Miłość - to słowo, które budzi skrajne emocje i staje się centralnym punktem wielu dyskusji na temat relacji międzyludzkich. Trudno zdefiniować to najsilniejsze i najpiękniejsze uczucie, jakim można obdarzyć drugiego człowieka. Czym jest, jak ją znaleźć, rozpoznać i nie stracić? Aby zgłębić te pytania i spojrzeć na nie z różnych perspektyw, zwróciliśmy się do doświadczonych psychoterapeutów - Piotra Pietuchy i Alicji Długołęckiej. Ich męskie i kobiece spojrzenie na temat miłości i relacji pozwoli nam lepiej zrozumieć tę niezwykłą dynamikę uczuć i wyborów, które stawiamy w życiu miłosnym.
Agnieszka Podolecka: Rozmawiamy w czasach, w których coraz mniej osób wierzy w prawdziwą miłość aż po grób. Liczba rozwodów rośnie w zatrważającym tempie, młodzi ludzie wolą mieszkać ze sobą bez ślubu i często bezdzietnie. Dlaczego tak się dzieje?
Piotr Pietucha: No właśnie: co z tą miłością? Jak ją rozpoznać, jak przeżywać, jak o nią dbać i kultywować? Biedzimy się z tym od zarania dziejów. Psycholog społeczny Erich Fromm w swoim traktacie ,,O miłości” stwierdził, że miłość jest tym głębsza i prawdziwsza, im większa jest nasza wiedza o sobie i obiekcie naszych uczuć. Wydaje mi się, że dzisiaj teoretycznie bardzo dużo o tym wiemy, a jednak niewiele to pomaga. Dużo się pisze i rozmawia o miłości, ale próbuje się ją pojąć intelektualnie, zapominając o magii, tajemniczości, sekretach naszej zbiorowej i indywidualnej nieświadomości. Nasze emocje żyją swoim tajemnym życiem, które nadal jest nam niedostępne i które potrafią być ciemne, obsesyjne, destrukcyjne. Namiętności porywają nas, czasem rozrywają na strzępy, a rozum wydaje się wobec nich bezradny.
I nawet bardzo dojrzali, przenikliwi ludzie z masą życiowych doświadczeń czują się w tych uczuciowych meandrach kompletnie zagubieni. Nie potrafią stworzyć i unieść trwałego, szczęśliwego, długoletniego związku. I ciągle wymyślają nowe formuły, które pozwolą im od tej wymarzonej miłosnej ,,mission impossible” (misja niemożliwa do wykonania) trochę odetchnąć a jednocześnie z niej nie rezygnować. Pojawiają się więc nowe ,,wynalazki”: a to tymczasowa monogamia, a to poliamoria (istnienie w wielu związkach romantycznych jednocześnie, za zgodą wszystkich partnerów), albo szczęśliwe singielstwo, albo swinging (forma aktywności seksualnej, polegająca na utrzymywaniu kontaktów seksualnych z innymi osobami, za zgodą i często w obecności małżonka/partnera, z którym związani jesteśmy uczuciowo), albo relacje mistyczno-tantryczne, fuck-friends (tzw. seks-przyjaciele, zazwyczaj single, którzy spotykają się w celu wzajemnego zaspokojenia seksualnego, niezwiązani ze sobą uczuciowo) czy małżeństwo otwarte lub weekendowe.
AP: A może miłość się zdewaluowała?
PP: Nie powiedziałbym, że miłość przestała być dla większości ludzi cenną wartością i dlatego ludzie rozstają się częściej niż pół wieku temu lub nie chcą być razem. Myślę, że kryzys związków ma mnóstwo przyczyn, w tym np. rozluźnienie norm religijnych, łatwiejszy dostęp do rozwodów, emancypacja kobiet, które przestają się godzić na złe traktowanie i poprawa warunków materialnych.
Trwanie w relacji i częste rozstania to raczej efekt nieumiejętności budowania bliskości, zaufania, wzajemnego szacunku dla odmienności, a także nadmiernych oczekiwań wobec partnera i związku. Zakładamy, że ukochany obdarzy nas bezwarunkową aprobatą, da poczucie bezpieczeństwa, sensu, satysfakcję życiowego spełnienia, czyli tym wszystkim, czego nam do szczęścia brakuje i czego sami nie umiemy sobie zapewnić. Stajemy się wtedy beneficjantem i zakładnikiem partnera, co może mieć w dłuższej perspektywie uzależniające i osłabiające skutki oraz stać się zarzewiem nieświadomych konfliktów.
AP: Czyli nie znając siebie, swoich predyspozycji, potrzeb i oczekiwań, nie jesteśmy przygotowani do trwałej relacji?
PP: Oczywiście. Jeśli sam siebie nie rozumiesz, nie czujesz, nie wiesz, co jest dla ciebie ważne, co daje ci poczucie szczęścia, a co nie, to jak możesz pokazać siebie drugiej osobie – prawdziwą siebie? Dać się poznać? Jeśli ktoś nie pozna siebie i ty nie poznasz drugiej osoby naprawdę, to nie możecie stworzyć autentycznej relacji. Często wersja demo, czyli najlepsza wersja ciebie, prezentowana na randkach czy w pierwszej fazie zauroczenia, nie ma nic wspólnego z prawdziwym charakterem człowieka. Raczej uwodzimy siebie nawzajem, produkując różową mgiełkę miłosnej iluzji, ale to jest tylko wstęp do realnych uczuć i trwalszej bliskości.
AP: Często mylimy zakochanie z miłością?
