Agnieszka Podolecka: Pani Aniu, czym jest dla pani holistyczne życie?
Anna Powierza: To określenie kojarzy mi się przede wszystkim ze zdrowiem. Z życiem w zgodzie ze sobą i z naturą. Przeżycia ostatnich kilku lat, choroba moja, zaraz potem choroba mojej mamy i jej odejście, zmieniły mój odbiór świata. Nauczyły pokory i określenie to nabrało rzeczywistego znaczenia. Utwierdziłam się w przekonaniu, że człowiek jest pyszny i wszędzie, gdzie uzurpuje sobie prawo do poprawienia natury, w gruncie rzeczy sprowadza na siebie jedynie kłopoty. Nie istniejemy w oderwaniu od świata, wręcz przeciwnie. Wszystko, co niby ma służyć lepszemu życiu, powoduje odwrotny skutek. Życie w idealnej czystości, obstawione tryliardem hiperskutecznych środków bakteriobójczych, idealnie wyglądające jedzenie, jabłka bez robaków czy mięciutkie pieczywo, które nigdy się nie starzeje, wcale nie służą naszemu zdrowiu. Lekki i wygodny w użyciu plastik wpływa negatywnie na przechowywane w nim jedzenie i zaśmieca planetę. Klimatyzatory i ogrzewacze izolują nas od zmian pogody - praktycznie całe życie przebywamy w jednej temperaturze, pośpiesznie przemykamy między domem czy biurem a samochodem, nie pozwalając hartować się organizmowi.
Agnieszka Podolecka: Czy korzystanie z plastiku i jedzenie żywności modyfikowanej jest naprawdę tak bardzo szkodliwe?
Anna Powierza: Wierzę naukowcom, którzy mówią, że to są podstawowe przyczyny coraz bardziej rozprzestrzeniających się chorób autoimmunologicznych, między innymi alergii, a także cukrzycy i raka. Gdy studiowałam materiały naukowe na potrzeby mojej książki o insulinooporności, przeraziła mnie wręcz liczba jednoznacznych badań na ten temat. Pokazują rzeczywistość zupełnie inną niż reklamówki w telewizji czy internecie. Insulinoodporność, czyli moja choroba autoimmunologiczna, była dla mnie dzwonkiem ostrzegawczym. Przez chorobę mamy dowiedziałam się boleśnie, jak może wyglądać koniec mojego życia, a co jeszcze gorsze - życia mojej córeczki. Dlatego teraz przede wszystkim staram się żyć w zgodzie ze sobą i w zgodzie z naturą. Nie zawsze jest to wygodne życie, może nawet wydawać się upiorne. Powiem szczerze - na początku zrobienie zwykłych zakupów to było wyzwanie! Ale nauczyłam się...
Agnieszka Podolecka: Da się żyć bez plastiku i białego chleba?
Anna Powierza: Wyrzeczenie się chleba, nie tylko białego, nie wymagało ode mnie najmniejszego wysiłku, aczkolwiek jak tylko poprawiły się wyniki moich badań i udało mi się zapanować nad chorobą... Nie ukrywam, że czasem mam smak na chrupiące, pyszne pieczywo. Zwykle wybieram chleb razowy, wieloziarnisty, koniecznie ciemny. Ale zdarza mi się zjeść i białe pieczywo. Gdy ostatnio zwiedzałam Paryż, nie byłam w stanie odmówić sobie bagietki! Gorzej jest z plastikiem. Często trudno go nie używać, jest dosłownie wszędzie. Walka z plastikiem wymaga więc niemałej determinacji i konsekwencji. Warto sobie uświadomić, że do funkcjonowania wcale go nie potrzebujemy! Mamy szkło, drewno, kamień, metal. Te wszystkie naturalne materiały nie dość, że pięknie wyglądają, to jeszcze szlachetnie się starzeją, można je odnawiać i cieszyć się nimi całe lata. A plastik? Żółknie, rysuje się, wypacza i po pół roku użytkowania ląduje w śmieciach. Bez sensu!
Agnieszka Podolecka: Choroba w rodzinie zawsze jest momentem zwrotnym...
