Phyllis Chesler - psycholog z Nowego Yorku przeprowadziła badania cech charakteru kobiet pod względem narodowości, z których wynika, że Polki należą do jednych z najbardziej agresywnych kobiet na świecie, dzięki czemu mają siłę stawiać czoła przeciwnościom losu.
Jakiś czas temu świat obiegła zaskakująca informacja na temat cech charakteru Polek. Profesor Phyllis Chesler, na podstawie analizy zachowań kobiet różnych narodowości, doszła do wniosku, że nasze rodaczki zdecydowanie wyróżniają się na tle innych nacji.
Nowojorska psycholożka zauważyła, że zdecydowanie lepiej potrafimy radzić sobie z przeciwnościami losu, a nasza postawa może nawet nosić znamiona agresywności.
Historia naszego kraju nie była łaskawa dla kobiet. Wojny, powstania i zrywy narodowościowe najczęściej doprowadzały do tego, że to na płeć piękną spadał trud troszczenia się o innych i dbania o byt słabszych. Nic dziwnego, że zawsze musiałyśmy brać los w swoje ręce...
Siłaczki znad Wisły
W latach 70. badania antropologiczne przeprowadzone w dorzeczu Wisły doprowadziły do odkrycia na tym terenie gockiego cmentarzyska, w którym znaleziono prawie wyłącznie pochówki kobiece. Podobne znaleziska odnajdywano jeszcze w kilku miejscach w tym regionie.
Naukowcy zaczęli spierać się o to, czy przypadkiem obszar ten nie był niegdyś zamieszkiwany przez przedstawicielki walecznych Amazonek, które z jakiegoś powodu dotarły na ziemie praprzodków Prusów i Słowian.
Czyżbyśmy były potomkiniami mitycznych wojowniczek, które słynęły z tego, że same amputowały sobie jedną pierś, by było im wygodniej napinać cięciwę łuku i rzucać dzidą?
Mianem Amazonek określane są także kobiety, które straciły piersi z powodu nowotworu. Jeszcze kilkanaście lat temu ich sytuacja w Polsce wyglądała zupełnie inaczej niż teraz. Gdyby nie zapał kilku energicznych aktywistek, nie udałoby się nakłonić tylu pań do tego, by zaczęły się regularnie badać.
Elżbieta Kozik od początku była najjaskrawszym ogniwem wśród pierwszych Amazonek w naszym kraju. W tym roku mija dwadzieścia lat odkąd dowiedziała się, co jej dolega. Niedawno obchodziła kolejne urodziny. O tym, jak to się stało, że udało się jej pomóc tylu chorym na raka piersi Polkom, opowiada nam prezes Stowarzyszenia Polskie Amazonki Ruch Społeczny.
Elżbieta Kozik: Moja historia z Amazonkami zaczęła się zupełnie nietypowo. Na początku wczesnych lat 90., kiedy jeszcze pracowałam zawodowo, a o raku piersi prawie w ogóle się nie mówiło, ani nie robiło tyle, co dzisiaj - na korytarzu swojej firmy przez zupełny przypadek poznałam prezesa Polskiej Fundacji Europejskiej Szkoły Onkologii, który chciał zorganizować wśród naszych pracowniczek profilaktyczną mammografię. Pomyślałam, że nowoczesna Polka powinna się tym zainteresować.
Dzień kobiet - mammografia zamiast goździka
Nancy Reagan - żona prezydenta Stanów Zjednoczonych przeszła zabieg mastektomii po wykryciu u niej nowotworu piersi.
Była wczesna wiosna i wpadłam na pomysł, żeby zamiast sztampowego kwiatka na Dzień Kobiet - sprezentować naszym pracowniczkom badania piersi. Przekonałam szefa do wzięcia udziału w akcji. Zaczęliśmy ją regularnie powtarzać, choć nie brakowało kontrowersji. Niektórzy zaczęli mi podsyłać wycinki z prasy na temat szkodliwości mammografii.
