Istnieje teoria, według której efekt trzepotania motylich skrzydeł na Hawajach może być odczuwalny w Londynie. Moja córka Catherine była właśnie takim motylem. W wieku 22 lat miała wszystko: inteligencję, urodę, stopień naukowy zdobyty na Uniwersytecie w Bristolu, wspaniałego chłopaka i pracę w magazynie Vogue. A później nieuleczalnego guza mózgu.
To jedna z małych boskich gier. Zanim przychodzimy na świat, każdemu z nas wolno wybrać 6 kart z talii rzeczy dobrych, lecz musimy również wziąć 3 z tej ze złymi. Przypuszczam, że jesteśmy na Ziemi po to, by się uczyć.
Jednakże czy to Catherine czegoś się uczyła, czy też była to próba dla tych, którzy ją otaczali? Wiem, jak to było, kiedy jej matka zabrała ją do Brazylii na wizytę u duchowego uzdrowiciela zwanego Janem od Boga.
Jak się rodzi dobroczynność
Chris Woollams uważał, że powiodło mu się w życiu. Wspiął się na szczyt w przemyśle reklamowym: w wieku 31 lat był dyrektorem zarządzającym agencji Publicis, a 3 lata później został prezesem konglomeratu reklamowego Ted Bates. W 1986 r. został on kupiony przez agencję Saatchi and Saatchi, a Chrisowi zaproponowano miejsce w zarządzie nowego przedsiębiorstwa.
Zamiast tego założył on swoją własną firmę, wszedł z nią na giełdę papierów wartościowych i rok później, w 1995 r., przeszedł na emeryturę, gdyż - jak twierdził - osiągnął już "termin przydatności". Spędzał czas pomiędzy Londynem a Tajlandią, przy każdej okazji grał w golfa i szachy.
Wszystko zmieniło się w 2001 r., kiedy u Catherine zdiagnozowano złośliwy guz mózgu IV stopnia. Chociaż Chris zawsze interesował się zdrowiem i studiował biochemię na Uniwersytecie Oksfordzkim, nie był przygotowany na takie wyzwanie.
Szybko odkrył, że medycyna nie ma żadnej odpowiedzi na raka Catherine, a według prognozy onkologów zostało jej pół roku życia. Chris postanowił rozpocząć własne badania i znalazł wiele obiecujących alternatywnych terapii, które mogły pomóc jego córce. Kiedy starał się ocalić jej życie, wykreował nowe dla samego siebie. Założył organizację charytatywną - CANCERactive - która jest obecnie czołową alternatywną instytucją na rzecz walki z rakiem w Wielkiej Brytanii. Wydaje również magazyn Icon, aby pomagać wielu tysiącom chorych na nowotwory zrozumieć, że wszystkie opcje leczenia stoją przed nimi otworem.
Chociaż organizacja działa całkowicie non profit, Chris stanowił cel ataków sceptyków i był oskarżany o to, że zarabia na śmierci własnej córki. Chociaż z sukcesem pozwał do sądu ludzi, którzy go zniesławili, organizacja wciąż jest krytykowana przez tych, którzy nie chcą poznawać alternatywnych metod leczenia. Zachęcamy do odwiedzenia strony internetowej CANCERactive.
- Przywiozłam tu Catherine, aby zobaczyć, co możesz dla niej zrobić - rozpoczęła. - Nie, przywiozłaś tu siebie - odpowiedział.
Już od pierwszej sekundy wypowiadania tych słów wiedziałem, że moja cudowna córka umarła. Nie jestem pesymistą, raczej wręcz przeciwnie. W ciągu 4 dni chirurg wbijał się w czaszkę i wkładał skalpel w mózg mojego dziecka. Czy można sobie wyobrazić taką potworność? Wciąż mógłbym sobie przypomnieć Catherine jak żywą w jej czerwonym dziecięcym pajacyku. Zwykliśmy ją nazywać superdzieckiem, bo była wszystkim, czego można by pragnąć w małym człowieku. Wszystko to było tak bardzo, bardzo ciężkie. W tamtym czasie pisałem do innego ojca, który tracił swoją córkę z powodu czerniaka. Stanowimy specjalny klub. Tylko my znamy sekretną cenę wstępu.
