Problem wyboru metody leczenia chłopca chorego na raka mózgu - Neona Robertsa - był jeszcze kilka miesięcy temu niezwykle głośny w Wielkiej Brytanii. Dążenia matki chłopca, która za wszelką cenę próbowała uchronić go przed operacją i radioterapią pokazały jak wiele mitów i półprawd jest związanych z niestandardową terapią przeciwnowotworową.
Medycyna konwencjonalna utrzymuje, że nie została udowodniona skuteczność żadnej z alternatywnych dla chemioterapii, leczenia operacyjnego i radioterapii kuracji przeciwnowotworowych, a pacjenci, którzy opóźniają podjęcie "właściwego" leczenia na rzecz terapii alternatywnych narażają życie i zmniejszają szansę na wyzdrowienie.
Brytyjski sędzia Sądu Najwyższego Justice Bodey, który wydawał wyrok w sprawie chłopca, potwierdził tę obiegową opinię słowami: "Patrzę z ubolewaniem na to, jak lekarze ograniczają dostęp do terapii alternatywnych, które mogłyby zwiększyć szansę pacjentów na wyzdrowienie".
Matka chłopca Sally sprzeciwiła się leczeniu operacyjnemu i radioterapii, przedkładając nad nie szereg metod alternatywnych, w jej przekonaniu równie efektywnych i bezpieczniejszych. Największe obawy miała odnośnie zastosowania radioterapii. Na potwierdzenie swoich wątpliwości cytowała wyniki badań, które sugerowały, że takie leczenie może negatywnie wpływać na iloraz inteligencji chłopca, zmniejszając go aż o 16 punktów - sprawiając, że przeciętnie inteligentne dziecko (mające iloraz inteligencji w granicach 100), byłoby już lekko opóźnione w rozwoju, a nawet o krok od upośledzenia umysłowego.
Jedno z badań, którym objęto 470000 pacjentów chorych na nowotwory, dowiodło, że 27% z nich nie zmarło z powodu raka, ale wskutek zastosowanych u nich konwencjonalnych metod leczenia. W wielu przypadkach chemioterapia i radioterapia doprowadziły do śmiertelnych uszkodzeń serca i układu oddechowego.
W zamian Pani Roberts przedstawiła siedem alternatywnych metod leczenia, włącznie z terapią fotodynamiczną, terapią borowo-neutronową i immunoterapią, w których siły obronne układu odpornościowego są pobudzane do walki z komórkami nowotworowymi.
Jednakże dyrekcja szpitala, w którym leczono chłopca odrzuciła propozycje terapii określając je jako "eksperymentalne i niepotwierdzone" oraz "wkraczające na nieznane wody".
Te argumenty są często powtarzane przez lekarzy onkologów, co sugeruje, że metody leczenia konwencjonalnego (operacyjne, chemioterapia i radioterapia) zostały poddane rygorystycznym testom i dowiedziono ich wysokiej skuteczności, podczas gdy alternatywne nie zostały nigdy gruntownie przebadane, a wykonane do tej pory próby (w istocie nieodpowiednio przeprowadzone) pokazują, że ich stosowanie nie daje pozytywnych rezultatów.
Prawda jest dużo bardziej skomplikowana i niepokojąca niż tego typu opinie sugerują. Wiele kwestii, takich jak etyka, pieniądze, pozycja zawodowa, manipulowanie danymi i inne tego typu sztuczki oraz zwyczajne oszustwa mają wpływ na to, jak zaciemniony obraz o terapiach przeciwnowotworowych ostatecznie do nas dociera.
Leczenie raka w Polsce
Standardowo oferowane pacjentom chorym na raka leczenie opiera się w tej chwili na schemacie operacja-chemia-naświetlania, przy czym w zależności od typu nowotworu i stanu chorego realizuje się wszystkie jego elementy lub tylko wybrane.
Leczenie metodami alternatywnymi jest u nas akceptowane przez środowisko medyczne w znikomym stopniu. W związku z tym odsetek pacjentów z nich korzystających jest stosunkowo niewielki - szacuje się, że jest to tylko ok. 15-25% chorych. Jedną z przyczyn wydaje się być brak dostatecznej informacji o rodzajach metod alternatywnych, ich możliwym zastosowaniu i skuteczności. W związku z tym pacjenci z braku fachowej pomocy w kwestii leczenia komplementarnego niejednokrotnie trafiają w ręce nieuczciwych pseudofachowców, którzy żerują na ich desperacji i naiwności.
