Zaczęło się na studiach. Ewa wyprowadziła się z domu i zamieszkała z dwiema przyjaciółkami w mieszkaniu jednej z nich. Imprezy u nich szybko stały się popularne. Nim minęły 2 lata, odbywały się 2-3 razy w tygodniu. Znajomi wpadali też tak zwyczajnie, w drodze do domu, na uczelnię. Na stole lądowały browary. Później, gdy na 3. roku niemal każdy już gdzieś dorabiał, towarzystwo zaczęło się robić bardziej wysublimowane. Wtedy Ewa kupiła pierwsze kieliszki, żeby można było pić wino, "jak biali ludzie".
Gdy dziś patrzy wstecz, trudno jej jednoznacznie wskazać moment, w którym przekroczyła granicę.
- W październiku piłam tak, jak wszyscy, a w grudniu Maja, jedna ze współlokatorek, zwróciła mi uwagę, że chyba przesadzam - wspomina.
Roześmiała się na to.
- Przecież wszyscy piją. Nie jestem wyjątkiem. Nie dalej jak wczoraj, to ja tobie trzymałam głowę nad toaletą - wypomniała koleżance. Krytyka zamknęła Majce usta. A Ewa dalej piła na imprezach, dopijała po nich i raczyła się winem po ciężkim dniu.
- W końcu Francuzi piją do obiadu i kolacji tłumaczyła, gdy ktoś o to pytał. W samotności zaczęła pić dopiero po tym, jak rzucił ją chłopak. Wtedy zawsze upijała się na smutno i płakała, a nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, że to ją zraniło.
Ewa skończyła studia i zaczęła pracę. To był czas, gdy już wiedziała, że znajomi są zaniepokojeni jej zamiłowaniem do wina. Szukała towarzystwa do kieliszka. Zaszła w ciążę. Jej mąż zauważył, że mimo to nadal chętnie sięga po alkohol. Zwrócił jej na to uwagę. Wtedy zaczęła się ukrywać.
Później, po urodzeniu dziecka, wiedząc, że mąż i przyjaciele się martwią, Ewa potrafiła spędzić całą imprezę, sącząc kieliszek wina. Po wyjściu gości szła wyrzucić śmieci i w monopolowym na rogu kupowała butelkę żołądkowej gorzkiej, którą w pośpiechu wlewała sobie do gardła. Tak jak palacz denerwuje się, gdy kończą mu się papierosy, tak Ewę niepokoił brak alkoholu w barku.
Nie mogła jednak mówić o tym głośno, tym bardziej, że bliscy starali się, by w domu było jak najmniej trunków. Zaczęła chować małpki w filtrze pralki, w pawlaczu, w brudach... Zaczęła kłamać. Gdy mąż miał nocną zmianę, dzwoniła do niego wcześniej, żaląc się na ból głowy. Dzięki temu miała pewność, że nie zadzwoni do niej w chwili, gdy będzie już pijana.
Gdy pewnego grudniowego dnia wrócił do domu z delegacji dzień wcześniej, zaskoczył go chłód w mieszkaniu. Okna były pootwierane. Ich kilkuletnia córeczka siedziała w zimnej wodzie w wannie i płakała, a żona leżała nieprzytomna z kieliszkiem w dłoni. Wtedy postawił ultimatum: albo odwyk, albo rozwód.
Ewa zdecydowała się na kurację. Spędziła 6 tygodni w specjalnym ośrodku terapii uzależnień. Wróciła odmieniona. Szczupła, opalona, pełna energii i skruchy. Wręczyła mężowi "piciorys", czyli dziennik opowiadający o czasach, gdy była w nałogu.
- Odwyk to tylko pierwszy krok. By powstrzymać pragnienie picia, trzeba rozprawić się z demonami, które do niego skłaniają. Trzeba dojść do ładu z samym sobą. Dlatego kolejnym krokiem są spotkania AA oraz indywidualna terapia psychologiczna - opowiada Ewa. - Bez nich bardzo łatwo wrócić do nałogu. Wystarczy gorszy dzień, by odezwało się łaknienie.
Ewa nie pije już od lat. Jednak przyznaje, że najgorsze są momenty, które w jej pamięci na stałe powiązane są z alkoholem. To wznoszenie toastów, świętowanie sukcesów, to szampan na Nowy Rok, ale też zapijanie smutków wieczorem czy pogaduchy z przyjaciółką przy winku. Gdyby nie wsparcie rodziny, kolegów z klubu AA i psychoterapeuty, mogłoby być różnie. Nim przestała pić, do kieliszka zaglądała jeszcze kilka razy...
- Łatwiej mi było powiedzieć o tych potknięciach na spotkaniu AA niż mężowi. Ci ludzie też mieli takie chwile, rozumieli, że można się złamać. A przy tym mówili mi: "tyle osiągnęłaś, nie rezygnuj, dasz radę"... Dzięki temu mogłam się ogarnąć. Nie wiem, czy bez klubu AA dałabym radę.