Anna Powierza: Czasem mam wrażenie, że zwroty życiowe miewam regularnie. Na co dzień raczej odpuszczam. Nie walczę z nikim ani niczym, poza własnymi słabościami. Wiodę życie ułożone, przewidywalne i spokojne, ale bywa, że znienacka następuje kolejny karkołomny zwrot. Dokładnie tak zdarzyło się kilka lat temu. Karierę miałam doskonale rozpędzoną, propozycje pracy napływały lawinowo, byłam uznawana za piękną i zdolną. Postanowiłam jednak zwolnić tempo i zająć się życiem rodzinnym. Wycofałam się z show-biznesu, wyciszyłam i... kolejny sukces! Zaszłam w ciążę. Czy można sobie wyobrazić lepsze, szczęśliwsze i bardziej spełnione życie? Ja nie byłam w stanie.
W tamtym czasie świat leżał u mych stóp i skamlał, bym tylko podrapała go za uszkiem. Byłam szczęśliwa, kochana, spełniona... a pod moim sercem biło drugie, upragnione maleńkie serduszko. Wszystko było idealne... No, może poza tym, że zaczęłam tyć. Po pięć, czasem nawet siedem kilogramów w miesiącu! Wtedy się tym nie przejmowałam, najważniejsze było dziecko. Zamiast swojej wagi pilnowałam, by jeść dobrze zbilansowane posiłki. Co ważniejsze, dla lekarzy nie był to problem, więc i ja nie widziałam powodu, by się przejmować. Zawsze uprawiałam dużo sportów i zdrowo się odżywiałam, dlatego myślałam sobie, że po porodzie odchudzanie pójdzie łatwo. Nigdy w życiu bardziej się nie pomyliłam.
Agnieszka Podolecka: Utyła pani ponad trzydzieści kilo, potem długo nie mogła schudnąć. Jak dowiedziała się pani, że jest chora?
Anna Powierza: Na początku nikt nie podejrzewał u mnie choroby. Rok po urodzeniu dziecka mimo katorżniczej i konsekwentnej diety, przygotowanej przez jednego z najlepszych dietetyków, i codziennych zmagań na siłowni pod okiem wymagających i profesjonalnych trenerów, mimo karmienia dziecka piersią, schudłam zaledwie odrobinę. Dwanaście miesięcy, wyliczane co do grama posiłki oraz ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia. I jedynie trzy kilo mniej! Prawdziwe osiągnięcie, czyż nie? Odwiedzałam lekarzy specjalistów. Patrzyli na mnie jak na wariatkę, bo według nich wyniki miałam przyzwoite. "Niech pani ograniczy jedzenie", radzili, a ja w nocy płakałam z bezsilności, bólu, bezradności. Ograniczałam jedzenie tak, że miałam wyniki anorektyczki, niedobory, anemię. Nic to nie dawało. Bolał mnie kręgosłup, nienawykły do noszenia tylu kilogramów, bolały mięśnie, bolała i dusza. "Musisz polubić siebie", radzili mi znajomi. A ja patrzyłam w lustro, widziałam jakąś wielką, ohydną babę i jedyne, co czułam, to nienawiść. Nienawidziłam siebie.
Anna Powierza
Agnieszka Podolecka: Aż tak się pani przejmowała? Przecież kobiety tyją po ciąży, ciało wariuje. Czasami trzeba poczekać parę lat, aż wróci do normy.
Anna Powierza: Chorowało ciało, chorował i umysł. To jest właśnie holistyka - ciało, dusza i umysł stanowią jedno, żaden element nie jest zdrowy, gdy inny choruje. Pojawiły się symptomy stanu depresyjnego. Budziłam się w nocy, nie mogłam spać. Serce mi kołatało, jakby zatykało się ze strachu o jutro. Czułam się parszywie, wyglądałam jeszcze gorzej. To nie jest stan, w którym aktorki są zasypywane propozycjami pracy. Ja nie miałam żadnej. Nic. Do tego rozstałam się z ojcem mojego dziecka. Nie miałam środków do życia, za to miałam niemal sto kilo żywej wagi i depresję. Superzestaw na start w nowe życie, bo nie miałam wątpliwości, że stare straciłam bezpowrotnie.
