Agnieszka Podolecka: Magdo, czym jest dla ciebie holistyczne życie?
Magdalena Różczka: Mówiąc najkrócej: myśleniem o sobie jako całości, a nie oddzielnie o ciele, wyzwaniach umysłowych czy samopoczuciu. Szukam jedności i spokoju w psychice, w duszy, w fizyczności. Gdy choruję, nie biegnę od razu do lekarza po leki, tylko zastanawiam się, czy pomiędzy złym stanem mojego ciała a moimi myślami nie ma powiązania.
AP: Co się składa na tę jedność i harmonię?
MR: Przede wszystkim spokój. Dawniej ciężko było mi go osiągnąć, nie urodziłam się jako osoba pełna wewnętrznego spokoju, ale pracuję nad jego osiągnięciem, dążę do tego, by nie przejmować się byle czym, staram się słuchać siebie. Moim pierwszym krokiem ku temu było zrozumienie, że każdy z nas jest inny, każdy ma inne potrzeby, że nie zadowolę całego świata. Uwierzyłam również, że sama mogę sobie bardzo pomóc, wystarczy chcieć i wsłuchać się w swoją duszę i ciało. Zatem wsłuchuję się w swój organizm, myślę o drobnych rzeczach i daję sobie prawo do słabości.
AP: Nie musisz zawsze świetnie wyglądać, być radosna na planie, tryskać energią i uśmiechać się do dziennikarzy?
MR: Absolutnie nie! Dawniej, jak budziłam się lekko chora albo wstawałam lewą nogą, myślałam, że to koniec świata, bo przecież mam tyle obowiązków, a zupełnie nie czuję się na siłach, by im podołać. Bywało, że pracowałam od rana do wieczora, nie miałam czasu na odpoczynek, dawałam z siebie wszystko i nie pozwalałam sobie na chwilę słabości. W efekcie, gdy tylko kończyłam zdjęcia do filmu albo uwalniałam się od innych obowiązków zawodowych, natychmiast dopadała mnie poważna choroba.
Mój organizm buntował się, zmuszał mnie do zwolnienia tempa i leżenia w łóżku. Nie znosiłam tego! Przecież czas wolny chciałam spędzać radośnie, a nie w domu, ledwie żywa. Teraz już wiem, że nawet jeśli czegoś nie zrobię, świat się nie zawali. Nie jestem niezastąpiona, są sytuacje, gdy ktoś może zrobić coś za mnie i dla mnie. Doszłam wreszcie do wniosku, że przecież nie muszę czekać na chorobę, by odpocząć. Mam święte prawo do odpoczynku jak każdy człowiek! I od kiedy zaczęłam tak myśleć i planować w ten sposób, przestałam poważnie chorować. To działa!
AP: Jesteś aktywną zawodowo mamą dwóch córek. Znalezienie wolnego czasu graniczy z cudem. Umiesz im powiedzieć, że potrzebujesz chwili dla siebie i czegoś z nimi nie zrobisz?
MR: Tak, nauczyłam się tego. Jeśli proszą mnie o coś, co nie jest pilne, zdarza się, że mówię im spokojnie, że teraz muszę zająć się czymś innym. Właśnie znalezienie wolnego czasu dla siebie, zadbanie o swój komfort, było najtrudniejszą rzeczą w moim macierzyństwie. Oddawałam się dzieciom w stu procentach, poświęcałam im każdą wolną chwilę bez względu na to, czy miałam siłę, by się nimi zająć, ale przecież przemęczona matka nie spędza z dziećmi czasu tak wspaniale jak wypoczęta. Lepiej trochę odsapnąć, nabrać energii i wtedy dać siebie dzieciom.
Gdy zaproponowano mi, abym została Ambasadorem Dobrej Woli, byłam zaszczycona.
AP: Kręcenie filmu to często praca w nocy albo bladym świtem. Dzieci rozumieją, że musisz być na planie? Rodzina pomaga ci w zorganizowaniu życia?
MR: Jestem typem domatora, myślę, że w domu spędzam więcej czasu niż człowiek pracujący osiem godzin w biurze. W tym roku wyjechałam na sześć tygodni do Krakowa, bo tam miałam zdjęcia do filmu "1800 gramów”. Dziewczynki były na to przygotowane, mój pobyt w Krakowie nastąpił po wielu tygodniach, które spędziłam z nimi, ponieważ wtedy akurat nie pracowałam. Oczywiście przyjeżdżałam do Warszawy, kiedy mogłam.
Dzieciom należy mówić prawdę. Dawniej tłumaczyłam córkom, że wychodzę do pracy, bo muszę zarabiać pieniądze. Teraz im mówię, że moja praca jest moją pasją. Oczywiście pieniądze są potrzebne, ale liczy się przede wszystkim to, że kocham być na planie. I uczę moje córki poszukiwania pasji, odkrywania nowych obszarów. Jeśli kochasz swoją pracę, to właściwie nie pracujesz, tylko dostarczasz sobie radości, a to się odbija pozytywnie na wszystkich wokół.
