Znali ją już starożytni, nieobce im były również jej tragiczne konsekwencje. Jak więc wytłumaczyć to, że jeszcze do niedawna depresję lekceważono, a towarzyszącego jej spadku nastroju i smutku nie traktowano jako przejawu choroby? Zdarza się to nawet dzisiaj, być może dlatego, że osobie zdrowej bardzo trudno zrozumieć zachowanie i sposób rozumowania chorego, a także przyczyny stanu, w jakim się on znalazł. Bywa, że chorego, a raczej chorą, bo depresja częściej dotyka kobiet niż mężczyzn, uznaje się za osobę rozpieszczoną i rozhisteryzowaną, która nadmiernie rozwodzi się nad wyimaginowanymi krzywdami albo ucieka w chorobę, bo nie ma ochoty zająć się swymi obowiązkami. Depresja u mężczyzn nie tylko zdarza się rzadziej, ale i jej objawy są nieco inne; nadmierną melancholię i brak chęci do życia często maskują ataki złości, wręcz furii, zupełnie niekojarzące się z depresją.
Jest coś jeszcze - nawet najbardziej empatyczne jednostki z otoczenia chorego, które potrafią wczuć się w jego sytuację i pojąć przyczyny choroby, tracą cierpliwość, kiedy według ich racjonalnej oceny powody do najgłębszego nawet smutku dawno ustały, a chory mimo to nie tylko nie przejawia ochoty do trzeźwego myślenia, ale również odmawia podjęcia jakiegokolwiek działania, czyli odrzuca ofiarowaną mu pomoc. Łatwo wtedy stracić cierpliwość i ulec zniechęceniu.
POZORY MYLĄ
Hipokrates miał rację
W Polsce o depresji od kilkunastu lat mówi się częściej i głośniej niż dawniej. Może więc się wydawać, że jest to całkiem nowe zjawisko, choroba cywilizacyjna obecnego tysiąclecia. Nic bardziej mylnego. Depresja nieobca była już starożytnym Sumerom czy Egipcjanom. Za chorobę uznał ją jednak dopiero Hipokrates, ojciec medycyny. Jego definicja depresji doskonale oddaje istotę rzeczy i jest aktualna do dzisiaj. Hipokrates uważał, że stan organizmu każdego człowieka zależy od poziomu wypełniających go czterech fluidów: krwi, flegmy, żółci żółtej i żółci czarnej.
Ta ostatnia przeważa w organizmach melancholików, a kiedy organizm nadmiernie przepełni, strąca delikwenta w czarną otchłań depresji. Pojawia się wtedy apatia, smutek, przygnębienie i zanik radości życia, co często prowadzi do nieodwracalnej decyzji rozstania się z tym światem. W przeszłości usiłowano leczyć depresję na rozmaite sposoby. W średniowieczu wzywano egzorcystę, ponieważ uważano, że jest ona efektem opętania przez demony. W XVIII w. cuda miał działać rosół z kury. Wiek XIX to wiara w hydroterapię, a w początkach XX w. zbawienna miała być terapia snem. Efekty leczenia jak dotąd są znikome, bez względu na to, jakie metody zastosowano9.
Człowiek pogrążony w depresji potrzebuje pomocy, i to bardzo - na swój sposób nawet o nią prosi, tyle że otoczenie nie potrafi jej udzielić. Najczęściej staramy się w takiej sytuacji przedstawić racjonalne argumenty, które powinny chorego przekonać, bo logice nikt się przecież nie oprze. Człowiek w depresji się oprze. Dla niego zwykła logika nie ma najmniejszego sensu. Czarne myśli wirują mu w głowie, wciągają w przepastną otchłań, w której wszystko, co ziemskie, nie ma większego znaczenia. W takim stanie każdy racjonalny argument można zinterpretować opacznie jako atak pod swoim adresem.
Najgorsze słowa, jakie można wtedy wygłosić, to "stary, nie jest tak źle" - jak to nie jest, skoro gorzej być nie może! "Dasz radę, tylko się postaraj" - ale ona się stara, od dawna się stara, jak tylko potrafi, i nie daje rady. "Inni mają gorzej, trudniej niż ty" - i co z tego? Co mnie obchodzą inni, skoro ja ich nie obchodzę? Każda taka rozmowa kończy się frustracją obu stron, bo chory uznaje, co zresztą przewidywał, że odwrócili się od niego nawet najbliżsi, a próbujący mu pomóc zaciska zęby w bezsilnej złości, bo przecież chciał dobrze, a wyszło fatalnie.