PP: Zakochanie to rodzaj fascynacji, wstęp do krainy miłości. Ale też kredyt na bardzo wysoki procent. Obiecaliśmy sobie siebie rozumiejących, namiętnych, tolerancyjnych. Idealnych kochanków, którzy romantycznie odnaleźli się w korcu maku. I takich siebie widzimy przez ,,oczy szeroko zamknięte” w fazie zakochania. Ale w miarę trwania relacji motyle w brzuchu nieuchronnie zamieniają się w ćmy w głowie. Prędzej czy później następuje nieuchronny moment przejścia z zauroczenia i akceptowania wszystkiego w drugim człowieku, do stanu, w którym zaczynamy dostrzegać jego wady. Dotąd byliśmy bratnimi duszami, dwiema połówkami, które się odnalazły, ale przychodzi moment, gdy zaczynamy się coraz przykrzej różnić.
Zaczynają się kłótnie i trudne konfliktowe dyskusje, czujemy się rozczarowani, a nawet oszukani, zawiedzeni partnerem, sobą i miłością. Przestajemy się lubić i potrzebować, bywa, że partner nas coraz mocniej drażni i frustruje. Nierzadko związki w tej fazie rozpadają się bezpowrotnie. Jeśli jednak przetrwamy ten często dramatyczny moment, postaramy się nie odpuszczać i otwarcie rozmawiać, to może ocalimy bliskość. Jeśli damy sobie czas, cierpliwość i wytrwamy, to jest szansa, że nie tracąc siebie, nauczymy się pięknie różnić.
AP: Jak rozpoznać, kiedy jesteśmy głupio zakochani, a kiedy kochamy i czujemy się odpowiedzialni za siebie nawzajem?
PP: Dla mnie dowodem najczulszym jest wewnętrzne, niekłamane poczucie miłosnego spełnienia. Ale nie takiego euforycznego jak w pierwszej fazie zakochania, lecz uczucie trwałego szczęścia, nawet w sytuacjach niesprzyjających. Czasem może się nam nie układać w pracy, brakować pieniędzy, możemy być w konflikcie z kimś z rodziny, ale ta druga osoba wspiera i oświetla nasze życie, daje nam siłę do pokonania przeszkód, łatwiejszego znoszenia nieuchronnych trudności. Taka miłość to ufność, poczucie akceptacji i bezpiecznej więzi, która jest stabilna, nawet jeśli jest nudna czy nieromantycznie przewidywalna. Nie da się być zakochanym non stop całe życie. Nie można oczekiwać od organizmu działania na pełnych obrotach przez dwadzieścia czy więcej lat, tak jak nie można oczekiwać, że zawsze będziemy tak samo namiętni. Nasze ciała i umysły się starzeją, co sprawia, że oblicza miłości i namiętności zmieniają się.
Miłość to nie tylko namiętność i burza hormonów obecna w zakochaniu, gdy tracimy rozum i mamy poczucie nieustannego bycia w uniesieniu, na tzw. haju. Większość z nas doświadczyła stanu zakochania, a potem utraty tego uczucia i nie wyciągnęła z tego żadnego wniosku oraz nie nauczyła się codziennej miłości, stanu, w którym czujesz się pewnie z drugą osobą, gdy ona nie musi ci udowadniać na każdym kroku, że jesteś centrum jej świata. Gdy przeżyliśmy ze sobą kilka lat, różne burze i konflikty, nauczyliśmy się siebie, szanujemy się nawzajem i wiemy, co sprawia radość drugiej osobie. Umiemy dać sobie przestrzeń, wolność na rozwijanie pasji, które przecież mogą być odmienne, na spotkania z ludźmi, którzy wcale nie muszą być przyjaciółmi obu stron.
Zakochani wszystko chcą robić razem. Ludzie, którzy się kochają, akceptują to, że żona wyjeżdża na babski weekend, a mąż spotyka się z kolegami. Nie mają pretensji, nie czują się odsunięci, nie narzekają, że ten czas powinni spędzać razem, a nie z innymi ludźmi. Myślę, że dojrzała miłość to stan, w którym mamy wypracowaną psychiczną i uczuciową bliskość, która daje nam poczucie pewności, zaufanie, wzajemną empatię, wzajemne wyczuwanie emocji. Tego się nie da zrobić przez randkowanie. Poznajemy się dogłębnie, dzieląc codzienność, problemy i radości. To można zrobić tylko przez wspólne doświadczanie życia.
AP: Z tego wynika, że bez mieszkania ze sobą, poznania swoich ciemnych stron, nauczenia się akceptacji z całym dobrodziejstwem inwentarza, nie należy się pobierać.
PP: Nie chcę narzucać nikomu swojego światopoglądu. Nie chcę wygłaszać kategorycznych rozwiązań typu „wolno, nie wolno”, raczej mówię, że dobrze by było, gdyby ludzie poznali się w codziennym życiu, a nie tylko na randkach.
AP: Powiedziałam moim córkom, które mają dziś dwadzieścia kilka lat, żeby nigdy nie wychodziły za mąż bez uprzedniego mieszkania ze swoimi partnerami. Ktoś mi powiedział na to, że małżeństwo to wyraz szacunku mężczyzny wobec kobiety. Nie zgadzam się z tym, małżeństwo to bardzo skomplikowana umowa prawna, którą strasznie trudno zerwać i dopóki moje córki nie będą chciały mieć dzieci, nie widzę żadnego powodu, dla którego miałyby taką umowę podpisać. Nie patrzę na małżeństwo jak na coś romantycznego, ale jak na dokument prawny, który związuje ludzi na lata. Może za mało we mnie romantyzmu?
PP: A może dużo życiowego doświadczenia? Chcesz ochronić swoje dzieci i zapewnić im bezpieczeństwo. Fajnie, że ci ufają, czują potrzebę twojego wsparcia, które im z najlepszych intencji oferujesz, a one tego nie odrzucają. Starsze pokolenie ma oczywiście inny pogląd na małżeństwo, bo nasze matki i babcie startowały z zupełnie innego poziomu. Nie miały wiedzy psychologicznej, nie miały takich samych praw jak mężczyźni, rozwód był dla nich stygmatem i jeszcze dochodziła do tego religia katolicka, która ma, moim zdaniem, negatywny stosunek do kobiet, do samodzielnego myślenia, do seksu. Ergo – do życia.
