Rozpoczął studia na politechnice i codziennie biegał, pływał, jeździł na rowerze, czerpał niewysłowioną radość z wysiłku fizycznego i pokonywania własnych słabości. Studia ukończył z wyróżnieniem. Od kilku lat startuje w zawodach triathlonowych. Jako członek klubu sportowego jest zobligowany do badań lekarskich. Co dwa lata melduje się u swojej lekarki, która od niedawna wykonuje sama również USG klatki piersiowej i jamy brzusznej. W czasie wizyty lekarka spytała go, czy zgodzi się na USG, bo ona musi poćwiczyć, za to on dostanie badanie gratis. Bardzo się ucieszył, w końcu rzadko dostaje się darmowe badania. Węzły chłonne zdrowe. Tarczyca zdrowa. Płuca zdrowe. Żołądek zdrowy. Wątroba... Nie, to niemożliwe! Przecież on ma dopiero 27 lat! Urządzenie musi źle działać! Lekarka przeszła z pacjentem do gabinetu, w którym stało USG innego producenta. Przyłożyła głowicę i... "Co się dzieje?", spytał pacjent.
"Nie jestem pewna - odparła lekarka - ale proszę poczekać, skonsultuję się z innym lekarzem". Wyszła na korytarz i zadzwoniła do znajomego specjalisty z wieloletnim stażem. "Podejrzewam guz Klatzkina - powiedziała. - Może zwariowałam, on tak rzadko występuje, a pacjent to 27-letni sportowiec, ale proszę, przyjmij go jeszcze dzisiaj".
Było już po ósmej wieczorem, ale lekarz na drugim końcu miasta postanowił poczekać. Półtorej godziny później ze ściśniętym gardłem powiedział Markowi, że zostały mu 2, góra 3 miesiące życia.
"Guz zewnątrzwątrobowych dróg żółciowych rozwija się wewnątrz wnęki wątroby i występuje u najwyżej 2 osób na 100 tys. To tak, jakby trafić szóstkę w piekielnego totolotka", stwierdził lekarz.
Jak zareagował pacjent? Podziękował specjaliście za badanie i szczerość, uśmiechnął się i stwierdził, że ma dużo szczęścia, że nie jest żonaty i nie ma dzieci, bo nikogo nie osieroci. Następnego dnia wysłał kwiaty lekarce, która odkryła guz. Zamiast rozpaczać, podsumował swoje krótkie życie. Docenił fakt, że wyszedł z depresji, że odkrył radość sportu, zdobył przyjaciół w klubie, przeżył studenckie rozterki i radości. Zbudował w sobie tak wielką siłę, że śmierć, która miała nadejść kilkadziesiąt lat wcześniej, niż się spodziewał, zamierzał przywitać jak przyjaciółkę. W dużej mierze to zasługa mądrego psychiatry, który kilka lat wcześniej zachęcił Marka do sportu i pracy nad sobą.
Zrozumiała komunikacja jest podstawą cywilizacji. Gdy ludzie nie mogą się porozumieć, gdy nie pojmują znaczenia słów, nie starają się zrozumieć motywacji mówiących do nich osób, wybuchają wojny, dochodzi do religijnych krucjat, a w przypadku braku porozumienia między lekarzem i pacjentem nawet do śmierci tego drugiego. Jak rozmawiać z lekarzami? Jak rozmawiać z pacjentami? Czy mówić chorym prawdę? To są dylematy każdego z nas, choć na szczęście nie każdy umiera, mając 27 lat.
W książce "What Patients Say, What Doctors Hear" dr Danielle Ofri opisuje przypadki informowania pacjentów o ich ciężkim stanie i uznaje, że do porozumienia się potrzeba chęci obu stron, a także dużo czasu. Idealna sytuacja to taka, gdy lekarz uważnie słucha pacjenta, przeprowadza badania, przejrzyście wyjaśnia ich wyniki i delikatnie informuje o powadze sytuacji, pacjent wysłuchuje zaś lekarza i zastanawia się nad jego słowami. Niestety wizyty lekarskie często ograniczają się do 10-15 minut, podczas których lekarz musi jeszcze wypełnić wszystkie rubryczki w komputerze, by potem nie mieć problemów. Ile zostaje na prawdziwą rozmowę z pacjentema? Mniej niż 5 minut. A jeśli pacjent przychodzi z wynikami badań i opinią innego lekarza, samo przeczytanie dokumentacji zabiera połowę wizyty. Gdy dołożymy do tego badanie i wprowadzenie danych do komputera, czasu na rozmowę w ogóle nie ma.