Ponadto leczenie metodami alternatywnymi jest najczęściej podejmowane przez osoby, u których nowotwór jest już w bardzo zaawansowanym stadium, po zakończonej niepowodzeniem kuracji konwencjonalnej. Szanse na wyleczenie są już wtedy ze zrozumiałych względów znikome.
Późna wykrywalność nowotworów jest wciąż w Polsce dużym problemem. Z danych z 2008 roku wynika, że tylko 40% osób chorych na nowotwory złośliwe było zdiagnozowanych. Konsekwencją takiej sytuacji jest od lat bardzo wysoka umieralność - statystyki pokazują, że nowotwór jest powodem 25% wszystkich zgonów, jest więc drugą najczęstszą przyczyną śmierci (po chorobach układu krążenia).
Terapie konwencjonalne
Krytyka terapii alternatywnych leczenia nowotworów sugeruje założenie jakoby terapie konwencjonalne były skuteczne. Mimo że przeprowadzono wiele badań trzech głównych metod, jakie są powszechnie stosowane, to niewiele z nich było zgodnych z tzw. "złotym standardem" podwójnej ślepej próby, gdzie przez określony czas metoda terapeutyczna lub lek są testowane w odniesieniu do placebo, czyli substancji nie działającej leczniczo. Jest to uwarunkowane tym, że etyka lekarska nie zezwala na zaprzestanie leczenia pacjentów chorych na raka.
Jednak bez tego typu testów porównawczych, badania w niewielkim stopniu dają odpowiedź na tak podstawowe pytania, jak:
- czy pacjentowi bardziej pomogłaby inna terapia?
- co stałoby się, gdyby pacjent nie został poddany leczeniu?
- czy leczenie rzeczywiście wydłużyło życie chorego?
W badaniach prowadzonych na przestrzeni 30 lat wśród prawie 3000 pacjentów chorych na nowotwory, wykazano, że ci którzy przeżyli dwa lata od diagnozy i nie byli leczeni operacyjnie ani chemioterapią, mieli najwyższy wskaźnik przeżywalności wynoszący 50%.
Chemioterapia
To główna odpowiedź medycyny na raka. Leki cytotoksyczne są podawane zarówno jako jedyny element terapii, jak i w ramach kontynuacji leczenia operacyjnego lub radioterapii - wtedy określa się ją jako "leczenie wspomagające". Celem jej zastosowania jest wyleczenie (lub też remisja) nowotworu, lub jeśli nie jest to możliwe, złagodzenie dotkliwych objawów choroby.
W chemioterapii stosuje się bardzo wiele leków cytotoksycznych, łącznie z najnowszymi substancjami jak taksany i antracykliny, jednak ich ogólna skuteczność, według onkologów, nie przekracza 50%. Inaczej mówiąc masz szansę jeden do jednego na przeżycie minimum 5 lat po zastosowaniu chemioterapii. Taka opcja jest atrakcyjna dla kogoś, kto w przeciwnym razie może oczekiwać jedynie kilku miesięcy życia. Jednak prawdziwy wskaźnik skuteczności chemioterapii jest od tego znacznie niższy, bo krąży wokół 2% - pacjenci z rakiem mają więc tylko 2 % szansę na przeżycie dalszych pięciu lat lub dłużej jeśli zdecydują się na chemioterapię.
Chemioterapia. Naginanie prawdy
Powszechnie wiadomo, że objawy uboczne chemioterapii mogą być równie dotkliwe, co objawy samego nowotworu. Choć prawdopodobnie jest jeszcze gorzej niż mówią lekarze. Naukowcy prześledzili badania nad skutkami ubocznymi chemioterapii i znaleźli zatrważająco dużo przypadków nieuczciwości, kiedy efekty uboczne podawanych substancji leczniczych były bagatelizowane czy całkowicie ignorowane.
Badacze z Uniwersytetu w Toronto przeanalizowali 164 procesy badawcze, których przedmiotem była chemioterapia. Odkryto, że bardzo często dochodziło do "podkręcania wyników", co mogłoby wprowadzać w błąd onkologów i całą opinię publiczną. W dwóch trzecich dokumentacji bagatelizowano efekty uboczne leku, sytuacja była szczególnie widoczna, jeśli stwierdzano skuteczność terapii. Zniekształcano obraz potencjalnych korzyści w powiązaniu z ryzykiem, bo jeśli przedstawiono by prawdę o skutkach ubocznych, korzyści wydawałyby się już znacznie mniej atrakcyjne.