Los sprawił, że wśród wszystkich kobiet, które zostały przebadane, to ja byłam tą pierwszą, u której rozpoznano zmiany nowotworowe… Badania zamiast goździka na 8 marca dosłownie uratowały mi życie.
Nancy Reagan dała radę, to Ty nie dasz?
Nie przyznawałam się do diagnozy tak długo, jak to było tylko możliwe. Kiedy konieczne okazało się pójście do szpitala, musiałam wreszcie wyjawić skrywany sekret rodzinie. Mąż i syn nie byli w stanie powstrzymać łez. Siedzieli i płakali. Zaledwie trzy tygodnie wcześniej pochowaliśmy mojego teścia, który zmarł na nowotwór.
Na wieść o chorobie zupełnie inaczej zareagowała moja dziewięćdziesięcioletnia mama.
- Rak piersi? Po co się tym w ogóle martwisz? Nie słyszałaś o Nancy Reagan? Niedawno czytałam o niej książkę. Pokonała tę samą chorobę. Jeśli ona dała radę, to dlaczego Tobie ma się nie udać?
Te słowa dały mi siłę do walki. Poczułam, że wreszcie mam w kimś wsparcie. Zrozumiałam po co właściwie ma się matkę. Kolejny raz okazało się, że to kobiety są wytrzymalsze, kiedy znajdują się w trudnej sytuacji.
Podręcznik dla studentów medycyny
O tym, że wcale nie jestem skazana na śmierć wyczytałam z książki, którą dosłownie pochłonęłam podczas pierwszego pobytu w szpitalu. Nie była to jednak zwykła lektura. Na sąsiednim łóżku leżała kobieta, której córka studiowała medycynę. Kiedyś przyniosła napisany fachowym językiem podręcznik do medycyny, z którego się uczyła do egzaminów.
Jak natchniona analizowałam skomplikowaną wiedzę medyczną. Pamiętam, że kiedy lekarka zapytała mnie, czy chcę zachować pierś, jeśli zmiany nowotworowe nie będą zaawansowane, z całą stanowczością odparłam, że jeśli znajdzie choć jedną komórkę rakową, ma dokonać amputacji.
Kaleka z napędem atomowym
Dzięki temu, że od razu zdecydowałam się na mastektomię, a do tego prowadziłam dosyć ascetyczny styl życia, nie musiałam przejść chemioterapii ani obciążających naświetlań.
Nowotwór nie rozwijał się bardziej. Po zabiegu nic mnie nie bolało. Czułam się jak nowo narodzona. Miałam przed sobą zupełnie inną perspektywę niż śmierć.
Kiedy w szpitalu odwiedziła mnie moja synowa, od razu dałam jej skierowanie na zakup protezy. Wychodząc ze szpitala czułam się jak zdrowy człowiek i nawet byłam już zapisana na gimnastykę.
Wcale nie czułam ciężaru operacji - wydawało mi się, jakbym była tam na zastrzykach lub zwykłej wizycie w przychodni. Mogłam przenosić góry.
Spotkanie z Amazonkami
Pierwszą Amazonkę poznałam podczas pobytu w szpitalu, kiedy pewnego dnia usiadła przy moim łóżku. Zaczęłam się nawet zastanawiać, po co do mnie przyszła.
Wtedy jeszcze zupełnie nie wiedziałam, czym się zajmują. Od początku (czyli od ponad 28 lat) Amazonkami mogły zostać wyłącznie kobiety po mastektomii.
Wolontariuszką mogła być każda. Ochotniczkami były zaś tylko te, które same doświadczyły choroby i chciały udzielić wsparcia nowym pacjentkom.
|
Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że są w tym kierunku szkolone. Mimo pozytywnego nastawienia, byłam dosyć sceptyczna, ponieważ nasza rozmowa dotyczyła głównie tego, czego nie będzie mi wolno robić po operacji.
Usłyszałam, że nie mogę nosić torebki na ramieniu, żeby się nie przeciążać. Nawet praca w ogrodzie była niewskazana. Nie byłam tym zachwycona.