AP: Zgodzisz się, że w rozmowach z dziećmi chodzi o wyjaśnianie im świata, uczenie życia, ale też o poważne ich traktowanie, po partnersku?
MR: Oczywiście. Właśnie zaangażowałam się w kampanię "Porozmawiajmy, Mamo". Z dziećmi trzeba rozmawiać o wszystkim, a zwłaszcza o tym, co jest dla nich ważne. Okazuje się, że w Polsce większość dziewczynek będących w okresie dojrzewania nie wie, czym jest miesiączka. Gdy ją dostają, często myślą, że to sprawa jednorazowa, jak wypadanie zębów mlecznych, albo ogarnia je panika, że umierają. Wyobrażasz sobie? W środku Europy w XXI wieku! Z dziećmi należy rozmawiać także o tym, że życie kobiety jest powiązane z cyklem hormonalnym, że są dni, gdy kobiety czują się lepiej, i są takie, gdy czują się gorzej.
AP: Praca z dziećmi i na rzecz dzieci bardzo cię angażuje. Napisałaś nawet książkę dla dzieci. Jak do tego doszło?
MR: Kilka lat wcześniej napisałam krótkie opowiadanie o Gabi, dziewczynce, która rozmawia z księżycem. Potem wiele o niej myślałam, zastanawiałam się, jakie jest jej życie. Aż poznałam Edytę i Jarka, którzy prowadzą Dom Rodzinny w Żabcach, czyli zajmują się rodzicielstwem zastępczym – opiekują się dziećmi, które nie mają rodziców. Zachwycił mnie ten dom pełen miłości i dobroci, więc pomyślałam, że bohaterka mojej książki powinna mieszkać właśnie w rodzinie zastępczej.
Podziwiam bardzo ludzi, którzy oddają życie nie swoim dzieciom – to najwspanialszy rodzaj dobroci i pomagania. Poświęcenie życia dzieciom, które na starcie nie dostały rodziny i miłości, czyli tego, co każde dziecko dostać powinno. To, że dziecko trafia w kochające ramiona rodziców adopcyjnych czy zastępczych, odmienia jego życie o 180 stopni. Dlatego napisałam dwie książki: „Gabi. A właśnie, że jest pięknie” i „Gabi. Tego właśnie chcę”. To opowieści o dziewczynce w różowych okularach, która wychowuje się w rodzinie zastępczej. Ma sześcioro rodzeństwa i jest w tej rodzinie szczęśliwa.
AP: Bycie szczęśliwą to samoakceptacja, poczucie równości i możliwość robienia wszystkiego, co uważamy za stosowne, ale dziewczynek w Polsce tego się nie uczy. Czy patrząc w lustro, myślisz: „ale jestem piękna, jestem super”? Jaka była twoja droga do samoakceptacji?
MR: Zachwyt nad sobą zdarza mi się rzadko, ale pracuję nad sobą. W Polsce nie ma kultury zachwytu nad sobą ani nawet doceniania siebie. Kilka lat temu zaczęłam przeglądać zdjęcia z okresu, gdy byłam nastolatką, i pomyślałam o sobie: "kurczę, jaka ładna dziewczyna!". Wtedy tak siebie nie postrzegałam. Mimo że miałam wspaniałą mamę, która rozmawiała ze mną o życiu, dawała mi siłę, mówiła, że jestem śliczna, tkwiłam w kompleksach, bo taki wpływ miało na mnie otoczenie, szkoła, koleżanki.
Zawsze skupiałam się na tym, co robię źle, czego mi brak, że jestem roztrzepana i zapominam o wielu rzeczach, wkurzałam się na siebie. Teraz skupiam się na tym, co dobre, na swoich mocnych stronach. Gdy dzieci czasem się śmieją, że znów o czymś zapomniałam, mówię: „ale mam za to inne plusy”, i śmiejemy się razem.
AP: Częścią twojej pracy zawodowej jest działalność charytatywna. Czy stanowi ona dla ciebie ważny element życia?
MR: Oczywiście! W ogóle nie wyobrażam sobie bez niej życia! Jest częścią mnie. Wydaje mi się, że mam zdrową hierarchię wartości: najważniejsze są moje dzieci, potem praca, w tym charytatywna. Jestem zaangażowana w wiele projektów, m.in. w prace Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego w Otwocku i UNICEF.
AP: Jak zaczęła się twoja współpraca z UNICEF? To globalna organizacja, bardzo trudno stać się jej Ambasadorem Dobrej Woli.
MR: Gdy zaproponowali mi, abym została Ambasadorem Dobrej Woli, czyli głosem dzieci, które same nie mogą zawołać i poprosić o pomoc, byłam zaszczycona. Zgodziłam się natychmiast. Nasza współpraca trwa już wiele lat, poznałam mechanizmy działania tej organizacji, nazywam ją najlepszą maszyną do pomagania. UNICEF dociera tam, gdzie najtrudniej dotrzeć: w rejony ogarnięte wojną, tam, gdzie wybuchają niosące śmierć epidemie. Ta organizacja działa na wielką skalę, dzięki czemu może skutecznie negocjować ceny, co dotyczy m.in. szczepionek.