Zespół badaczy szczególnie często obserwował naginanie prawdy, jeśli w grę wchodziła właśnie chemioterapia. Każde badanie powinno mieć tzw. pierwszorzędny punkt końcowy, czyli innymi słowami określony główny cel badania. Może nim być to, jaki był okres przeżywalności pacjentów po zakończonej terapii, czy też to, jaka jest skuteczność nowej metody w porównaniu ze starszą terapią.
Kanadyjscy naukowcy odkryli, że określenie pierwszorzędnego punktu końcowego było często pomijane w związku z tym badania nie były w stanie wykazać, czy osiągnięto założony cel, w związku z czym koncentrowano się na drugorzędnych punktach końcowych, dochodząc do interesujących choć mniej istotnych wniosków.
Bibliografia
- Ann Oncol, 2013; doi: 10.1093/annonc/ mds636
Wszystko to sugeruje, że naukowcy nie są w stanie dowieść skuteczności leków cytotoksycznych, a rozczarowujące wnioski do jakich dochodzą ukrywają, skupiając uwagę na niewielkiej wagi kwestiach. Ostatecznie jedna trzecia przeanalizowanych badań była przez nich błędnie uznana za przemawiające na korzyść chemioterapii, mimo że w rzeczywistości nic podobnego z nich nie wynikało.
Kłamstwa, wielkie kłamstwa i statystyka
Kiedy onkolodzy mówią o skuteczności chemioterapii wynoszącej 50%, mają zwykle na myśli skuteczność względną. Jeśli ryzyko zgonu w wyniku zachorowania na określony nowotwór wynosi 4%, a "chemia" zmniejszy je do 2%, badacze określą to jako 50% skuteczność. Prawdziwy wskaźnik powodzenia leczenia - szansa przeżycia minimum kolejnych 5 lat - wynosi po "chemii" jedynie 2%.
Jak to możliwe, że dane te są aż tak odmienne? Wszystko to wiąże się ze sposobem interpretowania danych i manipulowania nimi. A naukowcy lubią przedstawiać wyniki testów od tej lepszej strony - często dlatego, że sponsor badań okazuje się być jednocześnie producentem leku, który był ich przedmiotem. Przydatną sztuczką jest wtedy pokazanie ich rezultatów raczej w odniesieniu do względnego poziomu ryzyka, niż do wartości bezwzględnych.
Powiedzmy, że masz osteoporozę, osłabiającą wytrzymałość kości na złamanie. Ryzyko złamania wynosi 4%, a zażywanie leku może je zmniejszyć do 2%. Tą samą sytuację można wyrazić na dwa sposoby. Jeśli weźmiemy pod uwagę ryzyko względne to skuteczność leku wyniesie 50%, bo prawdopodobieństwo zachorowania zmniejszyło się z 4 do 2 procent i wtedy brzmi to efektownie, choć w wartościach bezwzględnych efektywność terapii to tylko 2%.
Po starannym wyselekcjonowaniu najbardziej wartościowych badań klinicznych przedstawiających pozytywne rezultaty, Australijscy naukowcy odkryli, że wpływ chemioterapii na pięcioletnią przeżywalność wynosił jedynie 2,3% w Australii i 2,1% w Stanach Zjednoczonych.
Przez lata badacze prezentowali dane o skuteczności chemioterapii właśnie w odniesieniu do względnego ryzyka. Onkolodzy wykryli w toku przeprowadzonych badań, jak znaczący ma to wpływ na to, jak przedstawiali skuteczność leków pacjentom. Wpłynęło to także na media i sposób w jaki informują o tym temacie.
Zatrważająca rozbieżność między względnym i bezwzględnym ryzykiem została odkryta kilka lat temu przez wiodących australijskich onkologów, należących do grupy mającej duży wpływ na politykę zdrowotną kraju. Starannie wybrano najlepsze badania kliniczne, dowodzące że chemioterapia znacząco zwiększyła pięcioletnią przeżywalność. Mimo skrupulatnego pozbycia się wszystkiego poza optymistycznymi danymi naukowcy odkryli, że wpływ chemioterapii na pięcioletnią przeżywalność wynosił w kategoriach absolutnego (czyli bezwzględnego) ryzyka jedynie 2,3% w Australii i 2,1% w Stanach Zjednoczonych. Podobnych wyników można się spodziewać w innych krajach rozwiniętych.