Jakiś czas później do sali, w której przebywałam, weszła z werwą niewiele ode mnie młodsza kobieta z rozwianymi włosami. Chciała tylko skorzystać z łazienki. Po krótkiej rozmowie okazało się, że zaledwie tydzień wcześniej leżała dokładnie na tym samym łóżku, co ja. Miała w sobie mnóstwo pozytywnej energii.
Zaczęła opowiadać o tym, że między myciem okien a wieszaniem zasłon przyjechała odciągnąć chłonkę po zabiegu. Byłam pod dużym wrażeniem, szczególnie, że wszyscy wokół mówili mi tylko, czego mam nie robić. A tu tyle zapału! Zwykła pacjentka przekonała mnie bardziej do tego, że dam sobie dalej radę, niż specjalnie przeszkolona w tym temacie aktywistka.
Thinking of... ( • )( • ) from totuma on Vimeo.
Mastektomia sprawia, że kobiety muszą zacząć zdrowiej się odżywiać i przede wszystkim do końca życia ćwiczyć, żeby nie puchły im ręce i nie doszło do zastoju chłonki. Aktywność fizyczna może im bardzo pomóc w walce z nowotworem i dać mnóstwo życiowej energii!
Życie po mastektomii
Bardzo szybko wróciłam do pracy. Zmieniłam radykalnie swój styl życia. Zaczęłam zdrowo się odżywiać. Kupiłam sobie nawet psa, żeby codziennie z nim spacerować. Chodziłam na gimnastykę, rozpierała mnie energia i właściwie powinnam się czuć jak młody bóg, a jednak miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Po kontrolnych badaniach drugiej piersi wydawało się, że wszystko jest w porządku i nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości.
Niestety po kilku tygodniach otrzymałam telefon od lekarki z Centrum Onkologii z zaproszeniem na ponowne badania. Od razu mnie to zaniepokoiło. Każdy, kto choć raz był w tym miejscu wie, że jest tam jak na lotnisku. Codziennie przewijają się tłumy pacjentów.
Jeżeli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby ponownie przeanalizować moje wyniki, to musi to coś znaczyć.
Kiedy pojawiłam się na kolejnym USG, aż dwie lekarki spierały się o to, czy na zdjęciu widać zwapnienie, czy inwazyjne komórki rakowe. Biopsja celowana nie wykazała niczego złego, ale ja już wiedziałam, że coś się dzieje. Niestety miałam rację.
Druga mastektomia wiązała się z decyzją o odejściu z pracy. Do połowy lat 90. byłam szefową kadr w dużej firmie zajmującej się handlem zagranicznym. Kiedy szef zapytał się mnie, czy na pewno nie powinnam być na rencie, zdałam sobie sprawę, że muszę przejść na wcześniejszą emeryturę.
Wreszcie miałam więcej czasu, by zadbać o zdrowie. Chodziłam na masaże i rehabilitację. Zaczęłam czytać mnóstwo poradników psychologicznych. Nauczyłam się techniki wizualizacji. Chciałam oczyścić się duchowo i emocjonalnie z nadmiaru przeżyć.
Jubileusz
Zostałam zaproszona na dziesięciolecie istnienia Amazonek w Polsce. Poszłam na niego, choć początkowo wydawało mi się, że to absolutna strata czasu. Nie chciałam więcej słuchać, czego mi nie wolno, bo jestem obłożnie chora.
W wypełnionej po brzegi auli Centrum Onkologii pojawiła się Pierwsza Dama Jolanta Kwaśniewska oraz tysiące innych osób wspierających walkę z rakiem piersi. Konferencja otwarła mi oczy na problemy chorych kobiet i nabrałam przekonania, że powinnam się włączyć do pomocy w tak szlachetnym celu. Zrozumiałam, o co chodzi Amazonkom.
Po całej uroczystości czar jednak prysł i nagle okazało się, że na co dzień aktywna jest tylko garstka działaczek.