Wszystko przedstawiało się fatalnie, ale jedno, o czym wiedziałam na sto procent, to było to, że nie mogę się poddać. Wiedziałam, że muszę schudnąć. Nie wierzyłam lekarzom. Pięciu specjalistów endokrynologów powiedziało mi, że wszystko jest okej... Jednak ja czułam, że z moim organizmem coś jest nie tak i dlatego nie mogę zrzucić nadwagi. Podejrzewałam nawet, że zwariowałam. Fotografowałam lodówkę, bo myślałam, że może żrę w nocy, a potem to wypieram. Kontrolowałam rachunki, czy na pewno nie kupuję czekoladek. Nie ufałam nikomu, nawet sobie, i chyba zaczynałam popadać w lekki obłęd. No dobrze, wycofuję się z określenia "lekki". To był obłęd.
Agnieszka Podolecka: I co pani zrobiła?
Anna Powierza: Wtedy właśnie, zamiast użalać się nad swoim losem podczas bezsennych nocy, zaczęłam wertować artykuły i książki medyczne. Dzięki mojej mamie zyskałam dostęp do portali przeznaczonych jedynie dla lekarzy, miałam możliwość korzystania z literatury fachowej. Przeglądałam badania naukowe, prace habilitacyjne, prasę medyczną. Wszystko, co tylko mogłam znaleźć na temat przemiany materii i jej zaburzeń, notowałam. Wreszcie natrafiłam na ślad. Odkryłam chorobę, która objawami idealnie pasowała do tego, co działo się ze mną, z moim ciałem. Uznałam, że wszystkiemu winna była insulinooporność. Okazało się, że intuicja mnie nie zawiodła, badania potwierdziły moje podejrzenia. Zaczęłam przyjmować leki, stosować się do zaleceń. Miesiąc po wdrożeniu leczenia byłam już kompletnie innym człowiekiem! Bezsenność minęła, waga zaczęła spadać, a ja znów się uśmiechałam. Od nowa polubiłam siebie.
Agnieszka Podolecka: Kobiety w ciąży robią próbę insulinową, sprawdza się u nich poziom cukru. Jakim cudem nie odkryto, co pani dolega?
Anna Powierza: No właśnie! Moje książki i działalność medialna to efekt walki, jaką wydałam insulinooporności i niewiedzy lekarzy, a także przeciw temu, że insulinooporności nie było w spisie chorób NFZ i z tej przyczyny nie diagnozowano jej. W tej chwili współpracuję ze stowarzyszeniem diabetologicznym, mam poparcie środowiska medycznego. Jestem zapraszana na konferencje, gdzie dzielę się swoim doświadczeniem, oraz do mediów, gdzie nagłaśniam problem insulinooporności. Między innymi dzięki mojej popularności jeszcze kilka lat temu nieznana nikomu choroba weszła na salony i teraz dziewczyny nie mają problemu z uzyskaniem prawidłowej diagnozy. Jeszcze trzy lata temu donoszono mi, że lekarz je wyśmiał, gdy chciały zrobić badania na insulinooporność. Dziś taka sytuacja zdarza się coraz rzadziej, to naprawdę duży sukces.
Agnieszka Podolecka: Czyli książka "Jak schudnąć, gdy dieta nie działa", a w zeszłym roku druga, "Insulinooporność. I co dalej?", to efekt chęci podzielenia się z ludźmi swoją wiedzą?
Anna Powierza: Tak, oczywiście. Nie wyczerpałam jeszcze tematu i przygotowuję kolejną książkę. Marzy mi się, by tym razem był to zbiór przepisów dla insulinoopornych i cukrzyków, stworzony przez mistrzów kuchni. Jeszcze ciągle brakuje edukatorów, którzy radziliby chorym, co i jak jeść, by unikać nawrotów choroby. Pamiętam okres, gdy czytałam kolejne książki i artykuły na temat insulinooporności. W dzień zajmowałam się dzieckiem, rozpaczliwym szukaniem pracy i próbą związania końca z końcem. W nocy... płakałam, czytałam i robiłam notatki. Spałam po kilka godzin, byłam wykończona. Siły dodawała mi myśl, że jeżeli te moje zapiski przydadzą się choć jednej osobie, choć jedna dziewczyna dzięki temu znajdzie pomoc, warto to robić. Dziś wiem, że miałam rację. Niemalże dzień w dzień piszą do mnie panie, że dzięki moim zapiskom wiedzą, co robić. Że to działa. Że chudną. Jeszcze ważniejsze jest to, że znów siebie lubią. Że są zdrowe. Mają mnóstwo energii i są szczęśliwe.