Są lekarze, którzy wcale nie chcą słuchać tego, co mają do powiedzenia pacjenci, bo przecież badanie wszystko im wyjaśni, a gadanie pacjenta tylko zabiera cenny czas. Trudno zaprzeczyć, że tak bywa, starsi ludzie przychodzą niekiedy na wizytę z nudów albo wskutek hipochondrii. Zdarzają się też pacjenci, którzy uważają, że wiedzą lepiej. I owszem, może tak być, w końcu nikt nie zna lepiej organizmu pacjenta niż on sam, niemniej wielu lekarzy potwornie denerwuje stawianie sobie diagnozy przez człowieka, który nie studiował medycyny. Mimo wszystko lekarz powinien pacjenta wysłuchać i zrozumieć, że nie jest to strata czasu.
Ciekawą historię przytacza dr Ofri. Pewnego dnia postanowiła sprawdzić, jak długo będą mówić pacjenci, jeśli lekarz im nie przerwie. Średnia ją zaskoczyła - tylko 96 sekund. Nie zrobiła wyjątku dla swojej najbardziej gadatliwej pacjentki, argentyńskiej divy operowej, którą ciągle wszystko bolało z nieznanych przyczyn (wyniki badań miała prawidłowe). Diva zamieszkała w Nowym Jorku i ciągle narzekała na płyciznę obyczajów i podkreślała podrzędność Nowego Jorku wobec Buenos Aires. Lekarka dyskretnie nastawiła stoper i tłumiąc westchnienie, zaczęła cierpliwie jej słuchać. Gdy pacjentka robiła przerwę, uprzejmie pytała, czy coś jeszcze jej dolega. Jakże się zdziwiła, że wymienienie dolegliwości trwało niecałe 5 minut! Lekarka zrobiła ich listę, po czym odczytała ją wraz z pacjentką, zaleciła masaże i psychoterapię. Wychodząc z gabinetu, diva obróciła się do lekarki i powiedziała: "Wie pani, samo wyrzucenie z siebie tych wszystkich problemów przyniosło mi ulgę, teraz czuję się znacznie lepiej". Pacjentka prawdopodobnie cierpiała na homesickness, czyli nieprzepartą tęsknotę za domem, i dlatego wykazywała nastroje depresyjne oraz doszukiwała się u siebie chorób, których nie miała. To, że lekarka jej nie poganiała, że utrzymywała z nią kontakt wzrokowy i zamiast wpatrywać się w komputer, robiła krótkie notatki, które później jej pokazała, wpłynęło na poprawę samopoczucia kobiety. Jeszcze ważniejsze było okazanie jej empatii.
Jak powinna wyglądać modelowa wizyta lekarska? Lekarz i pacjent powinni patrzeć sobie w oczy. Pacjent powinien jasno i wyraźnie powiedzieć, co go niepokoi. Lekarz powinien uważnie słuchać i obserwować reakcje ciała pacjenta. Dzięki temu będzie mógł ocenić, czy chory coś ukrywa albo zachowuje się histerycznie. Lekarz powinien zlecić wszelkie możliwe badania. I tu pojawia się problem o nazwie NFZ. Większość z nas spotkała się z odmową wydania skierowania na badania, bo albo limit przychodni został już wyczerpany, albo lekarz obawiał się, że będzie miał kłopoty, gdy zleci zbyt wiele badań, które są drogie. Gdy pacjent może je sobie opłacić, problem jest mniejszy, gorzej, gdy go na to nie stać. Co wtedy? Aby uniknąć gniewu pacjenta i ewentualnej awantury, najlepiej wyjaśnić, dlaczego część badań zleca się teraz, a część będzie można wykonać, gdy pierwsze wzbudzą niepokój. Oczywiście tak jest najlepiej dla lekarza, a nie dla pacjenta. No i zakładamy, że lekarz się ciągle dokształca, czyta, uczy na specjalistycznych kursach i rozpoznaje potencjalną chorobę. Wiemy, że takich lekarzy wcale nie jest zbyt wielu.
O problemach z badaniami i tragicznymi skutkami ich nie wykonywania opowiedziała Anna Powierza w poprzednim numerze "Holistic Health". W ciąży przytyła kilkadziesiąt kilogramów, przez rok po porodzie była na głodowej diecie i ćwiczyła pod okiem trenera, wyciskając z siebie siódme poty. Mimo to nadal ważyła 100 kg, a każdy kolejny lekarz mówił jej, że histeryzuje i ma się pogodzić z faktem, iż kobiety po ciąży tyją. Dopiero po przeczytaniu setek artykułów naukowych pani Anna doszła do wniosku, że pewnie cierpi na insulinooporność. W ciąży bada się wprawdzie poziom cukru, ale to nie jest sposób na wykrycie tej choroby. Pani Anna wymogła na lekarzu skierowanie i wykonała je na własny koszt, po czym... rozpoczęła nie tylko leczenie, lecz również walkę o wprowadzenie tego badania do koszyka świadczeń refundowanych przez NFZ. Niestety, mimo ogromnej skali problemu, ciągle nie jest ono finansowane przez Fundusz. Jej walka przyniosła jednak pewien efekt. Otóż zwiększyła się świadomość lekarzy, że w wielu przypadkach za objawy, które trudno przypisać konkretnej chorobie, odpowiada insulinooporność, więc sugerują pacjentkom wykonanie badania krzywej insulinowej.