Przez depresję cierpią nie tylko sami chorzy, ale i ich rodziny. Zwłaszcza te, które traktują chorobę poważnie i panicznie boją się najgorszego, widząc, jak ich kolejne wysiłki nie przynoszą żadnych rezultatów. Pomoc fachowa jest niezbędna, ale ważne, by nie ograniczała się do farmakologii. Od medycyny dzisiaj oczekujemy, ba, wręcz żądamy, błyskawicznych rezultatów. Najlepiej, by zdarzył się cud. Cudem miały być antydepresanty odkryte w latach 50. przez dwóch amerykańskich psychiatrów: Nathana Kline'a i Rolanda Khuna, czyli iproniazyd i imipramina. Z powodzeniem stosowano je w leczeniu lekkich i średnich stanów depresyjnych. Pod koniec ubiegłego wieku pojawił się lek Prozac, okrzyknięty cudowną pigułką szczęścia.
Obecnie wielkie nadzieje wiąże się z tianeptyną, związkiem chemicznym wpływającym na plastyczność mózgu, która w stanach depresyjnych wyraźnie się zmniejsza. Problem z cudownymi pigułkami polega jednak na tym, że po ich odstawieniu często następuje nawrót choroby, a i samo ich działanie budzi wiele wątpliwości. Prozac wprowadzano na rynek jako lek podnoszący w mózgu poziom serotoniny, hormonu szczęścia, który miał wyraźnie poprawiać nastrój. Ta wiadomość okazała się nader chwytliwa marketingowo, jednak badania wykazały, że działanie popularnej tabletki niezbyt odbiega od efektu placebo. Inny problem z antydepresantami polega na tym, że osoby, które powinny je zażywać, zwykle tego nie robią, przyjmują je natomiast z entuzjazmem ci, którym są one zupełnie niepotrzebne.
NIEBEZPIECZNY MIT
Powszechnie uważa się, że depresję należy łączyć z brakiem sukcesów, odrzuceniem i słabością. W przypadku takich osób jak Ernest Hemingway, Winston Churchill, Józef Conrad Korzeniowski, Bob Dylan, Woody Allen czy Beyoncé trudno jednak mówić o braku sukcesów, a jednak choroba ich nie ominęła.
Przyczyny depresji są niezwykle złożone, łączą w sobie czynniki biologiczne, społeczne i psychologiczne. Zanim chory wpadnie w stan głębokiej depresji, postrzega swoje dolegliwości jako coś w rodzaju osobistej klęski, a do klęski trudno się przyznać. Stąd odrzucanie profesjonalnej pomocy psychiatrycznej - w wielu środowiskach korzystanie z terapii jest zwyczajnie wstydliwe. Łatwiej sięgnąć po alkohol, zwłaszcza że pomaga zapomnieć i poprawia nastrój. To oczywiście złudne przekonanie, alkohol prowadzi do pogłębienia nastrojów depresyjnych i zwiększa ryzyko popełnienia samobójstwa. Konsultacja lekarska jest niezbędna. Psychiatra ma za zadanie postawić diagnozę i rozpocząć odpowiednie leczenie. Niezbędne jest na ogół stosowanie antydepresantów, ale jeśli choroba ma ustąpić bez nawrotów, to równie ważna jest psychoterapia, odpowiednia dieta i aktywność fizyczna.
TO SIĘ ZDARZYŁO NAPRAWDĘ
Opisanie wszystkich rodzajów depresji, jej objawów i przyczyn, wypełniłoby kilkutomowe dzieło. Rozważania teoretyczne zastąpmy więc przedstawieniem przypadków dwóch kobiet, których ta choroba dotknęła (z praktyki klinicznej, imiona pacjentek zmienione).