Mózgami przedsięwzięcia były trzy kobiety - Wiesława Dąbrowska - historyk sztuki i artystyczna dusza, Zofia Michalska - wykładowca Politechniki, kobieta z misją - oraz dr Krystyna Mika - inicjatorka powstania Amazonek w Polsce, która po pobycie w Stanach Zjednoczonych chciała przenieść na grunt polski podpatrzone tam rozwiązania dotyczące działalności stowarzyszeń kobiet cierpiących na nowotwór piersi.
Każda z nich była specjalistką w swojej dziedzinie, jednak wszystkie się od siebie różniły. Porwały mnie swoją osobowością. Nabrałam przekonania, że mogę im się przydać.
Nie mogłam uwierzyć, że same były w stanie zorganizować tak wspaniałą uroczystość nie mając zupełnie żadnych środków finansowych, żadnego zaplecza, ani własnej siedziby.
Były skupione na tworzeniu federacji. Szkoliły psychologów i rehabilitantów. Podziwiałam, jak paradoksalnie silne są w swojej bezsilności.
Przedsiębiorcza Polka
Pierwszy klub Amazonek w Polsce powstał w Warszawie przy Centrum Onkologii. Kobiety, które przeszły mastektomię, muszą do końca życia ćwiczyć, żeby nie puchły nam ręce i nie doszło do zastoju chłonki. Po gimnastyce rehabilitacyjnej spotykały się jedynie na wspólnej herbatce, ale nie miały do zaoferowania nic prócz tego. Kiedy zaczęłam dla nich pisać projekty, działaczki ochrzciły mnie zaszczytnym tytułem "Ekonomistki Federacji".
Brakowało im kogoś, kto twardo stąpa po ziemi. Kiedy nasze wolontariuszki zostały zaproszone na Spartakiadę i same musiały zapłacić za własne stroje i wyjazd, wpadłam na pomysł, że Amazonki powinny zacząć na siebie zarabiać. Wymyśliłam, że skoro tyle się mówi i pisze o zdrowym żywieniu, to możemy zacząć sprzedawać zdrowe, świeżo wyciskane soki.
Nie spodobało się to moim koleżankom, które uznały to za działanie poniżej ich godności. Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież mogłoby to pomóc tylu chorym! Nie poddałam się jednak. Udało mi się załatwić nowy sprzęt - komputer. Dziewczyny tkwiły jeszcze w epoce maszyny do pisania.
Dzięki temu, że funkcjonował u nas telefon zaufania, który był bardzo pomocny dla kobiet, które chciały dowiedzieć się, jak walczyć z rakiem piersi, mogłyśmy się zwrócić o pomoc do Urzędu Miasta.
W tym celu musiałyśmy jednak utworzyć stowarzyszenie i napisać statut, który potem okazał się wzorcem dla innych podobnych organizacji w Polsce.
Ze względu na doświadczenie zawodowe, nie miałam z tym problemu. Jedną z kwestii spornych okazała się sprawa świadczenia pomocy materialnej w razie sytuacji kryzysowej którejś z Amazonek.
Nie chciałam należeć do grupy zostawiającej bez wsparcia tych, którym czasem jest trudniej sobie poradzić. Teraz istnieje wiele tego typu fundacji, ale dwadzieścia lat temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Na chwilę wycofałam się ze swojej aktywności.
Klątwa prezeski
Kiedy okazało się, że wcale nie jest tak łatwo tyle załatwić i jednak jestem innym potrzebna - postawiłam sprawę jasno - jeśli mam działać dalej, muszę być pewna, że faktycznie pomagamy ludziom, a nie tylko dużo gadamy, dlatego w statucie musi znaleźć się punkt o zapewnieniu pomocy potrzebującym.
Kiedy nasza organizacja zaczęła oficjalnie funkcjonować, zaczęłam odpowiadać za wszystkie sprawy organizacyjne. Wymogi formalne narzucały na nas obowiązek powołania prezesa stowarzyszenia.
Okazało się, że wszystkie kobiety, które wcześniej pełniły funkcje honorowych przewodniczących niestety po kolei umierały. To było dla mnie jak fatum.
