Byłam na kilku prezentacjach. Dowiedziałam się, jak przygotowywać wegańskie potrawy, posmakowałam i nauczyłam się robić pastę do chleba z cukinii, a także - nutellę z orzechów laskowych, wody i kakao, trufle daktylowe z wiórkami kokosowymi oraz sycący białkowy koktajl z owoców, orzechów i płatków owsianych. Popatrzyłam na uprawiających jogę - na pożyczonych matach, ale pod okiem instruktorki.
Obejrzałam kosmetyki, ubrania, książki i... kolejki po lody, wcale nie indyjskie, a także zatrzymałam się przy stoiskach z hinduskim jedzeniem. Posmakowałam przepysznego curry z soczewicy (z kurkumą, kolendrą, kminem, koprem włoskim, imbirem i asafetydą) z plackiem chapati oraz wyjątkowego palak paneer, czyli indyjskiego sera w gęstym szpinaku. Wszystko popiłam chai - indyjską herbatą z kardamonem, cynamonem i imbirem. Na pewno polecam potrawy z warzyw i ruch na świeżym powietrzu. Co do reszty - nie jestem taka pewna.
Niektórzy jakoś się w tym świecie hinduskiej kultury i medycyny odnajdują, inni uważają, że niektóre praktyki mogą nawet zaszkodzić. Jeśli chodzi o lekarza ajurwedyjskiego, który święcił triumfy na tym festiwalu i ma w Warszawie mnóstwo klientek, korzystających z przepisywanych im indyjskich ziół, masaży i kursów oddechu, to znam właśnie taki przykry przypadek. Dziewczynie chorej na raka, już wtedy po paru chemiach, lekarz ten w czasie wizyty zbadał jedynie puls (w czym jest specjalistą) i powiedział, że na pewno nie ma raka i żeby darowała sobie leczenie konwencjonalne, bo w jej przypadku jest niepotrzebne - guz sam zniknie. Przepisał zioła oraz drogi kurs oczyszczającego oddechu i kazał przyjść za dwa miesiące. Nie dokonał oględzin chorej ani nie chciał przeczytać diagnozy lekarzy. I pewnie to go zgubiło.
Kiedy dziewczyna przyszła na kolejną wizytę, zrezygnowawszy uprzednio z chemioterapii, najpierw kazał jej podpisać deklarację, że decyduje się na jego leczenie na własną odpowiedzialność (czy z uwstecznioną datą podpisu - nie zwróciła uwagi). Następnie po ponownym zbadaniu pulsu i kiedy powiedziała mu, że guz nie zniknął, wciąż jej nie oglądając oznajmił, żeby jednak zdecydowała się na tę chemioterapię... Straciła więc pieniądze na kurs oddechu, dwie wizyty i ziółka, łudząc się przez dwa miesiące, że ten ajurwedyjski lekarz jest nieomylny. Co nie zmienia faktu, że niektórym klientkom zioła i przepisana dieta pomogły na lżejsze dolegliwości.
Jeśli chodzi o hatha jogę, to znam parę osób, które wspaniale się w niej odnajdują, ale i wiele innych, które permanentnie cierpią na bóle kręgosłupa i kości - właśnie przez tego rodzaju gimnastykę. Podobnie rzecz się ma z jogą kundalini. Miałam możliwość spotkać przemiłe, zdrowe i stabilne osoby, ale i takie, które przez te zajęcia stały się nadmiernie rozerotyzowane lub miały trudności w spaniu czy oddychaniu. Nie dla każdego jest więc ten indyjski świat przyjemności. Z kolei ja sama, spotkawszy jednego z polskich poważnych nauczycieli jogi, w podeszłym już wieku i żyjącego w skrajnej nędzy, byłam namawiana do kupna jakichś złotych talizmanów, które przysłałby jego guru z Indii.
Bez wątpienia, jeśli jesteśmy na takim festiwalu, warto sobie podjeść, wziąć parę przepisów kulinarnych, zerknąć do książek i posłuchać muzyki (w tamtym roku był wspaniały wspólny koncert sióstr Pauliny i Natalii Przybysz) albo zdecydować się na ajurwedyjski masaż - ale generalnie należy uważać. Joga i aromatyczne potrawy mogą bez wątpienia być pomocne w utrzymaniu pokoju ducha, bez względu na okoliczności, i obniżeniu ryzyka zachorowań nawet na raka. Jednak nie należy rezygnować z konwencjonalnego leczenia, zwłaszcza poważnych chorób.
(AKT-C)