GRAŻYNA
Gdy zdiagnozowano u niej depresję, miała 70 lat. Była już wtedy w ciężkim stanie, trudnym nie tylko dla niej, ale również dla otoczenia. Wykształcenie średnie, emerytka, wcześniej pracownik biurowy w otoczeniu głównie mężczyzn. To ważne, bo Grażyna nie lubi kobiet. Niby przykładna matka i żona, ale bab nie lubi - ani córek, ani synowych, ani wnuczek. Liczą się synowie, ale oni wsiąkli w swoje życie i dla matki mają mało czasu. Mąż się liczy, ale równocześnie jest lekceważony. Grażyna jest hipochondryczką, co utrudnia rodzinie zrozumienie jej problemów. "Wmawia sobie" - uważają. Pogłębiająca się alienacja kończy się pobytem w zakładzie psychiatrycznym. Po kilku miesiącach kuracji efekty są spektakularne.
Nawrót choroby następuje zimą. Kolejne próby leczenia niewiele dają, również dlatego, że najbliżsi nie radzą sobie z sytuacją. Starają się lekceważyć problem, obowiązuje stwierdzenie "no tak, matka jak zwykle..." - tu charakterystyczny gest rysowania kółka na czole. Niby wykonany tak, żeby tego nie widziała, ale przecież widzi, więc zapada się w siebie coraz bardziej i ostentacyjnie pokazuje wszystkim, że nie może, nic nie potrafi, nie będzie (zaniechanie aktywności jest niebezpieczne, bo nie tylko słabną wtedy siły, ale również traci się kontakt ze światem, coraz trudniej znaleźć powód, by w ogóle wstać z łóżka).
Leki nie pomagają, kolejni terapeuci są odrzucani, a ich pomysły zostają uznane za bezsensowne. Wygląda to beznadziejnie.
Śmierć męża kobiety spada na całą rodzinę jak grom. Kluczowe pytanie brzmi teraz "co dalej z Grażyną?". Na zamieszkanie z matką chętnych nie ma. Dom opieki? Ale jaki? I co ona na to? Grażyna ogłasza niespodziewanie, że zostaje w swoim mieszkaniu, sama. Wkrótce okazuje się, że jednak potrafi być samodzielna, ba, jest znowu dawną, bystrą Grażyną, rozmawia się z nią znakomicie. Tylko bab nadal nie lubi.
JOAŚKA
Artystka ze sporymi sukcesami, wychowana w surowym, wręcz wiktoriańskim przekonaniu, że wszelka słabość jest karygodna, niedopuszczalna. Kilka życiowych klęsk, kilka śmierci w najbliższej rodzinie i Joaśka wpada w depresję. Na zrozumienie rodziny nie ma co liczyć, i to z prostej przyczyny. Woli, żeby "wiktoriańscy" krewni nie wiedzieli - po co wywoływać zgorszenie? Pozostaje mąż. Ale mąż stosuje terapię krzykiem: jak nakrzyczymy na problem, to on zniknie. Nie znika. "Wszystko w twojej głowie jest jak oszalały kalejdoskop" - tłumaczy Joanna. "Myśli czasami tak wirują, że nie sposób się żadnej uchwycić" - dodaje.
O pomocy fachowej nie ma mowy, nie z takim wychowaniem - trzeba by się przyznać do klęski. Joanna więc pije, po cichu, dużo, w tajemnicy. Paradoksalnie to właśnie wiktoriańskie wychowanie, jej osobisty wróg, ratuje ją przed alkoholizmem i planem B. Bo Joanna ma plan awaryjny, czyli B: kiedy będzie już całkiem źle, to wsiądzie do samochodu i... zderzenie czołowe z tirem powinno wyglądać na wypadek, ale koniecznie śmiertelny. Jednak z tirem może się nie udać, pewnie lepszy będzie przejazd kolejowy... Zanim plan zostanie doprecyzowany, Joaśka spotka kogoś, kto może trochę amatorsko, ale zajmie się jej terapią. "Taki rzecznik stowarzyszenia miłośników kolejarzy szeroko- i wąskotorowych" - śmieje się z tego dzisiaj. To on pomógł jej jakoś spowolnić szalejący kalejdoskop.
Najlepszym terapeutą okazał się jednak… kot. Mały, zapchlony, zziębnięty, potrzebujący pomocy. Sam sobie wybrał Joaśkę, nie dał się odtrącić i przełamał wszelkie bariery. Dał powód do istnienia. Na jak długo? "Nie wiem, ale od pięciu lat jest dobrze, a to chyba nieźle rokuje" - odpowiada w zamyśleniu.
Co to jest depresja?
