdym razem jest w stanie sobie z tym poradzić.

Może to być spowodowane faktem, że stronniczość autorów z agencji PR-owych jest trudna do wychwycenia, choć znacząca, a ich artykuły wydają się być dziełem wybitnych w danej dziedzinie naukowców.

Publikacje stanowią dla naukowców istotną drogę do podnoszenia zawodowego prestiżu, jednakże ich pisanie jest często żmudne i czasochłonne. Cały proces - od organizacji badania do ostatecznego zamieszczenia jego wyników w czasopiśmie - może potrwać 2 lata. Pomimo to, jak zauważa bloger William Heisel, jeden z naukowców tylko w ciągu ostatnich kilku lat opublikował najwyraźniej ponad 200 artykułów, co byłoby niemożliwe do osiągnięcia bez pomocy odpowiednich agencji.

Podpis potrzebny od zaraz

Jednym z naukowców poproszonych o podpisanie się pod artykułem napisanym przez inne osoby był reumatolog Jeffrey Lisse z Uniwersytetu Arizony - główny autor "niezależnego" badania nad skutecznością środka przeciwbólowego Vioxx firmy Merck, którego wyniki ukazały się w czasopiśmie Annals of Internal Medicine. Przy ich przedstawianiu pominięto informację o liczbie zgonów, do których doszło podczas prób. Lisse przyznał później, że "firma zaprojektowała, sponsorowała i przeprowadziła badanie, [wówczas] zwróciła się do mnie już po jego zakończeniu z prośbą o pomoc w opracowaniu artykułu na ten temat"5.

Vioxx został później uznany za przyczynę 60 tys. zgonów, do których doszło w wyniku zatrzymania akcji serca, a firmie Merck wytoczono największy cywilny pozew zbiorowy w historii. Ostatecznie doprowadził on do wypłacenia pogrążonym w smutku krewnym ofiar leku odszkodowań w wysokości 4,85 mld dolarów.

Dr Gloria Bachmann, profesor Szkoły Medycznej Roberta Wooda Johnsona w Nowym Brunszwiku w New Jersey, otrzymała czternastostronicowy szkic artykułu na temat menopauzalnych uderzeń gorąca i nocnych potów. W mailach kierowanych do agencji Design Write stwierdziła, że jest on "znakomity", a prawie dosłowna kopia tego wstępnie opracowanego materiału w 2005 r. ukazała się pod jej nazwiskiem w czasopiśmie The Journal of Reproductive Medicine6.

Zakres tego rodzaju praktyk stał się jasny dla Davida Healy’ego i Dinah Cattell przy okazji ich zaangażowania w sprawę pozwu wytoczonego firmie Pfizer. Dotyczył on produkowanego przez nią leku przeciwdepresyjnego Zoloft (sertralina), należącego do grupy selektywnych inhibitorów zwrotnego wychwytu serotoniny (SSRI).

Według dokumentów firma Pfizer wynajęła działającą na rzecz edukacji zdrowotnej i komunikacji agencję Current Medical Directions w celu uzgodnienia 85 związanych z tym preparatem materiałów, choć w wielu przypadkach nie było jeszcze odpowiednio przypisanych do nich autorów. Sugeruje to, że przygotowały je osoby zajmujące się tym zawodowo. Healy i Cattell zauważyli, że we wszystkich raportach pozytywnie oceniono sertralinę i zbagatelizowano jej działania niepożądane7.

Widmowy spiritus movens

Firma Wyeth zaczęła korzystać z usług agencji Design Write w celu promocji leku Prempro w 1997 r. Jednakże w 2002 r. - pod wpływem wyników badania WHI - nastąpiła zmiana strategii.

- Badania wykazują duże zaufanie klinicystów w stosunku do zamieszczanych w czasopismach artykułów jako wiarygodnych informacji produktowych - wyjaśniała agencja w jednym z odtajnionych dokumentów. Innymi słowy: lekarze polegają na publikacjach z literatury medycznej, które pomagają im podejmować decyzje dotyczące przepisywanych leków.

Z tego powodu w latach 1997-2003 agencja Design Write przygotowała "ponad 50 recenzowanych publikacji, ponad 50 naukowych abstraktów i plakatów, suplementów prasowych, oficjalnych dokumentów do użytku wewnętrznego, zestawów slajdów oraz zbiorów artykułów".

Agencja sporządziła raporty dotyczące 4 badań klinicznych niskodawkowego preparatu Prempro. Za każdy z nich otrzymała 25 tys. dolarów. Wiele z tych artykułów kwestionowało wyniki WHI oraz sugerowało, że powodowane przez hormonalną terapię zastępczą nowotwory piersi były z jakiegoś powodu mniej złośliwe. Ogólnie materiały te minimalizowały zagrożenia, poddawały w wątpliwość zasadność stosowania konkurencyjnych produktów, a nawet zalecały stosowanie leku poza zarejestrowanymi wskazaniami, co jest nielegalne.

Fot. Archiwum

Mimo to agencja Design Write sporządziła liczne przeglądy i analizy autorów widmo promujące podawanie Prempro w profilaktyce chorób Alzheimera, Parkinsona, związanego z wiekiem zwyrodnienia plamki żółtej oraz powstawania zmarszczek.

Kluczowym elementem strategii było znalezienie wybitnych naukowców, którzy byliby gotowi podpisać się pod słowami Design Write, co zapewniłoby materiałom wiarygodność i gwarancję publikacji.

Powrót do szkoły

Kampania firmy Wyeth, mająca na celu ograniczenie potencjalnych szkód, miała jeszcze szerszy zakres. W 2002 r. - krótko po publikacji wyników badania WHI - korporacja pomagała Szkole Medycyny i Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Wisconsin uruchomić program edukacyjny dla lekarzy.

Program promował hormonalną terapię zastępczą w ramach szkolenia internetowego, w którym uczestniczyły tysiące lekarzy. Przedsięwzięcie to było w całości finansowane przez firmę Wyeth - jej dotacja na ten cel wyniosła 12 mln dolarów, z czego 1,5 mln uczelnia otrzymała na własny użytek.

Uczelnia, firma Wyeth oraz agencja Design Write, która przygotowała większość materiałów szkoleniowych, utworzyły Radę Edukacji Hormonalnej, pełniącą rolę swoistej przykrywki dla internetowego programu. W jej skład wchodziło 40 lekarzy i konsultantów, spośród których 34 miało z producentem leków powiązania finansowe.

Nawet po zakończeniu kursu materiały były ogólnodostępne w internecie, tak by lekarze i pacjenci mogli je pobrać. Stosowna strona zniknęła nagle 15 stycznia 2009 r., dopiero po tym, jak lokalna gazeta The Milwaukee Journal Sentinel zaczęła kwestionować stosowność programu8.

Chociaż Międzynarodowy Komitet Wydawców Czasopism Medycznych twierdzi, że po tego typu aferach zaostrzył wytyczne dotyczące publikacji, bardzo niewiele osób z branży wierzy, że cokolwiek uległo zmianie.

Zgadza się z tym Leemon McHenry, etyk medycyny z Kalifornijskiego Uniwersytetu Stanowego.

- Znaleziono po prostu bardziej wymyślne sposoby na ukrywanie tego typu działań. Wciąż istnieją całe zastępy pozostających w ukryciu skrybów - mówi.

Bryan Hubbard

Autor publikacji:
Wczytaj więcej