„Małżeństwo to wyraz szacunku mężczyzny do kobiety” brzmi dla mnie jak hasło z przedwojennej pocztówki. Moja babcia miała popielniczkę, na której było napisane: „Żono nie gniewaj męża”. Dlaczego małżeństwo ma być okazaniem szacunku kobiecie, a na odwrót? Kobieta mogłaby okazywać szacunek, czy wręcz uczynić zaszczyt mężczyźnie, wychodząc za niego.
Pokolenie naszych matek dało sobie wmówić, że dobrostan rodziny i to, czy małżeństwo jest szczęśliwe, zależy niemal wyłącznie od kobiety. Dzisiejsze młode pokolenie, przynajmniej w miastach, już tak na szczęście nie myśli. Kobiety oczekują od mężczyzn, że ci będą samodzielni, że będą w domu wykonywać tyle pracy co one, że będą równie empatyczni i troskliwi co ich partnerki. I mają rację, bo niby dlaczego odpowiedzialność za szczęśliwy dom ma być obowiązkiem wyłącznie kobiet? Czasy się zmieniają i osobiście uważam, że możliwość mieszkania ze sobą bez ślubu jest znakomitą szansą na poznanie partnera, sprawdzenie, czy to na pewno jest ten człowiek, z którym chcę spędzić resztę życia. Czy jego wady są dla mnie akceptowalne? Czy jego zalety wynagradzają wady? Czy sposób, w jaki mnie traktuje, jest taki, jak tego chcę? Czy on, ona mnie wspiera? Czy nie jest zazdrosny o sukcesy, ale pomaga mi je osiągać?
AP: Kiedy ty czujesz prawdziwą miłość?
PP: Kiedy mam poczucie, że zestraja nas swoboda porozumienia i dzięki empatii i akceptacji budzi się naturalna sympatia. Kiedy czyjaś emocjonalność, cechy umysłu i przejawy charakteru sprawiają, że czuję się bezpiecznie, ale nie nudno; zafascynowany innością, ale nią nie zakłopotany; zaintrygowany, ale nie speszony. Kiedy przyciąga mnie magnetycznie czyjaś energia, uwodzi czyjś wdzięk, magiczne wibrowanie seksapilu. Kiedy budzi moją ciekawość czyjeś postrzeganie świata i moja ożywiona dusza czuje inspirujący powiew rozwoju i wolności. Kiedy głodny bliskości i pragnący miłości, czuję wzmożony apetyt i odzywa się we mnie przeczucie, wibracja obietnicy, że się nasycę, dopełnię i spełnię. Dla mnie takie chwile to przedsmak raju, ale wiem, że żadne szczęście nie jest dane na zawsze, że trzeba je budować każdego dnia.
Osoba towarzyska, lubiąca podróże i imprezy może z czasem stać się bardziej introwertyczna i nie chcieć wychodzić z domu. W dobrym związku ludzie informują się o tym, jak się zmieniają. Nie mamy wpływu na starzenie się i może się zdarzyć, że jeden z partnerów nadal będzie chciał szaleć, a drugi z tego „wyrośnie” i nie będzie już chciał być w centrum wydarzeń. Nie ma gwarancji, że zawsze będziemy tacy sami. Żyjemy o wiele dłużej niż kiedyś w bardzo dynamicznie zmieniającym się świecie. To sprawia, że przeżycie życia z jedną osobą staje się naprawdę trudne. Może z jedną osobą zwiedzimy świat, z inną wychowamy dzieci, a z jeszcze inną spędzimy spokojną starość, grając w scrabble? Trzeba tylko pamiętać, aby rozstać się spokojnie i bez szkody dla dzieci.
AP: Jak zbudować trwałą relację? Jesteś w trzecim małżeństwie, w którym już ponad dwadzieścia lat czujesz się spełniony. Czy masz jakąś receptę na dobry związek?
PP: Z każdego małżeństwa wyniosłem coś ważnego. I po każdym bardziej poznawałem siebie i swoje potrzeby. Może Manuela jest tą właśnie osobą, na którą zawsze czekałem i dlatego jest mi najlepiej? Kiedyś napisałem książkę „Dożywotni kochankowie. Tajemnica udanego związku”. Niedawno do niej zajrzałem i upewniłem się, że najważniejsza jest dla mnie medyczna zasada primum non nocere, czyli przede wszystkim nie szkodzić. Najważniejsze nie jest to, jak dbać o dobry związek, tylko jak nie dopuszczać do tego, by on się psuł czy nadkruszył. Słysząc i czując siebie, zauważając sytuacje, które są trudne i powodują dyskomfort, reagujmy na sygnały alarmowe.
Uważność na potrzeby własne i partnera jest bardzo ważna. Jeśli zauważymy postępujący chłód czy obojętność partnera, nie bójmy się o tym porozmawiać. Spytajmy, co się dzieje i czy możemy temu jakoś zaradzić. Jeśli coś nam przeszkadza, porozmawiajmy o tym. Np. miejmy odwagę powiedzieć: „Słuchaj, co niedzielę jeździsz na mecze, kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale teraz tak. Dzieci są już odchowane, nie muszę poświęcać im tyle czasu co dawniej, chciałabym spędzać więcej czasu z tobą. Czy możemy tak zaplanować niedziele, aby być razem?”. Różne cechy czy zachowania męża lub żony mogą stać się irytujące.
Kobieta wyszła za mąż za mężczyznę, który był zawsze duszą towarzystwa i to się jej podobało. Z czasem jednak odkryła, że to jego słabość i jej do niego – przykład infantylnego narcyzmu – światła reflektorów zawsze muszą być skupione na nim. On się nie zmienił, ale ona tak i teraz on wydaje się niedojrzałym, egotycznym dupkiem, który nie umie istnieć bez poklasku. Jej hierarchia wartości się zmieniła i ona ma do tego prawo. Pytanie, czy da się jakoś połączyć te dwa światy?