Nazwa depresja wywodzi się z łaciny (depressio - głębokość, deprimere - przygniatać). W terminologii psychiatrycznej termin ten odnosi się do zespołu objawów występujących w przebiegu chorób afektywnych (powiązanych z zaburzeniami nastroju). Objawy depresji są następujące:
- obniżenie nastroju,
- smutek,
- przygnębienie,
- niska samoocena,
- obniżona wiara w siebie,
- poczucie winy,
- pesymizm,
- niezdolność do odczuwania przyjemności,
- spowolnienie,
- zaburzenia rytmu dobowego (bezsenność lub nadmierna senność),
- urata apetytu,
- czasem wzmożony apetyt,
- myśli samobójcze.
Obecnie w diagnostyce i literaturze fachowej częściej niż tradycyjnych terminów używa się nazewnictwa zaczerpniętego z psychiatrii amerykańskiej: duża depresja (major depression) odpowiada polskiemu epizodowi depresyjnemu, który może wystąpić zarówno wtedy, gdy mamy do czynienia z chorobą afektywną jednobiegunową (nawracające zaburzenia depresyjne), jak i dwubiegunową (naprzemienne zaburzenia depresyjne i maniakalne).
Potoczne znaczenie terminu depresja odnosi się do tzw. zespołu objawów depresyjnych, który może także występować w przebiegu innych chorób czy zaburzeń psychicznych. Laicy zaburzenia depresyjne często mylą również z apatią czy przeciągającym się w czasie przygnębieniem.
Smutek jest jedną z naturalnych emocji człowieka i zwykle nie jest powiązany z zaburzeniami zdrowia. Częściej bywa odbiciem przykrych doznań. Zanim przypiszemy komuś głęboką depresję lub przeciwnie, zbagatelizujemy jego stan, warto się dowiedzieć, jak odróżnić zwykły smutek od stanu chorobowego:
- smutek nie trwa dłużej niż kilka, kilkanaście godzin, chorobliwe obniżenie nastroju może się ciągnąć miesiącami;
- w stanach chorobowych obniżenie nastroju łączy się z innymi objawami, takimi jak spowolnienie, zaburzenia snu, stany lękowe, zobojętnienie i utrata zdolności do odczuwania radości;
- w "zwykłym" smutku raczej się one nie pojawiają lub szybko ustępują;
- w długotrwałym smutku depresyjnym pojawiają się myśli samobójcze i przekonanie o całkowitej beznadziejności sytuacji; osoby będące w takim stanie trudno pocieszyć, nie udaje się również oderwać ich myśli od własnego stanu. Zwykły smutek stosunkowo łatwo rozproszyć, nie stanowi też większego problemu przekierowanie uwagi na przyjemniejsze lub pomyślniej przebiegające sprawy;
- smutek niepowiązany z chorobą ma zazwyczaj swe źródło w łatwo uchwytnych i bez trudu identyfikowanych zdarzeniach, podczas gdy przyczyny smutku depresyjnego często bywają bardzo trudne do określenia;
- zwyczajny smutek jest nasilony proporcjonalnie do wywołującego go zdarzenia; smutek depresyjny jest zwykle nieproporcjonalnie duży;
- zwykły smutek rzadko wpływa na codzienną aktywność, nie uniemożliwia podejmowania decyzji i wypełniania obowiązków; smutek depresyjny znacząco to utrudnia lub wręcz uniemożliwia;
- osoba dotknięta zwykłym smutkiem potrafi realistycznie oceniać siebie w kontekście tego, co dzieje się wokół; w smutku depresyjnym jakakolwiek umiejętność realistycznej oceny jest mocno zaburzona lub całkowicie wyłączona.
Ze względu na przyczyny depresję dzieli się na:
- endogenną, uwarunkowaną biologicznie, o podłożu dziedzicznym, w której trudno zidentyfikować uchwytne przyczyny zewnętrzne; cechuje ją wysokie nasilenie dolegliwości;
- egzogenną, której przyczyny stosunkowo łatwo zidentyfikować.
Nie wszyscy badacze zgadzają się z takim podziałem; uważają, że jest to w istocie jedna choroba, ale o różnym nasileniu objawów1. Istniej wiele innych systemów klasyfikacji depresji, stosowanych zarówno w poszczególnych krajach, jak i przez instytucje międzynarodowe.