UNICEF szczepi 45% wszystkich dzieci na świecie! Dla mnie wszystko, co łączy się z mechanizmem działania UNICEF, jest niesamowite! Byłam w ich magazynie w Danii. Nie wyobrażasz sobie, jak można zorganizować magazyn! Tam nie marnuje się nawet zwykły spinacz, nie mówiąc już o szczepionkach czy żywności terapeutycznej. I w ciągu 72 godzin UNICEF może dotrzeć do każdego miejsce na świecie, bez względu na to, czy jest to obszar dotknięty tsunami, trzęsieniem ziemi czy wojną. Widzę głęboki sens we wspieraniu organizacji, która ma środki i ludzi do pracy na terenach niedostępnych dla przeciętnego człowieka, dla mnie czy dla ciebie.
AP: Spotykam się czasami z pytaniem, po co ratować głodujące dzieci, skoro potem i tak będą żyły w nędzy.
MR: No właśnie nie! UNICEF nie zostawia tych dzieci samym sobie. Edukuje je, podobnie jak ich rodziców. Uratowanie dziecka i zostawienie go na pastwę losu byłoby bez sensu. UNICEF daje wędkę, a nie rybę, buduje szkoły, pomaga dzieciom zdobyć zawód, by w przyszłości były niezależne finansowo i mogły utrzymać własne rodziny, by pomagały innym. Organizacja ma ponad 70 lat doświadczenia i wie, jak pomagać.
Działam dla UNICEF z wielką pasją, bo każda nasza wspólna akcja przynosi efekty. Poza tym na świecie jest tyle do zrobienia! W takim niewielkim Jemenie głoduje dzisiaj 1,8 mln dzieci! Rodzice nie są w stanie ich wyżywić, bo w zrujnowanym wojną kraju nie mogą znaleźć pracy. Jeśli 1,8 mln dzieci głoduje, to głodują również ich rodzice i bliscy.
AP: Byłaś w terenie? Widziałaś nędzę i pomoc niesioną przez organizacje humanitarne?
MR: Byłam również w Ghanie, na terenach, gdzie ludzie umierali z powodu braku czystej wody. Dlatego cieszy mnie, że można kupić tabletki do jej uzdatniania, a UNICEF dowiezie je tam, gdzie są potrzebne, i w konsekwencji ludzie przestaną umierać na cholerę czy inne choroby przenoszone przez wodę. Byłam z UNICEF w Gruzji, ale już po zakończeniu toczącej się tam wojny. Widziałam dzieci, które były szczęśliwe, bo nie dokuczał im głód i odbudowano szkołę, w której mogły się uczyć i bawić, gdzie dostają jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia.
AP: W Internecie jest mnóstwo krytyki i hejtu. Jak sobie z tym radzisz?
MR: Po prostu nie czytam tego, nie pozwalam, by hejt do mnie docierał. Jedynym sposobem na jego uniknięcie jest niezajmowanie się cudzymi opiniami. Ostatni raz przeczytałam komentarz na swój temat w 2005 roku i zrozumiałam wtedy, że nie poradzę sobie z taką ilością nienawiści. Albo przestanę czytać komentarze, albo zwariuję. Zatem przestałam. Czy wiesz, że istnieją firmy, które można wynająć do hejtowania ludzi? Przeciwników politycznych, konkurencji. To jest chore! Są też ludzie, którzy nie mają żadnej pasji, nie lubią ani siebie, ani swojego życia, więc wylewają wezbraną w nich żółć na innych, zamiast zrobić coś pożytecznego i dobrego, dzięki czemu być może poczuliby się lepiej i zmienili swój stosunek do świata.
Poznałam swoją wartość, wiem, że jestem dobrym człowiekiem. Niech sobie piszą, co chcą. A jeśli chodzi o mój wygląd? Nikomu nie każę na siebie patrzeć. Jeśli ktoś nie lubi mojego wyglądu czy mojej gry aktorskiej, to po prostu niech nie ogląda filmów, w których gram. Zwróć też uwagę na to, że cały ten hejt rozgrywa się w Internecie. Nikt nie powie ci wprost, że mu się nie podobasz. Tylko raz usłyszałam od kogoś, że moje pomaganie jest na pokaz, że robię to dla dobrego PR-u. A ja się uśmiechnęłam i odpowiedziałam, że mam nadzieję, iż więcej znanych osób będzie robiło na pokaz tyle, co ja, bo dzięki temu tysiące ludzi będą wspierać działania charytatywne. To byłoby cudowne!
AP: Gdy porównujesz siebie dzisiaj z kobietą, jaką byłaś 10 lat temu, co widzisz? Czego się nauczyłaś?
MR: Daję sobie prawo do popełniania błędów, nie dążę już do perfekcjonizmu. Wiem, co jest dla mnie ważne, staram się tak organizować swoje życie, by na wszystko mieć czas, NIGDZIE SIĘ NIE ŚPIESZYĆ. Odnalazłam siebie i spokój, a raczej powinnam powiedzieć, że CIĄGLE szukam, bo wiem, że będę się uczyć do końca życia.
Agnieszka Podolecka