AP: Jedna osoba się zmieniła, rozwinęła, a druga nie. Jedna mówi o zmianach i chce pociągnąć partnera za sobą, ale on wcale nie chce nic zmieniać i jeszcze ma pretensje,
że ona nie stoi w miejscu. I co wtedy?
PP: Najprostsza odpowiedź brzmi: rozmawiajmy regularnie, aby zmiany nie były czymś szokującym, ale naturalnym, dostrzeganym każdego dnia. Jeżeli ludzie są sobie bliscy, to zmiana sposobu życia, postawy czy poglądów nie jest szokiem. Jeśli ludzie nie boją się siebie, to mówią otwarcie: „Wiesz, nie chcę już jeść mięsa, żal mi zwierząt”. Wtedy druga osoba odpowiada: „Rozumiem, masz prawo, jednak ja nie chcę przechodzić na wegetarianizm, więc będę gotować dla siebie mięso, ale nie będę tego oczekiwać od ciebie. Czy tak może być?” Ciepło, otwartość i kultura pomagają rozwiązywać problemy i akceptować zmiany w partnerze.
AP: A gdy partner nie toleruje zmian? Gdy nie chce rozmawiać? Kiedy powiedzieć dość?
PP: Gdy nie widzimy szansy na poprawę. Człowiek niezadowolony ze związku to człowiek niezadowolony z siebie, czyli ktoś, kto nie daje sobie mocy sprawczej do poprawy swojego życia. Często ludzie tkwią w toksycznym uzależnieniu, nie mówią prawdy o swoich uczuciach, jedna osoba podporządkowuje się drugiej albo boi się odejść, bo nie ma dość środków do życia. To dotyczy zwłaszcza kobiet, które poświęciły się wychowaniu dzieci, no i zarabiają w Polsce ciągle mniej niż mężczyźni. Ludzie tkwią w takim klinczu i cierpią.
Moim zdaniem trzeba zdobyć się na odwagę i uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie: w imię czego ja cierpię, po co jestem w tym związku? Czy boję się samotności, więc wolę być samotna z nim niż sama ze sobą? Czy wolę być z tą kobietą, której nie kocham i nawet nie lubię, ale ona urządza mi jakoś codzienne życie, więc może lepiej nie odchodzić? Jeśli ktoś podejmuje decyzję, że woli tkwić w złym związku, to jego sprawa. Jeśli jednak chce poprawić swoje życie, to musi zdobyć się na odwagę i nauczyć być szczęśliwym samemu ze sobą. I gdy nauczymy się być szczęśliwi w pojedynkę, to nie utracimy wiary w siebie, w to, że możemy kochać i być kochani. Można nauczyć się szczęśliwej samotności i z niej może wyniknąć szczęśliwa miłość. Ty nauczyłaś się szczęśliwej samotności i nie czujesz się samotna. Podziel się, jak to zrobiłaś?
AP: Nauczyłam się feminizmu. Uwierzyłam, że jako kobieta mogę osiągnąć wszystko czego pragnę. Każdego dnia wstawałam o świcie i albo szłam do lasu, albo ćwiczyłam w domu, powtarzając afirmacje mówiące, że jestem mądra, niezależna, piękna, zdrowa, zaradna i szczęśliwa. Powtarzałam je sobie dwa lata i co kilka miesięcy kolejne z nich stawały się moimi prawdami. Połączyłam przyjemność z uprawiania sportu z mówieniem sobie miłych rzeczy. Uwielbiam być sama i chociaż lubię moich kolegów oraz koleżanki z pracy, jeszcze bardziej lubię swoje własne towarzystwo.
PP: Cudownie! Feminizm na szczęście jest już w Polsce dostępny. Każdy może wybrać sobie afirmacje, jakich potrzebuje, można je znaleźć choćby na Youtube i powtarzać za lektorem czy lektorką. Jeśli komuś sport sprawia radość, tak jak tobie, to warto mówić sobie miłe rzeczy w ruchu. Jeśli ktoś woli bezruch, to warto wejść w stan łagodnej medytacji i wtedy ich słuchać, bo w stanie medytacji umysł jest odprężony i szybciej przyswaja miłe słowa. Koniecznie też należy nauczyć się wybaczania samemu sobie. To też można osiągnąć za pomocą afirmacji albo – co uważam za najbardziej skuteczne – za pomocą terapii.
Poznanie siebie to krok do zrozumienia i w rezultacie wybaczenia oraz zaufania sobie, a więc samoakceptacji. Gdy zaś pokochasz siebie, to będziesz ze sobą szczęśliwa. Feminizm uczy szacunku do siebie. Psychoterapia uczy kontaktu ze sobą, rozpoznania swojego cienia i umiejętności bycia z nim, akceptacji siebie takim, jakim się jest ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Akceptacja siebie i radość bycia ze sobą jest pierwszym krokiem do tego, aby być szczęśliwym z drugim człowiekiem, bo osoba akceptująca, szanująca i kochająca siebie nie pozwoli na złe traktowanie i nie będzie trwała w związku z nieodpowiednią osobą. Dzieląc się swoim szczęściem, pomnażasz je. Partner nie będzie już dla ciebie remedium na samotność, lekarstwem na ból i niespełnienie, lecz stanie się inspiracją i razem stworzycie związek, w którym będziecie obdarzać się dobrą energią i razem będziecie budować piękną codzienność.
Agnieszka Podolecka: Patrzę wokół i widzę więcej rozpadających się związków niż szczęśliwych. Dlaczego tak się dzieje?
