W piekarni ewidentnie dodawali do wyrobów orzeszki ziemne. Kolega został zatrzymany w szpitalu na obserwację. Chciał tylko zjeść kanapkę, a omal nie przypłacił tego życiem. Nie zamierzam rozpisywać się o tym, że w zakładach przetwórstwa spożywczego powinna obowiązywać większa ostrożność. Wiadomo, że to olbrzymie taśmy produkcyjne i wielu pracowników - zawsze może się coś wydarzyć. Dlatego właśnie na opakowaniach umieszcza się informacje ostrzegawcze: "zawiera orzechy arachidowe" albo: "wyprodukowano z dodatkiem orzechów arachidowych". Chcę przybliżyć inny problem: bezbronność alergików i bezradność lekarzy.
Kilka miesięcy temu w "Holistic Health" pojawił się artykuł o terapiach i zaleceniach medycznych, które mimo udowodnionej szkodliwości są nadal stosowane. Dotyczyło to m.in. ekspozycji na uczulające orzechy arachidowe. Wprawdzie wielu lekarzy nadal sugeruje, by obecność fistaszków ograniczyć do minimum w diecie noworodków (kobietom w ciąży oraz karmiącym piersią nie wolno ich jeść, żeby u dziecka nie wywołać alergii), jednak z przedstawionych przez was badań wynika, że właśnie kontakt z orzeszkami ziemnymi hartuje młody organizm! I jak tu nie zwariować? Odnoszę wrażenie, że naukowcy i lekarze poruszają się trochę po omacku.
Wydaje się logiczne, że jeśli unikamy alergenu, to zmniejsza się ryzyko uczulenia. Ale czy można w ten sposób zupełnie je wyeliminować? Niestety objawy choroby pojawiają często już przy pierwszym kontakcie z substancją uczulająca. Może więc organizm rzeczywiście należy powoli oswajać z pokarmem już w życiu płodowym, co pozwoli mu na rozwinięcie "zdrowych relacji" z potencjalnym alergenem. Na to prawdopodobnie wskazują nowe metody zapobiegania alergiom. Przeprowadzone kilka lat temu badanie, o którym dowiedziałam się z "New York Timesa", zdaje się to potwierdzać (Feb. 5, 2014). Eksperci prześledzili nawyki żywieniowe matek 8 tys. dzieci, z których 140 miało objawy alergii na orzechy.
Okazało się, że kobiety, które jadły w czasie ciąży orzeszki ziemne, orzechy pekan, orzechy włoskie i migdały, rodziły dzieci w mniejszym stopniu zagrożone alergiami niż maluszki, których matki w czasie ciąży unikały tych przysmaków. Najrzadziej przypadki alergii zdarzały się wśród dzieci, których matki jadły orzechy co najmniej 5 razy w tygodniu.
Ale to nie wszystko. Oprócz kwestii oswajania organizmu z potencjalnymi alergenami naukowców zainteresowała także immunoterapia - tak, ten sam sposób leczenia, który miał być alternatywą dla chemioterapii i radioterapii. Immunoterapia wzmacnia naturalną reakcję obronną organizmu - tę prawidłową. Pewnie dlatego po 6 miesiącach jej stosowania ponad 90% ochotników w wieku 7-16 lat mogło już zjeść kilka fistaszków dziennie bez obawy, że wywoła to wstrząs anafilaktyczny. Tylko jedno dziecko doświadczyło poważnych objawów alergii. Czy zatem immunoterapia to przyszłość alergologii? To się jeszcze okaże.
Potrzebne są dodatkowe badania, ponieważ eksperyment na kilkudziesięciu ochotnikach nie jest do końca miarodajny. Mówimy przecież o milionach cierpiących, którzy w pewnym sensie igrają ze śmiercią za każdym razem, kiedy zjedzą coś, co zawiera fistaszki. Rozwiązanie problemu alergii na fistaszki (a może w przyszłości każdej alergii?) nie tylko poprawiłoby komfort życia alergików, ale umożliwiłoby także odpowiedzialne spopularyzowanie tej skądinąd zdrowej przekąski. Podobno niektóre linie lotnicze musiały zrezygnować z częstowania pasażerów orzeszkami ziemnymi, ponieważ obawiano się, że osoby z alergią nawdychają się pyłu z otwieranych opakowań i doświadczą wstrząsu anafilaktycznego w przestworzach. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Tymczasem mojemu koledze pozostaje czekać, aż immunoterapia zostanie uznana za pomocną w leczeniu alergii. Trzymam kciuki za niego i za inne osoby, których największym wrogiem jest ich własny organizm.
(cj)