TERAPIA NIEJEDNO MA IMIĘ
Dwa różne przypadki zakończone wyjściem z depresji, choć odmiennie leczone. Lekarstwem dla Grażyny okazała się konieczność, czyli okoliczności zaistniałe po stracie męża. To one zmusiły kobietę do podjęcia jakiejkolwiek aktywności. Joannę, żartobliwie rzecz ujmując, do świata aktywnych przywrócił kot.
W leczeniu depresji bardzo ważne jest zmotywowanie pacjenta do działania. Nawet bardzo mizernego działania: podniesienia ręki, wykonania kilku kroków - w przypadku głębokiej depresji to już jest sukces. I tu pewnie należy się doszukiwać przyczyn klęski ponoszonej zwykle przez bliskich: brakuje im cierpliwości, dla nich takie drobiazgi to żaden sukces, chcą więcej, szybciej. A to tak nie działa! W dodatku z perspektywy chorego tacy namolni bliscy są z założenia podejrzani i stanowią zagrożenie - bo wydrwią, jak mąż Grażyny, albo nakrzyczą, jak mąż Joaśki. Łatwiej otworzyć się przed obcą osobą, łatwiej z kimś takim podjąć współpracę.
Według lekarzy i terapeutów w leczeniu depresji ogromne znaczenie ma prawidłowo postawiona diagnoza oraz zastosowanie wielokierunkowej terapii, wykorzystującej wszelkie metody leczenia od farmakologii po psychoanalizę i terapię zajęciową. W wielu przypadkach pozytywne skutki już po kilku tygodniach powinno przynieść samo leczenie farmakologiczne. Jeśli depresja nie jest ciężka i pacjent nie ma myśli samobójczych, może je prowadzić nawet lekarz rodzinny.
Terapia powinna być tak ukierunkowana, by zminimalizować prawdopodobieństwo nawrotu choroby. Jednak w przypadku depresji nigdy nie ma stuprocentowej gwarancji, że nie pojawi się ona ponownie, po kilku tygodniach albo po wielu latach1. Po pierwszym epizodzie depresji ryzyko nawrotu wynosi 50-80%, po drugim wzrasta do 90%. W przypadku Joanny depresja nie była zbyt ciężka. W dodatku kobieta okazała się na tyle silna, że w zasadzie poradziła sobie z nią sama, korzystając z pomocy tylko w nieznacznym zakresie. Nie pojawiły się też u niej żadne poważniejsze dolegliwości somatyczne.
U delikatnej Grażyny przebieg choroby był poważniejszy, a wskutek hipochondrii nasiliły się także objawy somatyczne, sugerujące rozmaite dolegliwości. Kobieta rzeczywiście cierpiała, choć kolejni lekarze specjaliści nie diagnozowali żadnej rzeczywistej choroby. To z kolei pogłębiało podejrzenia rodziny, że cała sprawa jest dęta, wymyślona dla dodania sobie ważności i znalezienia się w centrum uwagi. Takie nastawienie wpychało kobietę w jeszcze głębszą depresję. Klasyczne błędne koło.
PODEJŚCIE HOLISTYCZNE
W postępowaniu z pacjentami znajdującymi się w głębokiej depresji niezbędne jest podejście holistyczne - leczenie duszy i ciała. Psychoanaliza i zajęcia z terapeutami, niekiedy prowadzone w warunkach szpitalnych, leczą psyche, dając choremu choćby nikły powód do zainteresowania się na nowo życiem; są też swego rodzaju "pozytywną pułapką" - krok po kroku, często wbrew woli zainteresowanego, wydobywają go z ciemnej otchłani ku światłu. W leczeniu pewnych rodzajów depresji, zwłaszcza powiązanych z porą roku, sprawdza się doskonale, choć głównie wśród mieszkańców dalekiej północy, fototerapia, czyli oddziaływanie światłem2. W przypadku innych odmian choroby nie daje ona jednak spektakularnych efektów.
WITAMINY I DIETA
Leczenie witaminami, zwłaszcza z grupy B, wymyślił i skutecznie przez ponad pół wieku stosował kanadyjski lekarz Andrew Saul wespół z Abramem Hofferem, z wykształcenia nie tylko psychiatrą, ale też biochemikiem. Według obu panów większość przypadków depresji ma ścisły związek z niedoborem witamin w organizmie, więc odpowiednio prowadzona terapia witaminowa jest w przypadku tej choroby kluczowa. Zaproponowana przez nich kuracja szczyciła się skutecznością na poziomie 80%. Pierwszym krokiem jest całkowite wyeliminowanie z diety cukru oraz śmieciowego jedzenia. Zaleca się spożywanie żywności naturalnej, w jak najmniejszym stopniu przetworzonej, najlepiej pochodzenia roślinnego. Jeśli nie uda się wyeliminować produktów zwierzęcych, należy przynajmniej ograniczyć ich spożycie.