Agnieszka Podolecka: Jak pani sobie radzi z insulinoopornością na co dzień? Chyba niełatwo zrezygnować z cukru, zawziąć się i schudnąć trzydzieści kilogramów?
Anna Powierza: Kiedyś, przez zbyt wiele lat, paliłam papierosy. Jak smok, dochodziłam do niemal dwóch paczek dziennie. Wiele lat zbierałam się, by zerwać z nałogiem. Udało się, ale pamiętam horror pierwszych dni po rzuceniu palenia. Trzęsłam się, miałam dreszcze, omamy, drgawki. Niemal jak heroinista na odwyku w amerykańskich filmach. Było to naprawdę bardzo trudne... ale nawet w ułamku procenta nie tak trudne, jak odstawienie cukru. Według badań przeprowadzonych przez Serge Ahmeda, jednego z najwybitniejszych na świecie specjalistów w zakresie uzależnień, cukier jest narkotykiem o najsilniejszym działaniu. Nic tak nie uzależnia, jak cukier. Ponadto narkomani, alkoholicy czy choćby palacze mają duże wsparcie przy rzucaniu nałogu. Są specjalistyczne ośrodki, są grupy wsparcia, są sprawdzone psychoterapie. Co ważniejsze, te nałogi są społecznie piętnowane. Nikt nie pochwala zataczającej się matki, nikt nastolatkowi nie poda strzykawki z narkotykiem. Nawet palacze są coraz częściej wyrzucani z przestrzeni publicznej. Zupełnie inaczej jest z cukrem.
Agnieszka Podolecka: A odrzucenie cukru to pewnie w pani wypadku warunek konieczny, by wrócić do zdrowia.
Anna Powierza: Tak. I niestety ów warunek jest postrzegany jako fanaberia, celebrycka histeria, a w najlepszym wypadku jako próba zwrócenia na siebie uwagi. "Co złego jest w ciastku, jedno możesz zjeść, jest bez glutenu", słyszałam w odpowiedzi na to, że nie jem słodyczy. Doprowadzało mnie to do szału! Podstawową cechą tej choroby jest nieustanne odczuwanie głodu. Organizm nie przyswaja węglowodanów, zaburzona jest równowaga hormonów łaknienia i sytości. Mózg ciągle dostaje informację, że ma za mało energii, dlatego szuka najszybszego sposobu jej pozyskania, a w tym przypadku wiadomo, że nie ma nic lepszego niż cukier. Stąd tak wielkie zapotrzebowanie na słodki pokarm. Stąd też moja męka, gdy na każdym spotkaniu gospodarz stawiał przede mną tacę ciastek. Prawdziwy horror! Nie byłam w stanie skupić się na rozmowie. Nie byłam w stanie skupić się na niczym. Skręcało mnie z głodu i pożądania, ślina ciekła, mózg błagał o chociaż jeden mały kęs. Zaczęłam się izolować. Unikałam spotkań towarzyskich. Znajomi trochę się nawet obrażali, ale nie byłam w stanie im wytłumaczyć, że spotkania te stają się dla mnie prawdziwą torturą.
Agnieszka Podolecka: Próbuję sobie wyobrazić, czy mogłabym żyć bez cukru, i wydaje mi się to niemożliwe. Na każdym spotkaniu towarzyskim są jakieś słodycze!