Nigdy jednak nie było mi żal samego siebie, tylko biednej, najdroższej Catherine. Kilka dni po operacji prawda wyszła na jaw: glejak IV stopnia. Wyszukujesz to hasło w internecie i czytasz, że jesteś martwy. Bez szumu, bez nadziei. Ojcowie lubią myśleć, że mogą chronić swoje dzieci przed wszystkimi okropnościami tego świata. Teraz Catherine mogła przeczytać w sieci o jej własnej nadchodzącej śmierci.
Leki nie działają, lekarze są bezsilni, nowotwór rozprzestrzenia się po mózgu, Twoja inteligencja zanika, a wraz z nią tracisz zmysły. Przez 6 ostatnich tygodni życia Catherine już nawet nie widziała, chociaż udawała, że jest inaczej, tak by ludzie wokół się nie martwili. Kończysz w hospicjum, leżąc we własnych ekskrementach z powodu mieszanki morfiny i leków na uśmierzenie bólu. Jeśli mogłaby istnieć reklama profilaktyki nowotworów, to właśnie ten obraz.
I jak poczuła się moja najukochańsza Catherine, kiedy obudziła się o czwartej nad ranem w czasie tych pierwszych kilku tygodni po diagnozie? Biedne dziecko.
Koniec emerytury
W 1972 r. odszedłem z Uniwersytetu Oksfordzkiego, gdzie zdobyłem tytuł naukowy w dziedzinie biochemii, by oddać się raczej reklamie niż zostać lekarzem, co wprawiło moją matkę w sporą konsternację. Dwadzieścia dwa lata później sprzedałem moje agencje reklamowe, co przyniosło mi więcej pieniędzy niż potrzeba, by przejść na emeryturę. Zawsze mocno interesowałem się dziedziną zdrowia, więc rozpocząłem nowe życie polegające na zgłębianiu tajników żywienia, życiowej energii, metody reiki oraz zdrowego trybu życia i sprawności fizycznej po prostu dla własnej rozrywki. Tak przynajmniej myślałem.
Od chwili zdiagnozowania u Catherine raka moja osobista skrzynia biegów przestawiła się na najwyższe obroty. Rozmawiałem ze specjalistami z Londynu, Francji i Ameryki. Nawet dr Henry Friedman, czołowy światowy ekspert w dziedzinie guzów mózgu z Centrum Medycznego Uniwersytetu Duke'a w Karolinie Północnej, oddzwonił do mnie, kiedy skończył przyjmować pacjenta.
Jednakże wszyscy oni powiedzieli to samo: operacja, radioterapia, chemioterapia, śmierć.
Jeszcze bardziej zdeterminowany, zacząłem namiętnie czytać, przeszukiwać internet i rozmawiać ze specjalistami w dziedzinie terapii komplementarnych i alternatywnych. Napisałem dla Catherine plan żywieniowy, kupowałem jej jedzenie i suplementy, a nawet przywoziłem je do domu mojej byłej żony, gdzie przebywała. Córka przeszła serie zabiegów z zakresu osteopatii czaszkowej i innych metod uzdrawiania, uczęszczała na jogę i była aktywna fizycznie. Niestety poradniki dotyczące rozwodów nie mają rozdziałów z radami na temat radzenia sobie z nieuleczalną chorobą dziecka. Nowy mąż mojej byłej żony stanowczo powiedział mi, że nikogo nie interesuje mój bełkot.
Onkolog Catherine był udręczoną duszą. Jak można walczyć na wojnie, kiedy nie ma się żadnej broni? Nawet magazyn Lancet ogłosił, że farmakologia nie działa. Nie było lekarstwa.