Wskazane jest unikanie alkoholu, ponieważ nie tylko pogarsza nastrój, ale też, podobnie jak cukier, "kradnie" z organizmu minerały i witaminy. Równolegle ma być stosowana suplementacja witaminami z grupy B, zwłaszcza niacyną, a także magnezem, cynkiem oraz chromem3. Kolejnym wskazaniem Kanadyjczyków było dostarczanie organizmowi dużych ilości aminokwasów sprzyjających syntezie "hormonu szczęścia", czyli serotoniny. Do tego zaś jest potrzebny tryptofan, który w wysokim stężeniu występuje w orzechach i rozmaitych nasionach (sezam, pestki dyni i słonecznika), ale też w roślinach strączkowych i żółtych serach. Terapia nie sprowadza się jedynie do diety i suplementacji, zalecany jest również w dużej dawce ruch, zwłaszcza na świeżym powietrzu4.
OBIECUJĄCE TERAPIE
Stosowanie diety w połączeniu z innymi metodami leczenia depresji jest szczególnie popularne w USA, gdzie coraz większa część społeczeństwa boryka się z poważną nadwagą, co według amerykańskich lekarzy jest przyczyną zarówno większej zachorowalności na depresję, jak i samobójstw. Dr James Gordon zaleca, by łączyć zdrową dietę i przyjmowanie suplementów z ćwiczeniem jogi, pływaniem czy medytowaniem, a także z terapią światłem i rozwijaniem duchowości dzięki odpowiednim lekturom i rozmowom.
Zaleca też uniezależnienie się od internetu oraz uczestnictwo w nabożeństwach. Autor znakomitej książki pt. "Unstuck", która pomogła wielu pacjentom wyjść z depresji, stara się dobrać odpowiednią terapię indywidualnie dla każdego ze swych podopiecznych. Wchodzi w rolę przewodnika duchowego zachęcającego do podejmowania takiego rodzaju aktywności, jaki konkretnej osobie najbardziej odpowiada. Doradza: lecz się sam, sam sobie przepisz swoje własne lekarstwo. Najważniejsze jest wybicie pacjenta ze stanu niemożności i apatii - rodzaj aktywności ma znaczenie drugorzędne. Niemniej chory dostaje kwestionariusz, który służy do "rejestrowania" wszelkich przejawów aktywności, jej rodzaju, częstotliwości i poświęconego na nią czasu. Zapis dotyczy także osób, które w jej trakcie towarzyszyły pacjentowi, o ile nie była to medytacja w samotności.
Według Gordona niezbędne jest wytworzenie swego rodzaju sprzężenia zwrotnego. Chory rozpoczyna terapię, której celem jest oddziaływanie na ciało, ale z czasem te role się odwracają i to ciało dba o pacjenta, dostarczając mu coraz więcej pozytywnych emocji przywracających chęć do życia. Czas trwania terapii zależy od tego, jak głęboki jest stan depresyjny5. Paul W. Andrews z Uniwersytetu Virginia proponuje zupełnie inne spojrzenie na depresję, podkreślając, że to, co uznajemy za chorobę, jest w istocie reakcją obronną mózgu na zwiększone wyzwania, pozwalającą skupić się na trudnym do rozwiązania problemie. Jego analiza może jednak być niełatwa i czasochłonna, co w konsekwencji zaburza proces powrotu do normalności, a czasem uniemożliwia rozwiązanie samego problemu6.
Takie podejście do samej choroby kwestionuje sensowność dotychczasowych terapii, które kierują się raczej w stronę "metody Sokratesa", czyli, najprościej rzecz ujmując, ku autoanalizie. Terapeuta pomaga pacjentowi zidentyfikować i rozważyć problem przez stawianie pytań i znajdowanie odpowiedzi. Krytyczne myślenie w terapii depresji to coś zupełnie nowego. Autorzy tej metody kwestionują jednocześnie sens podawania leków przeciwdepresyjnych.