Anna Powierza: Presja postawienia czegoś słodkiego na stole jest w naszym społeczeństwie nie do przewalczenia. Nawet moje bliskie koleżanki, gdy tylko ja miałam do nich wpaść na kawę, nie mogły się jej oprzeć. Gdy prosiłam, żeby zabrały słodycze ze stołu, chowały je, czuły się zmieszane. Źle się z tym czuły, więc nie napierałam, ciastka zostawały na stole, a ja przestawałam się z nimi spotykać, bo ta sytuacja była ponad moją wytrzymałość. Dla większości to bzdura... ale nikomu nie przyjdzie do głowy, by heroiniście kłaść przed nosem heroinę, a alkoholikowi po terapii mówić, że pięćdziesiątka czystej nikogo nie zabiła. Faktycznie jedno ciastko pewnie nie spowodowałoby bolesnych powikłań, jednak wpędziłoby mnie w ciąg słodyczowy, z którego tak samo trudno wyjść, jak z każdego innego nałogu. Chwilę rozkoszy, gdy zjem czekoladkę, mam okupioną kilkudniowym ssaniem w żołądku, myślę wtedy tylko o słodyczach. I to teraz, gdy chorobę już opanowałam, a poziom cukru mam w miarę stabilny!
Agnieszka Podolecka: Odstawienie cukru nie jest też proste, bo przecież jest on także w pieczywie!
Anna Powierza: Tak, producenci dodają go dosłownie wszędzie, nawet do keczupu i musztardy, nie mówiąc o jedzeniowych gotowcach i żywności przetworzonej. O, żywność przetworzona to dopiero woda na mój młyn i wcielone zło wszelakie! Jedną z pierwszych decyzji dotyczących zdrowego odżywiania się, i jedną z najsłuszniejszych, jakie podjęłam, było wyrzucenie z jadłospisu żywności przetworzonej. Przez to miałam trochę zawieruchy, musiałam się inaczej zorganizować, aby mieć czas na przygotowanie jedzenia, jednak nie było to trudne, bo zaoszczędziłam go przy robieniu zakupów. W marketach podróżuję jedynie pomiędzy półkami, gdzie można dostać pierwotne produkty. Na tony jem warzywa i owoce. Trochę mięsa. Nawet nie zapuszczam się w rejony puszek i jednorazowych opakowań, dzięki temu mam w sklepie mniejszy wybór, mniej dylematów, i dzięki temu więcej wolnego czasu.
Anna Powierza
Agnieszka Podolecka: Stara się pani za wszelką cenę unikać plastiku, ale to jest potwornie trudne. Jak na przykład kupić jogurt albo kefir bez plastikowego opakowania?
Anna Powierza: Kefirem mnie pani zagięła. Jest zdrowy i nie chcę go wykluczać z diety, ale na kefir w szklanym opakowaniu jeszcze nie trafiłam. Mam nadzieję, że wkrótce się pojawi, bo nie tylko ja buntuję się przeciw plastikowi. O ile jeszcze jestem w stanie pogodzić się z tym, że produkty chemiczne są pakowane w folię, o tyle zupełnie nie akceptuję tego w przypadku żywności. Kto i po co wpadł na pomysł, by ogórki czy kalafiory owijać folią?! Jeśli chodzi o plastik, zdecydowanie zmierzam w stronę skrajnej ortodoksji! Póki co wyrzuciłam z domu wszystkie plastikowe opakowania do żywności. Zamiast nich posługuję się starymi, dobrymi słoikami. Gdy w czasie drugiego śniadania zamiast estetycznego plastikowego pudełka w modnych kolorach wyciągam z torby taki słój, wzbudzam trochę sensacji. Jednak kompletnie się tym nie przejmuję, a po cichu liczę na to, że może stanie się to trendem.
Agnieszka Podolecka: Chylę czoła. Przed oczami mam teraz zwały plastiku w oceanach, żółwie duszące się plastikowymi torbami, umierające wieloryby. Ale i sterty śmieci, które się pali i powoduje smog zanieczyszczający środowisko. Niedługo nie będzie czym oddychać!