Traf chciał, że przyjaciele moich przyjaciół piastowali ważne stanowiska w szpitalu św. Tomasza, więc wiedziałem, że rokowania były okropne: maksymalnie 6 miesięcy życia. Wszyscy onkolodzy mówili mi: "nie przejmuj się, damy jej dobre lato". Inne słowa, które zapadły mi w pamięć, brzmiały: "może nie mamy leków, które Cię wyleczą, lecz dysponujemy takimi, które zapewniają stosunkowo bezbolesną śmierć". Gdzie ci lekarze się tego nauczyli?
Jednakże to, co nieuchronne, nie nastąpiło. Po pół roku Catherine żyła i walczyła. Z każdym cotrzymiesięcznym badaniem obrazowym było coraz lepiej, z łatwością pobiła 18-miesięczny "rekord" ustanowiony w szpitalu św. Tomasza w przypadku tej choroby. Od osób, z którymi się kontaktowałem, dowiedziałem się, że za kulisami traktowano to, co robiłem, z powściągliwym szacunkiem.
Sama Catherine była siłą godną zauważenia. Zdyscyplinowana, rozsądna, zawsze troszcząca się o innych, nigdy nie narzekała - osobliwa mieszanka rezygnacji i determinacji. Tylko raz widziałem, jak płakała: przed radioterapią, kiedy po prostu chciała poznać odpowiedź na nieodgadnione pytanie: "dlaczego ja?".
Krzywa uczenia się
Nauczyliśmy się tak wiele w tak krótkim czasie. Co więcej, codziennie wciąż uczę się czegoś nowego. Jestem pewien, że wszyscy nowo zdiagnozowani pacjenci onkologiczni chcą dowiedzieć się jak najwięcej możliwie jak najszybciej, zwłaszcza ci, którym zostało zaledwie 6 miesięcy życia.
Dwóch czołowych onkologów zasugerowało, bym opisał to, czego się dowiedziałem. Catherine zostawiła mi do przeczytania książkę, kiedy dowiedziała się, że wszyscy oni są negatywnie nastawieni, narzekają na firmy farmaceutyczne lub rząd, podczas gdy pacjenci chcą po prostu, by przekazali im informacje, które mogłyby zwiększyć ich indywidualne szanse na pokonanie choroby. Komu potrzebna jest polityka, kiedy boi się, że umiera?
Catherine zasugerowała, bym stworzył czasopismo publikujące łatwe w odbiorze i zastosowaniu artykuły, informacje i wskazówki dotyczące wszystkiego, dzięki czemu pacjent mógłby zwiększyć prawdopodobieństwo przeżycia.
- Nie interesuje mnie rak, interesuje mnie życie! - zawołała Catherine. Napisałem zatem książkę "Everything You Need to Know to Help You Beat Cancer" ("Wszystko, co powinieneś wiedzieć, by pomóc sobie pokonać nowotwór") i rozpoczęliśmy wydawanie magazynu Icon (ang. "Integrative Cancer and Oncology News" - "Integracyjne Wiadomości o Raku i Onkologii"), aby pomóc ludziom skrócić sześciomiesięczną krzywą uczenia się.
Nie rozwodzimy się nad problemami czy negatywnymi aspektami i rozumiemy, że z chwilą diagnozy ludzie nie tracą swoich zdolności umysłowych. Nie stają się nagle głupi czy bezbronni, jak niektórzy starają się ich przedstawiać, wymuszając, by zaakceptowali rzeczywistość, w której tylko lekarze wiedzą, co dla nich dobre.
Zarówno Catherine, jak i ja zaczęliśmy popadać w narastającą frustrację. Skoro leki nie działają, a oficjalny, dominujący nurt medycyny ma tak niewiele do zaoferowania, dlaczego dobrze zapowiadające się terapie komplementarne i alternatywne są tak deprecjonowane i potępiane? Czy ostatecznie, szczególnie w przypadku guzów mózgu, bariera krew-mózg, która ma na celu powstrzymanie chemikaliów przed przenikaniem, co niewątpliwe i logiczne, nie miałaby większego potencjału wzmocniona naturalnymi związkami?