Alicja Długołęcka: Przyczyn jest oczywiście bardzo wiele, od niedobrania się pod względem charakteru i pragnień życiowych, przez rozminięcie się podczas procesu życiowego dojrzewania, na skutek zmian, jakie zachodzą w ludziach z wiekiem, niedojrzałości emocjonalnej jednej lub obu osób, po wolność, jaką przyniosły kobietom zmiany społeczne. Kiedyś było inaczej, dla ludzi ważna była ziemia i koligacje rodzinne, więc małżeństwa często zawierano z rozsądku, a rozwód był czymś nie do pomyślenia. Kobiety miały także mniej praw, a zdrada mężczyzny była czymś akceptowanym społecznie, gdy w tym samym czasie kobietę mającą kochanka odsądzano od czci i wiary.
Dzisiaj kobiety wnoszą pozwy rozwodowe znacznie częściej niż mężczyźni, bo są niezależne finansowo i przestały godzić się na bylejakość. Jeszcze pokolenie naszych matek było w dużo gorszej sytuacji niż obecnych czterdziesto – czy pięćdziesięciolatek, bo znacznie trudniej było im samodzielnie wychowywać dzieci. Co prawda średnio kobiety w Polsce nadal mniej zarabiają, ale przynajmniej w miastach mogą dostać pracę, w której zarobią na utrzymanie, bez udziału mężczyzny. Wolność finansowa oznacza, że mogą odejść od człowieka, który ich krzywdzi lub z którym są nieszczęśliwe z innego powodu.
Oczywiście działa to także w drugą stronę – mężczyźni nie czują już takiej presji na pozostawanie w związku, w którym są traktowani instrumentalnie i bez uczucia. Nie ma już przymusu społecznego, aby pozostawać w małżeństwie, choć na wsiach znacznie mniej ludzi się rozwodzi. Wynika to z tego, że wieś jest bardziej katolicka i opiniotwórcze zależności między ludźmi są silniejsze. Mamy też, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, większą wolność wyboru.
AP: Czy małżeństwo jest zdrowe?
AD: Kobiety zdrowotnie zyskują mniej niż mężczyźni, wręcz tracą, bo okazuje się, że zajmując się rodziną, wykonują znacznie większą pracę niż ich mężowie. Pracują zawodowo, a potem w domu, choć na szczęście to się bardzo zmieniło w ostatnich latach. Kobiety, które dzisiaj mają 35 lub mniej lat, wymagają od swoich partnerów aktywnego udziału w wychowywaniu dzieci i pracach domowych. Jednak starsze pokolenia są w Polsce bardzo patriarchalne.
Nic więc dziwnego, że badania małżeństw i związków partnerskich przeprowadzone przez naukowców z University College of London, London School of Hygene and Tropical Medicine oraz London School od Economics and Political Science pokazują, iż dla mężczyzny bycie w związku małżeńskim jest zdrowe i przedłuża jego życie średnio o 5 lat. Żadne badania nie pokazują takiego dobroczynnego wpływu na życie kobiet. Ponadto, co może być zaskakujące i daje do myślenia, kobiety niezamężne są także znacznie szczęśliwsze niż nieżonaci mężczyźni, bo umieją sobie lepiej zorganizować czas i zapewnić lepsze wsparcie psychiczne u przyjaciół i rodziny.
Paul Dolan, profesor nauk behawioralnych w London School of Economics i autor książki „Happy Ever After” twierdzi, że kobiety, które nie mają mężów ani dzieci, są najszczęśliwszą podgrupą w populacji. Zwykle żyją też dłużej niż mężatki i matki, ciesząc się lepszym zdrowiem. Często nie skupiają się wyłącznie na karierze i wybierają pracę opartą na relacjach międzyludzkich lub niesieniu pomocy. Czując się potrzebne w pracy, mają poczucie, że zmieniają świat albo przynajmniej czyjeś życie na lepsze i jest to dla nich źródłem życiowej radości oraz satysfakcji. Badania pokazują także, że mężczyźni częściej cierpią na samotność i mają większe problemy komunikacyjne. Gdy coś im dolega, zarówno fizycznie jak i psychicznie, nie dzwonią do przyjaciół tak jak kobiety i nie wypłakują się, nie proszą również o pomoc.
Kobiety od zarania czasów tworzą społeczności, w których wspierają się nawzajem. Ta możliwość podzielenia się troskami, bycia wysłuchanym i otoczonym empatią jest ważna i pomocna. Zatem gdy mężczyzna jest w małżeństwie, lepszym lub gorszym, ma to zaplecze, którego nie miałby, będąc sam. Kobieta pozwala mu się wygadać, zadba o jego obiad, ubranie, leki, umówi wizytę lekarską, zorganizuje spotkanie z wnukami czy zaprosi gości. Kobiety znacznie częściej umieją także stworzyć sobie przestrzeń do realizacji poza małżeństwem, choć oczywiście te różnice się na szczęście powoli zacierają. Cieszy mnie, że młode pokolenie mężczyzn jest bardziej otwarte emocjonalnie, że ojcowie zajmują się dziećmi i budują z nimi więź.
AP: Myślę, że często pobieramy się za młodo. Nawet mając 25 lat, większość z nas jest niedojrzała, niewiele wie o życiu.
AD: To prawda. Poza tym, na każdym etapie życia związki wyglądają inaczej. Czasem uda się nam zakochać w człowieku, z którym będziemy rozwijać się symultanicznie, w podobnym tempie i kierunku. Taki związek oczywiście łatwiej utrzymać, bo łatwiej się w nim przyjaźnić i wzajemnie dopingować. Dobrze, gdy jesteśmy w relacji, w której razem dojrzewamy. Czasem jednak jedna osoba musi na drugą poczekać. Wiele rzeczy ma bowiem wpływ na nasz rozwój: wrodzona ciekawość, chęć poznawania świata, odczuwanie przyjemności z nauki, ale też spokój ducha, który wynieśliśmy z domu rodzinnego lub szczęśliwego dzieciństwa.