Anna Powierza: Nie chcę mieć współudziału w tragedii zwierząt, zaklinowanych, uduszonych przez nasze śmieci. Nie chcę się też przyczyniać do zwiększania smogu. To jest powód, dla którego unikam kupowania sztucznych ubrań, choć to dopiero jest prawdziwa sztuka! Znaleźć coś z naturalnych materiałów, co przy okazji jeszcze jako tako na mnie wygląda... graniczy z cudem i za cud to uznaję. Tymczasem cieszę się, jeśli cokolwiek uda mi się znaleźć, wyglądem się nie przejmuję.
Agnieszka Podolecka: Używanie plastiku w kuchni może doprowadzić do ciężkich chorób, choć trudno to sobie wyobrazić.
Anna Powierza: Zatrwożyły mnie doniesienia naukowców, że plastiki, nawet uznane za bezpieczne i dobre do przechowywania żywności, pod wpływem wysokich temperatur, np. zmywania w zmywarce, podgrzewania w kuchence mikrofalowej czy słońca, uwalniają ftalany. Są to substancje silnie rakotwórcze. Jeśli raz zjemy obiad z plastikowego opakowania podgrzanego w mikrofalówce, nie zachorujemy. Jednak naukowcy sami przyznają, że nie mają pojęcia, po ilu takich obiadach nadchodzi choroba. Moja mam była lekarzem.
Pamiętam jej relację z konferencji onkologicznej. Opowiadała, że jeden z prelegentów, światowej sławy profesor, powoływał się na statystyki dotyczące chorób onkologicznych. Według jego danych za dziesięć lat co trzecia osoba umrze na raka. Umrze. Przy coraz większej wyleczalności tej choroby może to sugerować, że z rakiem zmierzy się co druga osoba. Lekarze mówią o epidemii chorób autoimmunologicznych. Przerażające, biorąc pod uwagę, że jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku chorowały na nie pojedyncze osoby. Miesiąc po tej konferencji u mojej mamy wykryto guz. Dziś już jej nie ma. A ja zastanawiam się, czy przekonałabym mamę do zmiany stylu życia, gdybym tę wiedzę, jaką dysponuję teraz, miała dziesięć lat temu, czy mama cieszyłaby się teraz doskonałym zdrowiem i była ciągle z nami. Nie mam pojęcia. Jedyne, o co mogę dzisiaj walczyć, to przekonanie mojej córki do zdrowego stylu życia.
Agnieszka Podolecka: Pracuje pani w teatrze, występuje w serialu i w programach telewizyjnych, zmaga się z chorobą. Jak organizuje pani czas? Czy w opiece nad córeczką pomagają pani dziadkowie bądź opiekunki?
Anna Powierza: Hm, co do organizacji czasu, to sama nie wiem, jak to działa, że wszystko się udaje. Serio, nie wiem. Bywa czasami niebezpiecznie, na przykład następnego dnia wyjeżdżam w trasę z teatrem i nie mam nikogo, kto odbierze moje dziecko z przedszkola. Albo pracuję w Warszawie, ale od 7 rano. Przedszkole otwierają dopiero o 7.30, więc jest zgryz. W takich momentach zdarza się, że mam ciarki i nie wiem, co zrobić. Póki moja mama miała siły, ratowała mnie z takich opresji. Potem ratowałam się jak mogłam, chociaż najczęściej zdarzały się cuda. Cudem niewątpliwym jest przyjaciółka mojej mamy, która mieszka po sąsiedzku i właśnie na nią mogę liczyć, gdy producent woła mnie na plan o 7 rano.
Dzięki niej Helenka może się wyspać i pójść do przedszkola na późniejszą godzinę. Na szczęście moja córcia ma również świetnego tatę. Nie jesteśmy razem, jest on jednak wspaniałym ojcem i Helena może na niego liczyć w każdej sytuacji. Na co dzień, gdy wyjeżdżam, opieka jest przeplatana. Zwykle Helenka, wychodząc do przedszkola, pyta, kto ją odbiera, bo możliwości są szerokie. Bardzo się cieszy, gdy robię to ja, bo zazwyczaj wróży to jakieś ciekawe zajęcia po przedszkolu, na przykład basen, aikido... albo dentystę. Nie, nie żartuję. Mamy tak świetną dentystkę, że Helenka odwiedza ją z dziką radością!