Podczas naszych poszukiwań natrafiliśmy na wiele informacji. Na przykład wstępne badania wykazały potencjał naturalnych związków, takich jak aronia, koenzym Q10, oleje rybie, kurkumina i jeżówka. Czy jednak zespół naukowców mógł zdobyć fundusze na przeprowadzenie wymaganych prób klinicznych? Nie, oczywiście, że nie. Wielka Farmacja po prostu nie jest tym zainteresowana, naturalne związki chemiczne nie przynoszą zysków - nie można ich opatentować.
Catherine poznała dr. Francisco Contrerasa z Oazy Nadziei w Meksyku, kiedy rozmawiałem z nim w Southampton. Powiedział jej, że jego metaboliczna terapia witaminą B17, przez którą popadł w niesławę, nie jest skuteczna w przypadku nowotworów mózgu. W swojej klinice stosuje on właściwie pełen zakres chemioterapii i radioterapii wraz z odpowiednim odżywianiem i innymi komplementarnymi metodami leczenia. Wykorzystuje również nowe alternatywne terapie, spośród których jedna, ozonoterapia, zaczęła być obiecująca. Kiedy jednak Catherine powiedziała swojemu londyńskiemu onkologowi, że rozważa wyjazd do Meksyku, jego odpowiedź była prosta.
- Wie pani, są ludzie, którzy pojechali do Meksyku i nigdy nie wrócili.
Catherine miała zgagę. Onkolog chciał, by sporządziła listę wszystkich suplementów, które przyjmowała.
- To jest to! Zawiera cyjanek - wykrzyknął, gdy doszedł do witaminy B17. Nic dziwnego, że kiedy pod naciskiem matki przestała ją zażywać, zgaga nie minęła. Oczywiście nie miała nic wspólnego z mieszaniną leków, sterydów i środków przeciwpadaczkowych, prawda?
Pamiętam, że czytałem artykuł o eksperymencie, w którym okazało się, że glukoza nie była po prostu ulubionym pokarmem komórek nowotworowych, lecz prawie jedynym, którego potrzebowały. Były one mało elastyczne, podczas gdy zdrowe komórki mogły wykorzystywać innego rodzaju substancje odżywcze, np. tłuszcze. Zasugerowałem onkologowi, że może dobrym podejściem byłaby redukcja poziomu glukozy we krwi Catherine, jako że po każdej operacji jej szpitalna dieta zawierała lody i napoje bezalkoholowe z dodatkiem cukru. Lekarz odwrócił się do kolegi ze śmiechem.
- Chris chce wyleczyć córkę przez zatrzymanie glikolizy - powiedział tak, jakby nigdy nie słyszał czegoś tak głupiego.
Szczerze mówiąc, patrząc na to z perspektywy czasu, lekarze się mylili. Dziesięć lat później wiem o wiele, wiele więcej. Czy jednak oni nie powinni być o te 10 lat przede mną w temacie, w którym się "specjalizują"? W 2012 r. Amerykańskie Towarzystwo Rakowe (ang. American Cancer Society) opracowało raport (propagowany następnie przez czołowe amerykańskie gremium onkologiczne - Narodowy Instytut Raka, ang. National Cancer Institute), według którego począwszy od 2006 r. nastąpiła "eksplozja" badań w dziedzinie terapii komplementarnych i istnieją "przytłaczające dowody" na to, że tego rodzaju formy leczenia, np. dieta, kontrola masy ciała i ćwiczenia, mogą zwiększyć przeżywalność, a nawet zapobiec nawrotom choroby.
Kolejny specjalista ds. reklamy chce lepszej opieki onkologicznej
Istnieją niezwykłe podobieństwa pomiędzy drogami życiowymi Chrisa Woollamsa i Maurice'a (obecnie barona) Saatchiego. Wspięli się na szczyt brytyjskiego przemysłu reklamowego i przez krótki czas pracowali razem, gdy firma Saatchi and Saatchi kupiła agencję Ted Bates. Obaj byli również świadkami śmierci kochanej osoby z powodu nowotworu i obu zaszokowała ograniczona odpowiedź medycyny na taki stan rzeczy. Byli też tak zbulwersowani tym, co zobaczyli, że postanowili coś z tym zrobić.