Osobom wierzącym w siebie łatwiej jest być otwartym na świat, innych ludzi czy na nowe bodźce i łatwiej im rozwijać się intelektualnie oraz duchowo niż osobie, która zmaga się z demonami. Może się także zdarzyć, że ktoś boi się zmian i nie widzi sensu w dalszym rozwoju. Po co ma czytać książki wymagające myślenia, jak może obejrzeć relaksujący serial? Po co wynajdować rozwojowe zabawy dla dzieci, skoro łatwiej wręczyć im komórkę z grą, która je zajmie i dzięki temu rodzice zyskają chwilę spokoju? Jeżeli jemu czy jej jest dobrze tak, jak jest, to zmiany zachodzące w partnerze może odbierać jako zagrożenie lub odczuwać je jako irytujące.
AP: I co wtedy? Co w sytuacji, gdy jedna osoba rozwija się zdecydowanie inaczej lub szybciej niż druga?
AD: Wtedy często drogi pary się rozchodzą albo ludzie cierpią. Nie mają odwagi odejść, bo np. mieszkają na prowincji i ich rodziny spotkałby ostracyzm, albo uznają, że powinni zostać ze sobą dla dobra dzieci, co staje się pułapką na wiele lat. Albo zaczynają się awantury, w których np. mąż zarzuca żonie, że nie jest już taka, jak kiedyś, gdy wystarczało jej zajmowanie się dziećmi, a teraz ma jakieś ambicje, które jemu się nie podobają i nie chce ich tolerować. Albo odwrotnie, żona chce mieć przysłowiowy „święty spokój”, a mąż pragnie realizować odkładane marzenia. A przecież to naturalne, że po odchowaniu dzieci można chcieć więcej czasu poświęcić sobie, rozwojowi zawodowemu i osobistemu. Niestety, gdy mamy dwadzieścia kilka lat, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak się będziemy zmieniać.
AP: A gdy partner nie toleruje zmian? Gdy nie chce rozmawiać? Kiedy powiedzieć dość?
AD: Czasami dojrzewa się do takiej decyzji całe lata, kiedy indziej jest ona skutkiem jakiegoś wydarzenia. Wystarczy jednak zapytać dorosłe dzieci nieszczęśliwych ze sobą rodziców, czy chcieli, aby rodzice zostali razem. Większość odpowie przecząco. Czasem pacjenci mówią, że już jako nastolatki pragnęli, aby ich rodzice się rozwiedli. Gdy poświęcamy się dla dzieci, pozostając w martwym związku, nad którym nie pracujemy, robimy im nieintencjonalnie krzywdę, narażając je na doświadczanie sytuacji, w których panuje przemoc słowna lub/i fizyczna, pogarda, krytyka, poniżanie. I potem dzieci powielają takie zachowania w swoim dorosłym życiu lub obawiają się budować relacje.
Czasem dla dobra dzieci i naszego własnego lepiej się rozstać. Warto zwrócić się o pomoc do terapeuty systemowego, psychologa dziecięcego lub młodzieżowego albo innego specjalisty oraz o wsparcie przyjaciół i zrobić to jak najspokojniej. Wtedy jest szansa, że zamiast jednego nieszczęśliwego domu, dzieci będą miały dwa szczęśliwe. Gdy ludzie wyciągną naukę z życiowych doświadczeń, wtedy zrozumieją, czemu weszli w taki, a nie inny układ. Czy byli zbyt młodzi? Czy nie wiedzieli, kim są i czego chcą? Czy szukali w partnerze rodzica, którego zabrakło w dzieciństwie? Czy bali się zostać sami, więc pobrali się, bo uwierzyli, że małżeństwo to lek na poczucie pustki i samotność? Czy myśleli, że dzieci zmienią wszystko na lepsze i w ogóle nie wzięli pod uwagę tego, że oprócz miłości, dzieci wnoszą do związku również ogromną odpowiedzialność?
AP: Z tego wypływa dla mnie wniosek, że młodzi ludzi bardzo ryzykują, zakładając rodziny.
AD: Z jednej strony tak, z drugiej rodzina może stanowić wielką możliwość rozwojową. Jeśli dbamy o motywację do poznawania siebie i swojego partnera, o własne granice i otwartą, życzliwą komunikację, to wspólnie możemy dojrzewać i rozwijać się. Wtedy młodzieńcza miłość ma szansę się nie wypalić. Pamiętajmy, że w związek wstępują dwie osoby o różnych doświadczeniach życiowych i z różnym bagażem. Bez względu na to, czy mają lat dwadzieścia, trzydzieści czy więcej, wnoszą w ten układ również swoje traumy. Dobrze, jeśli poradzą sobie z nimi sami lub dzięki psychoterapii i zatroszczą się o siebie, ale wiemy, że w Polsce własna terapia przed założeniem rodziny jest rzadkością.
Podejmując decyzję o małżeństwie czy stałym związku, warto najpierw uczciwie przyjrzeć się sobie i przeanalizować schematy, które wynieśliśmy z domu rodzinnego, aby potem budować relacje, w których nie powtórzymy błędów rodziców i będziemy potrafili sami zaopiekować się ranami z dzieciństwa. 70% polskiego społeczeństwa nosi w sobie różne traumy, często przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zabory, wojny, przedwczesne, straszne zgony, spustoszenie, jakie poczynił komunizm itp. mają na nas większy wpływ, niż mogłoby się nam wydawać.
W rodzinie, która straciła majątek na skutek sytuacji politycznej, bo np. został skonfiskowany przez władze komunistyczne, może panować lęk. Osoby dorosłe, wywodzące się z takiej rodziny, mogą mieć syndrom „dziecka nędzy” i nawet gdy będą dobrze zarabiać, nie będą umiały się tymi pieniędzmi cieszyć ani ich inwestować. Jeśli zwiążą się z osobą z rodziny zamożnej, w której pieniądze były wykorzystywane do podróży, rozwoju i sprawiania sobie radości, mogą być w konflikcie z tą osobą, bo ich strach będzie uniemożliwiał wspólne gospodarowanie budżetem domowym.