Agnieszka Podolecka: Zaczęła pani występować jako nastolatka, a mimo wszystko udało się pani skończyć filozofię na UKSW. Czemu wybrała pani studia tak odległe od telewizji? I czemu została pani aktorką mimo takich studiów?
Anna Powierza: Dlaczego zostałam aktorką, to dla mnie samej prawdziwa zagadka. We wczesnym dzieciństwie marzyłam raczej o karierze Miss Polonia, ewentualnie chciałam zostać weterynarzem. Grać w filmach zaczęłam, gdy miałam 14 lat. Był to czysty przypadek. W szkole podstawowej z grupą koleżanek bawiłyśmy się w tworzenie teatrzyków. Robiłyśmy to zupełnie po amatorsku, jednak z tak wielkim zaangażowaniem, że raz czy dwa nawet wystąpiłyśmy na apelu przed całą szkołą. Zrobiłyśmy to na tyle fajnie, że zaczęła nas wspierać aktorka Maria Ciunelis, która miała swoje dziecko w naszej szkole. Pomogła nam zrobić przedstawienie na szkolną uroczystość. Potem powiedziała: "chcecie zobaczyć, jak wygląda casting do prawdziwego filmu?"
No pewnie, że chciałyśmy! Dzięki niej trafiłyśmy na wielki, ogólnopolski casting organizowany przez reżysera Kazimierza Tarnasa, który szukał głównej bohaterki do swojego filmu "Panna z mokrą głową". Jednodniowa przygoda trwała dla mnie pół roku. Tyle czasu reżyser wahał się, która z dwóch dziewczynek ma zagrać główną rolę w jego filmie. W końcu wybrał moją konkurentkę i okazał się to dla mnie szczęśliwy wybór, bo na główną rolę kompletnie nie byłam gotowa! Natomiast dzięki temu inni reżyserzy zaczęli zapraszać mnie na castingi, które jeden po drugim wygrywałam i powoli, powoli, budowałam swoją karierę aktorską. Zawód wybrał mnie, zanim skończyłam liceum, jednak nie zdecydowałam się na szkołę aktorską. Przede wszystkim dlatego, że nie umiałam śpiewać. Odstraszające były też wymogi stawiane przed studentami, przede wszystkim ten, że nie mogli i nawet nie mieli kiedy pracować. Nie miałam szans, by wyłącznie studiować, musiałam zarabiać na swoje utrzymanie. No i ostatnia sprawa... "A czy ty masz w ogóle do tego talent...?", powątpiewali moi bliscy. Skąd miałam wiedzieć? A jeśli nie miałam? Dlatego postanowiłam iść za głosem pasji. Wybrałam filozofię.
Agnieszka Podolecka: Po czym wróciła pani do filmu. Jest pani szczęśliwa? Ma pani poczucie, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu?
Anna Powierza: Wróciłam do serialu, mało tego, zaczęłam grać w teatrze. Zawsze wydawało mi się, że aktorki po czterdziestce raczej kończą karierę, a tymczasem moja rozwija się ze zdwojona mocą! Czy jestem szczęśliwa? To mało powiedziane! Przymusowy czas wolny nie przeciekł mi przez palce. Bardzo dużo pisałam, teraz te materiały sukcesywnie wydaję. Oprócz książki "Jak schudnąć, gdy dieta nie działa» oraz "Insulinooporność. I co dalej?" napisałam książeczkę logopedyczną dla dzieci. Wyjdzie jesienią. Książka pokazuje, jak pracować z dzieckiem nad emisją głosu i jak kształtować głos. Składa się z ćwiczeń, których używam podczas pracy z dzieciakami, prowadząc warsztaty teatralne oraz współpracując z jedną ze szkół aktorskich.
Książka już teraz cieszy się sporym zainteresowaniem, tym bardziej że rysunki do niej stworzył sam Henryk Sawka! Moje życie wróciło na dawne tory i wręcz nabrało większego rozpędu! Moje doświadczenia pomagają ludziom, a ja mam ogromną satysfakcję, że się nie poddałam, że walczyłam o każdy gram w każdy możliwy sposób. Czy może być lepiej...