Dla Chrisa było to założenie organizacji charytatywnej na rzec walki z rakiem i stowarzyszenia pacjentów, aby opowiadać ludziom o wszystkich dostępnych obecnie alternatywnych metodach leczenia. W przypadku barona Saatchiego była to propozycja projektu poselskiego, który pozwoliłby onkologom na stosowanie innych form terapii, a nie jedynie standardowych chemio- i radioterapii.
Historia Saatchiego zaczęła się w grudniu 2009 r. kiedy jego żona, autorka książek Josephine Hart, uskarżała się na bóle brzucha. Zdiagnozowano u niej złośliwy, nieoperacyjny rodzaj raka jajnika, a baron Saatchi bezsilnie przyglądał się, jak przechodzi trudy chemioterapii.
- Ta choroba jest potworna, bezlitosna, bezwzględna, okrutna, a jej leczenie rodem ze średniowiecza jest dewastujące i nieskutecznie - powiedział.
Josephine zmarła w czerwcu 2011 r. w wieku 69 lat. Chociaż baron Saatchi jest jednym z najpotężniejszych ludzi w Wielkiej Brytanii i dawnym wiceprzewodniczącym Partii Konserwatywnej, wygląda na to, że jego projekt ustawy o innowacjach w medycynie zostanie prawdopodobnie odrzucony. Osoby ze środowiska rządowego poinformowały go, że projekt zostanie zablokowany, a urzędnicy z Ministerstwa Zdrowia, że jest on niepotrzebny. Jeden z pracowników administracji państwowej powiedział mu nawet, że "już istnieje lekarstwo na raka".
Saatchi opisał te przeszkody jako "tragedię dla pacjentów onkologicznych i ich rodzin". Jeśli projekt ustawy zostanie odrzucony, Saatchi już planuje opracowanie nowego, wyjaśniającego różnicę pomiędzy "odpowiedzialną innowacją" a "nierozważnym eksperymentowaniem" w leczeniu onkologicznym.
Tu dochodzimy do kolejnej rzeczy, co do której zgadzają się Saatchi i Woollams: musi istnieć lepsza metoda radzenia sobie z rakiem.
Powrót raka
Niestety upojona swoim sukcesem Catherine po kilku latach wróciła do normalnego życia 24-latki, do palenia i picia, przestała też ćwiczyć i przyjmować suplementy. Co przychodzi na myśl młodej kobiecie, kiedy słyszy, że pokonała to, co niezwyciężone? W 2004 r., 3 lata po pierwotnej diagnozie, rak powrócił. Zastosowano najlepszą praktykę: temozolomid, czyli lek, który wywołał niesamowite zamieszanie po tym, jak Narodowy Instytut Zdrowia i Doskonałości w Opiece Medycznej (ang. National Institute for Health and Care Excellence, NICE) początkowo odmówił wydania zgody na jego stosowanie w Wielkiej Brytanii.
Nie został on również wstępnie zatwierdzony przez Agencję Żywności i Leków (ang. Food and Drug Administration, FDA) w USA, ponieważ ogólne wyniki leczenia były zbyt słabe. Jednakże od 2004 r. miał to być test na określenie, czy jest się jednym z tych kilku "szczęściarzy", w przypadku których temozolomid może zadziałać, chociaż wydawało się, że w Wielkiej Brytanii nie stosuje go ani nie zna żaden lekarz. Wydłuża czas bez nawrotu choroby średnio o 2 miesiące i 6 dni.
Jedna seria terapii z wykorzystaniem tego leku tak ciężko zdewastowała układ odpornościowy Catherine, że nie mogła powtórzyć kuracji.
- Nie martwcie się, mamy trójskładnikową kombinację leków, zwaną PCV, która ma 75% skuteczności - powiedziano mojej córce i byłej żonie (mnie nie wolno było zobaczyć się z onkologiem, byłem problemem).
- 75% skuteczności, ale w czym? W umożliwieniu pacjentowi przeżycia 5 lat? Dwóch minut? Dożycia do 90-tki? W czym? - pytałem. Jak można się domyślić, to dlatego wszyscy uważali mnie za problem. Żadnych odpowiedzi.