Mimo że przepaść między wartością ryzyka absolutnego i względnego była główną przyczyną różnic w szacowaniu skuteczności leczenia to odkryto, że w badaniach manipulowano również wskaźnikiem przeżywalności. Mimo że jedyne wskaźniki, jakie się liczą to znaczące wydłużenie życia i poprawa jego jakości to badacze wyrażali wskaźniki przeżywalności niejasno, używając tak nieprecyzyjnych określeń jak "przeżywalność bez progresji", nie określając jak długo choroba pozostawała w remisji. Tym sposobem pacjenci, u których nie odnotowano postępu choroby przez kilka miesięcy mogli już zostać policzeni na korzyść efektywności metody.
Chemioterapia. Podsumowanie
Ogólnie ujmując chemioterapia może zapobiec pojawieniu się najbardziej dotkliwych objawów, może też być niezwykle skuteczna w niektórych postaciach raka, ale jest ona daleka od tego, aby można ją było, wbrew oficjalnemu stanowisku środowiska medycznego, określić jako ratującą życie w większości odmian nowotworów - stwierdzili badacze.
Radioterapia
Dobra wiadomość jest taka, że radioterapia zabija komórki rakowe. Może spowodować, że nowotwór cofnie się, a także złagodzić jego najbardziej dokuczliwe objawy. Jest także pomocna jako terapia wspomagająca, w ramach kontynuacji po leczeniu chirurgicznym. Złą wiadomością jest to, że zabija także zdrowe komórki, a wbrew temu co twierdzą jej najzagorzalsi zwolennicy, są nikłe dowody na to, że radioterapia rzeczywiście jest w stanie wyleczyć chorego na nowotwór.
Zasadniczo radioterapia jest wykorzystaniem wysokoenergetycznego promieniowania w celu zabicia komórek rakowych poprzez zniszczenie ich DNA, co zatrzymuje proces ich namnażania i rozprzestrzeniania. Promieniowanie może być emitowane zarówno z zewnątrz za pomocą urządzenia, jak i przez radioaktywną substancję umieszczaną w ciele pacjenta blisko guza - ta metoda leczenia to tzw. brachyterapia lub "napromieniowanie wewnętrzne".
Jednakże każda korzyść jaka płynie z zastosowania radioterapii, wiąże się z wyrządzeniem takiej samej szkody. Jedno z badań, którym objęto 470000 pacjentów chorych na raka, dowiodło, że 27% z nich zmarło nie na skutek choroby nowotworowej, a na skutek konwencjonalnego leczenia. W wielu przypadkach chemioterapia i radioterapia spowodowały śmiertelne uszkodzenie serca i układu oddechowego. Radioterapia wydaje się też odwracać korzyści, jakie uzyskano po zastosowaniu chemioterapii u kobiet chorych na raka piersi. Badania pokazały, że liczba osób, którym chemioterapia uratowała życie pokrywa się z liczbą zgonów po leczeniu radioterapią.
Niepokój matki Neona ma więc spore uzasadnienie. Badania potwierdzają obawy, że radioterapia zastosowana u dzieci z guzem mózgu niekorzystnie wpływa na ich zdolności poznawcze oraz iloraz inteligencji. Przeanalizowanie 29 badań pozwoliło dojść do konkluzji, że ich IQ słowne i bezsłowne, jak i możliwości intelektualne oraz zdolność koncentracji uwagi zostają poważnie upośledzone.
Wśród dzieci, które miały zarówno chemioterapię, jak i radioterapię, po pewnym czasie od postawienia diagnozy, obserwowano jeszcze znaczniejsze obniżenie ilorazu inteligencji.
Leczenie chirurgiczne nowotworów
Operacja mająca na celu wycięcie guza jest najstarszą ingerencją stosowaną w medycynie - w powszechnym użyciu jest od XVI wieku.
Mimo że jest bodaj najmniej szkodliwą z konwencjonalnych metod - a nawet może uratować życie - równie dobrze spowoduje pogorszenie. Jej stosowanie jest także ograniczone jedynie do najmniej złośliwych nowotworów.
Ponadto, pomimo tego, że może łagodzić najbardziej dokuczliwe objawy raka, wydaje się nie wydłużać życia chorego. Fakt ten stwierdzono jeszcze w badaniach wykonanych w 1844 roku - nadal uważanych za najbardziej kompleksowe ze wszystkich dotąd przeprowadzonych.