Budowanie bezpiecznej więzi będzie dostępne osobie dotkniętej chorobą alkoholową rodzica lub/i doświadczającej przemocy. Potrzebna takiej osobie będzie terapia dla DDA (dorosłych dzieci alkoholików), dzięki której otrzyma wsparcie i nauczy się, w jaki sposób zaopiekować się traumą i swoimi emocjonalnymi potrzebami, zanim wejdzie w związek. To może być bardzo pomocne w otwarciu się na dojrzałą miłość
AP: Z tego, co pani mówi, wynika, że wiele osób tworzy więzi ambiwalentne, pełne lęku. Trudno czuć się w takim związku szczęśliwym.
AD: Niestety wielu z nas obawia się głębokiej rozmowy i bliskości emocjonalnej. Można dzielić mieszkanie, sypiać w jednym łóżku, mieć dzieci, ale w rzeczywistości żyć osobno, obok siebie. W pierwszych związkach często próbujemy za pośrednictwem partnera zaspokoić deficytowe potrzeby z dzieciństwa, wyleczyć różne lęki i tęsknoty. Ale żaden partner nie może tego zrobić, stąd rozczarowania i dalsze poszukiwania, coraz bardziej pozbawione nadziei. Aby stworzyć szczęśliwy partnerski związek, warto najpierw uporać się ze swoimi demonami lub przynajmniej odkryć ich istnienie, nazwać je i przyjrzeć się im z bliska, a na koniec nauczyć się nimi dobrze zajmować.
Z przyjęciem postawy odpowiedzialności za siebie przychodzi zrozumienie, że wiążemy się z człowiekiem równie niedoskonałym, jak my sami i nie możemy oczekiwać od niego, że przyjmie rolę naszego terapeuty oraz opiekuna. Gdy to rozumiemy i weźmiemy odpowiedzialność za własne problemy, brak poczucia bezpieczeństwa i samozadowolenia, będziemy mogli współistnieć i wzajemnie się wspierać. Gdy jesteśmy świadomi siebie oraz złożoności świata emocji, potrzeb i wartości partnera czy partnerki, wtedy łatwiej zbudować związek, który przetrwa.
AP: Myślę, że trudno jest znaleźć odpowiedniego człowieka na całe życie, z części związków się wyrasta tak, jak wyrasta się z niektórych przyjaźni lub wykonywanego zawodu.
AD: Milton Erickson wyróżnia cztery rodzaje miłości. Pierwsza to miłość wczesnodziecięca, która jest miłością własną. Małe dziecko siebie kocha, ogląda swoje ciało i się nim cieszy, skupia się na swoich potrzebach i głośno domaga się ich spełnienia. Już około piątego roku życia może jednak u niego pojawić się zwątpienie w samego siebie. Jest to efektem działań rodziców i otoczenia, które stawia dziecko w nieprzyjemnych dla niego sytuacjach: porównywania, zawstydzania, oceniania lub krytykowania. Na skutek takich zachowań maluch przestaje kochać samego siebie i doceniać.
Druga jest miłość młodzieńcza, w której kochamy kogoś za to, że odbijamy się w jego oczach. Nastolatki i młodzi zakochani często ubierają się tak samo i podkreślają wszystkie podobieństwa. Oczekują, że ich chłopak czy dziewczyna będą lustrem, w którym zobaczą samych siebie w najlepszej możliwej wersji. Na tym etapie rozwoju im więcej uwagi dostajemy, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi. W czyichś oczach jestem piękna i mądra, więc go kocham. To ma niewiele wspólnego z dojrzałą miłością. Takie zauroczenie sprawia, że patrzymy na drugą osobę w kontekście siebie samych, nie poznajemy jej dokładnie, a jeśli kogoś nie znamy, to nie możemy zbudować bezpiecznego związku. Stąd młodzieńcze zakochania rzadko kiedy przeradzają się w dojrzałą miłość.
Trzeci etap rozwoju to kochanie za coś, czyli znów miłość warunkowa. Zakochujemy się w kimś, kto spełnia nasze oczekiwania, a raczej wydaje się nam, że jest taki, jakim chcemy go postrzegać. Ktoś jest w naszych oczach mądry albo przystojny, albo czarujący, więc się zakochujemy. Nie przyjmujemy go w całości, ale bierzemy z niego to, czego potrzebujemy najbardziej i co nam imponuje. Gdy poznajemy go bliżej, dostrzegamy „wady” i odkrywamy, że nie jest taki, jakim go sobie wyobraziliśmy. Czujemy się rozczarowani. Ten moment rozczarowania możemy wykorzystać do tego, żeby porzucić iluzje i przyjrzeć się sobie oraz swojemu partnerowi obiektywnie. To może oznaczać koniec relacji albo początek nowego etapu.
Czwartym rodzajem miłości jest miłość dojrzała. Możemy ją zbudować, gdy rozumiemy, że jesteśmy istotami niedoskonałymi i zróżnicowanymi, nasz partner czy partnerka też. Chcemy poznawać drugą osobę i wzajemnie troszczyć się o siebie, inspirować się i sprawiać sobie radość, aby życie było piękniejsze, pełniejsze. Wymieniamy się tym, co mamy, jednocześnie akceptując drugą osobę taką, jaką ona naprawdę jest. Czujemy różne emocje, mówimy o nich otwarcie, bez wybielania się i jesteśmy otwarci na drugiego człowieka. W takiej relacji czujemy się bezpiecznie i możemy być autentyczni.
AP: Nie ma jednego rodzaju miłości, tak jak nie ma jednej recepty na idealny związek.