Wtedy również zacząłem okazywać swoje emocje - złość i frustrację, jak również smutek z powodu pacjentów onkologicznych w Wielkiej Brytanii, wyrosłe na gruncie podwójnych standardów i niesprawiedliwości.
Ci sami ludzie, którzy krytykują terapie komplementarne pod sztandarem z napisem: "żadnych badań klinicznych", powinni najpierw zrobić porządek na własnym podwórku. Zadać sobie pytanie, czy naprawdę wyniki tego rodzaju prób, które tak bardzo wychwalają, warte są papieru, na którym je wydrukowano.
Leki stosowane w ramach terapii PCV (prokarbazyna, karmustyna i winkrystyna) badano pojedynczo i jako trójskładnikowy preparat. W tym drugim przypadku w próbach klinicznych wzięło udział zaledwie 24 pacjentów, spośród których u 75% zauważono pewnego rodzaju odpowiedź na leczenie. Nie wyjaśnię, jakiego typu była to reakcja czy jak długo trwała, jako że dane na ten temat prawie nie istnieją.
O wiele bardziej niepokojący jest przegląd 7 takich prób klinicznych opracowany przez Cedars-Sinai. W jednej z nich (tym razem z udziałem 32 pacjentów) u prawie 2/3 wystąpiła negatywna odpowiedź: 9 osób cierpiało z powodu toksyczności hematologicznej, a 10 doświadczyło innych reakcji toksycznych indukowanych leczeniem.
Autorzy przeglądu podkreślili również istotę wdrożenia ścisłej diety podczas stosowania PCV, ponieważ niektóre pokarmy wchodzą z lekami w niekorzystne interakcje, co powoduje poważne problemy zdrowotne (jajka prawdopodobnie powodują niepożądaną reakcję w połączeniu z prokarbazyną). Zwrócili uwagę także na to, że ogólne zagrożenia dla zdrowia wynikające z łącznego stosowania wyżej wymienionych 3 farmaceutyków "nie są nieznaczne".
Catherine ponownie miała tak zniszczone - tym razem przez PCV - białe krwinki, że druga seria leczenia tą mieszanką nie była możliwa. Nawet zastrzyki, które dostawała, nie wskrzesiły ich. Jednak mój bełkot o kocim pazurze, jeżówce, traganku i kurkuminie zdołał przywrócić im życie, chociaż - jak później wykazały badania krwi - nie miała już absolutnie żadnych komórek będących naturalnymi zabójcami. Walczyła z rakiem bez nadziei.
Teraz Catherine umierała, a ci, którzy ją otaczali, żarliwie wierzyli, że leki jeszcze w znacznej mierze pogarszały jej stan. Jak się walczy z rakiem, gdy nie ma układu odpornościowego?
Zabrałem Catherine do specjalisty stosującego metody metaboliczne i zapłaciłem fortunę za analityczne badania krwi pod kątem drożdżaków, drobnoustrojów i pasożytów. Co niesamowite, przez 3,5 roku zespół opiekujących się nią onkologów nigdy ich nie wykonał. Badania wykazały, że miała zarówno grzybicze (drożdżakowe), jak i wirusowe zakażenie mózgu.
- Nie ma sensu podawać jej jakichkolwiek leków, ponieważ prawdopodobnie zabiłyby ją - powiedział jej onkolog bez cienia ironii.
Scott Peck w swojej książce "The Road Less Travelled" ("Mniej uczęszczana ścieżka") stwierdził, że poprzez stawianie czoła naszym problemom dojrzewamy życiowo. Wiem, że wszyscy wydorośleliśmy. Moja była żona jest obecnie wykwalifikowanym refleksologiem, a jej mąż chodzi na siłownię i do ośrodków odnowy biologicznej. Zmienili dietę i tryb życia na zdrowy. To tyle w kwestii mojego bełkotu.