Do szpiku kości
Dwadzieścia lat temu przeszczep szpiku kostnego, określany też jako przeszczep komórek macierzystych, był uważany za wielką nadzieję dla chorych na raka. Metodę tą uznano za najbardziej obiecującą w leczeniu nowotworów piersi i jajników. Przeszczep komórek macierzystych umożliwił zastosowanie ekstremalnie wysokich dawek chemioterapii i odtworzenie komórek szpiku, które normalnie uległyby zniszczeniu.
"Przemysł nowotworowy" w Stanach Zjednoczonych przystąpił do ataku. Onkolodzy zmuszali firmy ubezpieczeniowe do pokrywania ogromnych kosztów każdego zabiegu (450000$), podczas gdy media ogłosiły wielki przełom w leczeniu raka.
Wszystko co było potrzebne to dowód.
Niestety, pierwsze cztery wykonane badania nie wykazały znaczącej poprawy u pacjentów, których poddano przeszczepom w stosunku do tych leczonych standardową chemioterapią. Wtedy nagle rezultat badań, na który wszyscy czekali został opublikowany w "Journal of Clinical Oncology", w jednym z najbardziej prestiżowych pism dotyczących terapii nowotworów. Południowoafrykańscy naukowcy odnotowali całkowite ustąpienie objawów u 51% chorych, którym wykonano przeszczep w stosunku do 4%, którym podawano standardowe dawki chemioterapii.
Wyniki te tak znacząco odbiegały od wszystkich czterech wcześniej przeprowadzonych, że wzbudziły podejrzenia w świecie naukowym. Jednak głód sukcesu był tak duży, że Narodowy Instytut Onkologii nie udzielił wsparcia żadnym niezależnym grupom badawczym, które miałyby ocenić wiarygodność doniesień południowoafrykańskich naukowców, a ponadto "Journal…" nie chciał wycofać się z publikacji artykułu. Autorzy pracy odmówili również ujawnienia szczegółowych danych innym naukowcom.
Bibliografia
- BMJ, 2002; 324: 1088-92
Dopiero po sześciu latach pismo zmieniło swoje stanowisko, bo dowody na sfałszowanie badań były przytłaczające. W podsumowaniu całej afery opublikowanym rok później w "British Medical Journal" zawarto konkluzję, że obiektywność i nie odgrywają wystarczającej roli w leczeniu nowotworów i badaniach z nim związanych.
Bibliografia
- Clin Oncol [R Coll Radiol], 2004; 16: 549-60
- J Natl Cancer Inst, 1993; 85: 979-87
- J Clin Oncol, 1994; 12: 447-53
- Dev Med Child Neurol, 2012; doi: 10.1111/dmcn.12020
- Walshe WH. The Anatomy, Physiology, Pathology and Treatment of Cancer. Boston, MA: William D. Ticknor & Co, 1844
- N Engl J Med, 2012; 367: 203-13
Francuski lekarz Leroy d'Etoilles (1798-1860) przeanalizował historię choroby 2781 pacjentów chorych na raka na przestrzeni 30 lat, którzy przeszli operację, mieli podawane środki żrące tzw. kaustyki (ówczesna chemioterapia) lub też nie byli poddani żadnej kuracji. Średnia przeżywalność po chemioterapii wynosiła rok i pięć miesięcy - podobnie więc do dzisiejszych wskaźników - choć w wartościach bezwzględnych zażywanie kaustyków lub poddanie się operacji wydłużyło życie tylko o dwa miesiące u mężczyzn i 6 miesięcy u kobiet. Natomiast ci, którzy przeżyli dwa lata od diagnozy i nie byli poddani żadnej terapii mieli najwyższy wskaźnik przeżywalności wynoszący ok. 50%.
Ta niewygodna informacja została całkiem niedawno zgłębiona przez badaczy, którzy poddali obserwacji chorych na raka prostaty, będących zarówno po częściowym jak i całkowitym usunięciu gruczołu krokowego oraz tych, którzy nie poddali się żadnej kuracji. Stwierdzono, że ci, którzy przeszli operację wcale nie żyli dłużej od tych, którzy nie byli poddani leczeniu.
Całkowita różnica w obrębie tych trzech grup - obejmujących 731 mężczyzn z średnią wieku 67 lat - wynosiła mniej niż 3%, informują badacze zrzeszeni w organizacji PIVOT, zajmującej się analizą skuteczności zabiegu operacyjnego prostaty w porównaniu z grupą, w której zaniechano zastosowania tej metody.