Zamiast nich doktor Ross i jego zespół proponują "magiczne grzyby", a raczej pewną substancję, psylocybinę, obecną w niektórych gatunkach grzybów halucynogennych. W USA jest ona w zasadzie nielegalna, choć w niektórych terapiach nowotworowych zezwala się na jej używanie pod ścisłą kontrolą zespołu specjalistów. Okazała się również skutecznym środkiem na depresję, która często jest diagnozowana u pacjentów z chorobą nowotworową. Zespół doktora Rossa podjął badania, które rozpoczęto w latach 70., jednak zostały one przerwane, gdy okazało się, że stosowanie środków psychoaktywnych jako leków budzi zbyt wiele emocji i kontrowersji. Wznowione badania są jeszcze w powijakach, trudno więc powiedzieć, jak tym razem potoczą się losy terapii z użyciem psylocybiny, niemniej efekty jej terapeutycznego zastosowania są nader obiecujące7.
Równie kontrowersyjne wydaje się stosowanie, tymczasem eksperymentalne, innej substancji psychotropowej - LSD. Dr Robin Carhart-Harris z brytyjskiego Imperial College London twierdzi, że badane przez niego mózgi osób uzależnionych od LSD w dużym stopniu przypominają "niczym nieskrępowane, swobodne mózgi dzieci", co według niego jest dla psychiatrii i neurobiologii równie ważnym odkryciem jak bozon Higgsa dla fizyki cząstek elementarnych. LSD, niesłychanie silną substancję psychoaktywną, zsyntetyzowano w 1939 r. jako lek pobudzający układ krwionośny i oddechowy. Szybko stała się jednak popularnym narkotykiem, co na długie lata wykluczyło ją z kręgu leków.
Obecnie badania nad zastosowaniem mikrodawek LSD w terapii depresji i uzależnień prowadzą niezależnie od ośrodka londyńskiego zespoły uczonych w USA i we Francji. Łączy je to, że chorzy biorący udział w eksperymentach nie są informowani, jaki lek przyjmują, co zapobiega podświadomej reakcji euforycznej, która mogłaby wystąpić na wieść o podaniu im narkotyku. Wszyscy naukowcy są zgodni, że mamy do czynienia z bardzo obiecującą terapią przyszłości. Jest tylko jedno ale - sama nazwa LSD może wywoływać tak negatywne reakcje opinie publicznej, jak to miało miejsce w przypadku prób usankcjonowania marihuany leczniczej. A wtedy o zarejestrowaniu tego rodzaju leków, niezależnie od tego, w jakich dawkach byłyby stosowane, będzie trzeba zapomnieć na długie lata8.
Anna i Mirosław Redliccy
Bibliografia
- Sadock B.J., Alcott Sadock V., Ruiz P.: Kaplan & Sadock's Synopsis of Psychiatry Behavioral Sciences/Clinical Psychiatry. Wyd. 11. Philadelphia: Wolters Kluwer, 2015
- Terman J., Terman M., Schlager D., Rafferty B., Rosofsky M., Link M., Gallin P., Quitkin F., Psychopharmacol Bull, 1990, 26
- Eby G.A., Eby K.L., Med Hypotheses, 2006, 67 (2): 362–370
- Saul A.W., Phd. Doctor Yourself: Natural Healing That Works 2012
- Gordon J.S., MD Unstuck: Your Guide to the Seven-Stage Journey Out of Depression, 2009
- Andrews P.W., Anderson Thompson, J. Jr., Psychol Rev. 2009 Jul; 116(3): 620–654.
- Ross S. Bossis A., Guss J.; Agin-Liebes G., Malone T., Cohen B., Mennenga S.E., Belser A., Kalliontzi, K., Babb
- J., Su, Zhe, Corby P., Schmidt B. L., Journal of psychopharmacology, 2016 Dec, 30(12):1165-1180 (2329512)
- Carhart-Harris R., Results: Of a Multi-Modal Neuroimaging Study of LSD and a Psilocybin for Treatment-Resistant Depression Clinical Trial, 54th Annual Meeting of the American-College-of-Neuropsychopharmacology (ACNP), Publisher: NATURE PUBLISHING GROUP, 2015 p. S91-S92,
- Vetulani I., Nalepa I., Eur. J. Pharmacol. 2000,405: 351-363.