A ja? Cóż, przypuszczam, że chcę tylko pomagać ludziom zapewnić sobie najlepsze możliwe szanse na pokonanie tej okropnej choroby. Pragnę wesprzeć ich w odzyskiwaniu pewnej kontroli nad własnym życiem, pogłębianiu wiedzy, dokonywaniu bardziej świadomych indywidualnych wyborów. Odkryłem tak wiele, że wiem, gdzie szukać: przeczytałem o badaniu, które według ekspertów nie istnieje i chcę te wiadomości przekazywać. Tu chodzi o sprawiedliwość, ludzkie prawo do wiedzy, o mówienie prawdy, czyli coś, co - jak się wydaje - nie jest częste w rakowym biznesie.
Bez wątpienia jest to biznes, który w 2010 r. wart był 70 mld dolarów. Dyrektor zarządzający jednej z firm farmaceutycznych mówił w Bloomberg News o "maksymalizacji długości życia konsumenta". W 2012 r. Światowa Organizacja Zdrowia wydała raport, według którego cały farmaceutyczny łańcuch jest na wskroś skorumpowany.
Niektórzy sceptycy są zatrudnieni przez Wielką Farmację, inni piszą kontrowersyjne artykuły po to, aby ludzie protestowali na ich "blogowych" stronach internetowych, a następnie zbierają dane na temat niewinnych osób i wykorzystują je w celu osiągnięcia prywatnych korzyści.
Strona internetowa CANCERactive, stowarzyszenia pacjentów onkologicznych, które założyłem, stała się obiektem ataku hakerów. Naszemu kluczowemu personelowi rozesłano internetowe wirusy, do domu jednej z pracownic włamano się i skradziono wszystkie komputery (nawet dwa zepsute) oraz tani twardy dysk. Złodzieje nie zabrali złotych zegarków. Policja nazwała to dziwacznym rabunkiem.
Sceptycy wykorzystują również internet, by atakować każdego, kto stara się mówić, że komplementarne terapie działają albo że w ogóle istnieją alternatywne metody leczenia. Kradną konta na Twitterze i zakładają fałszywe strony internetowe, więc prawdziwi pacjenci onkologiczni mają utrudniony dostęp do informacji na temat możliwości innych niż klasyczne leki. Wykorzystali przestarzałą ustawę o chorobach nowotworowych z 1939 r., aby uciszyć prowadzących prywatne praktyki lekarzy specjalizujących się w leczeniu raka.
Dziesięć lat po tym, jak u Catherine po raz pierwszy zdiagnozowano raka, przeprowadzaliśmy wywiad z dr. Henrym Friedmanem z Uniwersytetu Duke'a, który miał ukazać się na łamach magazynu Icon. Był on jednym z pierwszych czołowych światowych specjalistów, do których się zwróciłem, kiedy wykryto pierwotnego guza. Powiedział nam, że w tamtym czasie chorobę zdiagnozowano również u stewardessy o imieniu Amy. Podobnie jak Catherine miała wówczas niewiele ponad 20 lat. Friedman leczył ją metodą alternatywną - zastosował terapię komórkami dendrytycznymi. Przyjmowała ponad 20 suplementów, opracowała dietę i program treningowy. Żyje do dzisiaj i jest matką dwójki dzieci.
Friedman nazywa to "postępową medycyną". Twierdzi, że dopóki nie jest to szkodliwe, zachęca pacjentów do opracowywania integracyjnych programów.
Mówi również, że wiara w to, że raka - zwłaszcza glejaka - można wyleczyć zaledwie jednym lekiem, jest wygórowanym wymaganiem.
Opowiadam o tym wszystkim tylko po to, aby pacjenci lepiej zrozumieli, na czym polega główna różnica między nami a nimi. W ramach CANCERactive, w naszym magazynie i na stronie internetowej nie angażujemy się w takie kłótnie, ponieważ nie przynoszą one korzyści osobom, które się liczą, czyli chorym. Tego chciała Catherine: całej prawdy. To prawo pacjenta do poznania wszystkich opcji terapeutycznych, tak by mógł dokonać najlepszego, najbardziej świadomego wyboru w walce o swoje własne życie.
Motyl wciąż trzepocze jej skrzydłami.