Czasami od chorych wymaga się podjęcia niezwykle trudnych decyzji, a wtedy sposób, w jaki przebiega rozmowa z pacjentem, ma kluczowe znaczenie. Ludzka psychika jest bardzo delikatna, studenci medycyny powinni mieć zajęcia z psychologii.
Hania dwukrotnie poroniła. Gdy trzecią ciążę donosiła do 12. tygodnia, była wniebowzięta. Podczas badania USG wydawało się, że wszystko jest w porządku. Dwa tygodnie później pojawiła się u lekarza z wynikami badań krwi. Ponieważ poprzednia pacjentka nie przyszła, ginekolog miał czas, by zrobić Hani nieplanowane USG. Na monitorze przestarzałego urządzenia w rejonowej przychodni serce dziecka wyglądało dużo gorzej niż 2 tygodnie wcześniej. Lekarz skierował pacjentkę do znanego warszawskiego specjalisty, który potrafi odkryć nawet najmniejsze wady płodu.
Może i był specjalistą od odczytywania USG, ale z pewnością brakowało mu podstawowych ludzkich odruchów. Spojrzał na ekran i powiedział: "To coś musi pani natychmiast wyskrobać, ma tylko jedną komorę serca i należy się tego pozbyć". Gdy Hania zaoponowała, prychnął i stwierdził, że rodzenie "czegoś takiego" mija się z celem, bo "to coś" i tak zaraz umrze. Potem, nie pytając pacjentki o zgodę, zawołał studentów. Gromada przyszłych lekarzy ustawiła się wokół profesora, który powiedział: "Przyjrzyjcie się i zapamiętajcie na całe życie, że takie coś się usuwa. Ta pani podjęła inną decyzję, ale może jeszcze pójdzie po rozum do głowy". Przerażona Hania uciekła i po wypłakaniu morza łez udała się do fundacji Serce Dziecka, gdzie poinformowano ją, że przy hospicjum jest pani doktor zajmująca się trudnymi przypadkami. Specjalistka okazała jej empatię i wyjaśniła, że dziecko ma HLHS, czyli zespół niedorozwoju lewej komory serca, co oznacza niedorozwój lub wręcz - jak w tym przypadku - zanik lewej połowy serca.
Powiedziała, że dziecko prawdopodobnie dożyje końca ciąży, ale jego przeżycie po porodzie będzie uzależnione od drożności przewodu tętniczego oraz obecności otworu owalnego. "Takie serduszko można operować - kontynuowała lekarka - choć żaden lekarz nie da gwarancji, że noworodek przeżyje operację". Po udzieleniu odpowiedzi na wszystkie pytania Hani lekarka spytała, czy bierze pod uwagę aborcję, i wyjaśniła, jak wpływa ona na zdrowie i psychikę matki. Następnie zaproponowała Hani spotkanie z psycholożką, która pozwoliła pacjentce wypłakać się i poczuć wsparcie. Hania urodziła córeczkę, która w pierwszym miesiącu życia przeszła dwie operacje na otwartym sercu. W szpitalu Hania i jej mąż trafili na lekarza, który w sposób przystępny tłumaczył im procedury medyczne. Poprosił ich również o podpisanie dokumentu zezwalającego szpitalowi na odstąpienie od ratowania dziecka, gdyby już tylko maszyny mogły je podtrzymywać przy życiu.
Hania i jej mąż dwukrotnie stanęli przed decyzją o ratowaniu lub zakończeniu życia swojej córeczki. Za pierwszym razem lekarz kazał im pozbyć się "tego czegoś". Za drugim razem szpital zadzwonił w środku nocy, prosząc, by przyjechali i podjęli decyzję. Po dwóch operacjach pokryte ranami dziecko żyło w inkubatorze tylko dzięki szpitalnym urządzeniom. Hania z płaczem nacisnęła guzik. Wiedziała, że zrobiła wszystko, co mogła, by uratować życie wymarzonej córeczki. Był przy niej mąż i lekarz, który położył rękę na ramieniu Hani, by dodać jej otuchy. Będąc lekarzem, należy też być człowiekiem.
Agnieszka Podolecka