AD: Już starożytni Grecy wyodrębniali kilka rodzajów miłości: agape, philia, eros, ludus, philautia, storge, pragma i mania. Agape charakteryzuje głęboka empatia, współczucie, zdolność wybaczania i niesienia pomocy bez oczekiwania niczego w zamian. Jest najbliższa miłości dojrzałej. Philia to miłość przyjacielska, niezbędna w budowaniu trwałej więzi opartej na zaufaniu. Eros jest określeniem na miłość zmysłową, erotyczną, pełną pożądania. To miłość kochanków, ale nie wystarcza do tego, aby zbudować silny związek. Ludus jest podobna do erosa, bo jej bazą jest doznawanie przyjemności. Philautia nazywana jest miłością do siebie, jest samoakceptacją i samozrozumieniem.
Aby kochać, rozumieć i wspierać drugiego człowieka, musimy w pierwszej kolejności pokochać siebie, bo nie możemy dać miłości, jeśli jej nie posiadamy. Aby w zdrowy sposób otoczyć troską bliską osobę, musimy najpierw zatroszczyć się o swoje potrzeby, w przeciwnym wypadku możemy spalić się w związku, w którym jedna osoba ciągle daje, a druga jedynie bierze. Storge to miłość rodzinna. Pragma jest miłością wypracowaną na przestrzeni lat. Ludzie dobrze się znają, rozumieją, żyją w harmonii, są wobec siebie wyrozumiali i akceptujący. Mania jest obsesyjna i pełna zazdrości, nie ma na nią miejsca w dobrej relacji. W każdym związku można odnaleźć różne typy miłości... erosa, manię, storge, a czasem tę bezwarunkową agape...
AP: Hasło „miłość bezwarunkowa” sprawia, że wokół mnie rozbrzmiewają dzwony ostrzegawcze. Bezwarunkowo kocham moje dzieci, ale wobec partnera zawsze będę odczuwać miłość warunkową. Jeśli przestanie mnie dobrze traktować, odejdę. Warunkiem jest dla mnie sposób, w jaki on mnie traktuje.
AD: A zatem różnie rozumiemy określenie „miłość bezwarunkowa”. Bezwarunkowość nie oznacza niestawiania granic. Moim zdaniem miłość bezwarunkowa to taka, w której przyjmujemy człowieka takim, jakim jest, z jego sposobem myślenia i odczuwania. Dajemy mu prawo wyboru: może nas kochać i budować z nami więź, ale nie musi. Często oczekujemy bezwzględnej miłości, chcemy, aby ktoś chciał nas kochać, zatem próbujemy go przymuszać różnymi formami manipulacji. A przecież nie możemy nikogo zmusić do miłości. Za to każdy z nas, wchodząc w relację, może odkrywać, czy wartości, sposób myślenia i wrażliwość drugiej osoby są spójne z jego. Może bezwarunkowo akceptować tę osobę i nie próbować jej zmieniać, albo nie wchodzić z nią w relacje.
AP: Jak wpuścić nowego człowieka do naszego życia po złych doświadczeniach, np. rozwodzie?
AD: Dojrzewamy przez całe życie. Droga stawania się bardziej świadomym człowiekiem jest otwarta. Doświadczenia rozczarowania i porażki są pełne informacji o naszych granicach, potrzebach i wartościach. Z biegiem życia poznajemy siebie i rozpoznajemy coraz lepiej, jaki związek jesteśmy gotowi budować. W praktyce często okazuje się, że w przypadku mężczyzn główną potrzebą jest praca własna nad nazywaniem uczuć i ich ekspresja.
Przypomina mi się takie powiedzenie, popularne ostatnio, że nie ma większego afrodyzjaku niż mężczyzna w psychoterapii. Jest w tym jakaś prawda, bo taki mężczyzna otwiera się, kontaktuje z emocjami i je komunikuje. Nie znika w poczuciu niezrozumienia i osamotnienia. W przypadku kobiet podstawową lekcją okazuje się nauczenie się bycia łagodną dla samej siebie. Polki niestety są bardzo samokrytyczne, są uczone nadodpowiedzialności kosztem samych siebie. Poświęcając się, nie stawiając granic i nie wyrażając złości, wypalamy się. Gdy kobieta nauczy się kochać siebie, będzie jej łatwiej otworzyć się i wejść w związek z człowiekiem, dla którego nie będzie musiała nic poświęcać.
AP: Jak rozpoznać, kiedy jesteśmy głupio zakochani, a kiedy kochamy w sposób dojrzały?
AD: To odkrywa wspólny czas, jakość więzi, którą wspólnie tworzymy. Najsilniejsze emocje odczuwamy, gdy odzywają się nasze najgłębsze tęsknoty, te z okresu dzieciństwa. Gdy rodzi się nadzieja, że druga osoba da nam szczęście, którego sami w sobie nie czujemy, to jest to zakochaniem. Gdy uświadamiamy sobie, że sami musimy się zająć własnymi tęsknotami i potrzebami, że nie jest to zadaniem drugiego człowieka, wtedy stajemy się ludźmi dojrzałymi i możemy stworzyć taki związek. Partner nie może być ojcem lub matką i jednocześnie kochankiem. W dojrzałym związku rozumiemy, że jesteśmy odrębnymi jednostkami, które troszczą się o siebie nawzajem i wybierają wspólną wędrówkę przez życie.
Przytoczę tu klasykę, czyli cytat z Ericha Fromma: „Niedojrzała miłość mówi: Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dojrzała miłość mówi: Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham”. Taka relacja wypływa ze wspólnego doświadczania życia, ze świadomego bycia ze sobą i dogłębnej znajomości siebie oraz partnera. Dużo się obecnie mówi o różnych językach miłości wg Gary’ego Chapmana.
AP: Kiedy pani odczuwa prawdziwa miłość, wie, że kocha i jest kochaną?
AD: Czuję, że kocham, gdy umiem w pełni zaufać, czyli jestem gotowa zdobyć się na otwartość i pozostawać w niej. Czuję połączenie w obecności, uważności wobec kogoś i jej odwzajemnienie, czyli równowagę pomiędzy bliskością i autonomią. Najbliższe mi są słowa Rilkego: „miłość to dwie samotności, które się spotykają i nawzajem wspierają”.