Do tej pory nigdy nikomu nie przyznałam się do tego, że ta sytuacja kompletnie mnie wtedy wytrąciła z równowagi. Za wszelką cenę nie chciałam dopuścić do tego, żeby i mnie spotkało to samo. Zapowiedziałam, że będę w Stowarzyszeniu robiła absolutnie wszystko - od zdobywania funduszy po wsparcie duchowe - niech mi tylko nie każą zostać przewodniczącą.
Różowa wstążka
W tym samym czasie zaczęłyśmy współpracować z firmą Avon organizując pierwsze Marsze Różowej Wstążki. Akcja uzyskała poparcie wielu wpływowych osób w Polsce. Od początku chodziło nam o to, by przebadać jak najwięcej kobiet. Miałyśmy już w głowie pomysł na wyjście z inicjatywą do szkół, która zyskała poparcie Ministerstwa Nauki oraz Szefowej Kancelarii Prezydenta Barbary Labudy. Przygotowaliśmy materiały edukacyjne dla 6 tysięcy szkół ponadgimnazjalnych.
Centrum Onkologii udostępniło nam wszystkie swoje sale do przeprowadzania specjalnych szkoleń. Kiedy musiałyśmy się umawiać na wizyty w ministerstwach okazało się, że zwyczajowo zaprasza się tam tylko prezesa wybranego stowarzyszenia - czyli osobę pełniącą tę funkcję, której tak bardzo obawiałam się podjąć.
Zrozumiałam wtedy, że idea walki z rakiem piersi wymaga, żeby przestać się bać "głupiej klątwy" i odmawiać stawienia czoła wyzwaniu.
Gdyby nie to zdarzenie, pewnie nigdy nie zdecydowałabym się zostać prezeską. Tytuł nie był mi przecież do niczego potrzebny, zawsze dawałam z siebie wszystko i robiłam swoje.
Święto wiedzy i święto piersi
Kiedy program Różowej Wstążki trafił do szkół, nie mogłyśmy wyjść z podziwu, jak kreatywnie do tematu profilaktyki badań piersi podchodzili nauczyciele, szkoleniowcy oraz uczniowie. W tysiącach szkół organizowano specjalne festyny, apele i konferencje. Szkoły zaczęły same zwracać się do nas o możliwość uczestniczenia w akcji. Inny projekt - Twoje pierwsze USG piersi - zrobił wiele pożytecznego dla młodych kobiet.
Znalazłyśmy 150 gabinetów lekarskich w Polsce, w których pacjentki mogły się badać. Kiedy Fundacja Avon zaprosiła mnie na warsztaty w Nowym Jorku dla reprezentantek organizacji, które brały udział w ich kampaniach okazało się, że wśród 10 krajów, które przeprowadziły najlepsze akcje, znalazła się także Polska, którą reprezentowałam w gronie przedstawicielek ze Stanów Zjednoczonych, Australii, Węgier, Wielkiej Brytanii, Chin czy Hiszpanii.
Podczas prezentacji naszych dokonań nikt nie chciał mi uwierzyć, że udało nam się zorganizować aż tak dużo w ramach walki z rakiem piersi.
Przez lata działań pracy na rzecz promocji profilaktyki antynowotworowej udało nam się zmienić naprawdę wiele. Założyłyśmy społeczne przychodnie, planujemy współpracę z Uniwersytetami Trzeciego Wieku, prowadzimy kampanię Tu i teraz dotyczącą sytuacji kobiet z zaawansowanym rakiem piersi.
Dziś chcą z nami rozmawiać wszyscy - zarówno politycy, jak i media. Walczymy o kompleksowe leczenie raka w Polsce oraz pakiet onkologiczny. Czujemy, że ludzie chcą nas słuchać, bo dawniej trudno było się dobić do chcącego poświęcić nam uwagę rozmówcy. Nauczyłyśmy się już, że kiedy składamy wizytę w sejmie, na wszelki wypadek prosimy wszystkich o podpisywanie się pod postulatami, które chcą wspierać. Skrupulatnie później będziemy im przypominać o złożonych obietnicach.
Monika Piorun