Rak piersi - zmiana diety pozwala zmniejszyć ryzyko zachorowania

Predyspozycje genetyczne do raka piersi to nie wyrok śmierci. Doktor Patrick Kingsley opowiada, jak zmiana przyzwyczajeń zmniejszyła u jego pacjentki ryzyko zachorowania na raka.

21 lipiec 2016
Artykuł na: 6-9 minut
Zdrowe zakupy

Freda wraz z mężem przybyła do mnie na konsultację w dość nietypowej sprawie: chciała mianowicie zbadać swoje genetyczne predyspozycje do nowotworu piersi. Rak ten rozwinął się już u jej matki, dwóch ciotek, trzech starszych sióstr i wielu innych krewnych, przy czym niejedna z tych osób zmarła z jego powodu. Wiele kobiet w jej rodzinie poddało się operacji podwójnej mastektomii, co bynajmniej nie uchroniło ich  od śmierci z powodu raka jajnika zaledwie rok czy dwa lata później.

Freda była dopiero po trzydziestce, ale i jej chirurg doradził, by na wszelki wypadek usunęła obie piersi. Nie widziała w tym jednak żadnego sensu,  jeżeli i tak miałaby umrzeć na innego raka.

Gdy przyszła się ze mną skonsultować, po pierwsze wyjaśniłem jej, że obciążenie genetyczne jedynie zwiększa jej predyspozycje do zachorowania na raka, ale wcale go nie powoduje. Następnie zapytałem, co może wywoływać raka w jej rodzinie. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Zakładała, że rak po prostu się zdarza.

Aby zidentyfikować źródło problemu, postanowiłem poszukać w historii Fredy czegoś, co wywoływałoby stan zapalny. Szybko odkryłem, że w dzieciństwie często opuszczała szkołę z powodu mocno bolącego gardła. Przy każdym napadzie bólu leczono ją antybiotykami, a zdarzały się one co najmniej 3 razy w roku. Antybiotyki niszczą nie tylko patogeny, ale też "dobre" bakterie, dlatego nie zdziwiło mnie, że już jako osoba dorosła Freda zapadała na kandydozę (grzybicę wywołaną drożdżakami).

Co więcej, Freda wiele razy przyjmowała antybiotyki w dorosłym życiu, a ponadto przed menstruacją bolały ją piersi i była rozdrażniona, co idzie w parze z procesem zapalnym. Oprócz tego cieszyła się bardzo dobrym zdrowiem, a kilka razy w tygodniu chodziła na siłownię, by zachować formę.

Fot. Flickr.com

Skierowałem ją na dwa badania. Jednym z nich był termoskan piersi, będący metodą obrazowania opartą na świetle podczerwonym. Badanie to ukazuje różnice ciepła na powierzchni skóry, wykrywając miejsca o podwyższonej temperaturze związanej z intensywniejszym przepływem krwi - czyli idealne miejsca do rozwoju guza. Drugim badaniem była analiza aktywności telomerazy, która wykrywa w organizmie obecność komórek nowotworowych.

Telomery to końcowe fragmenty chromosomów, które tracą na długości wraz z każdym podziałem DNA. Organizm człowieka nie jest w stanie wytworzyć nowych telomerów, ale potrafią to komórki rakowe, zawierają one bowiem enzym o nazwie telomeraza, którego większy poziom we krwi oznacza obecność komórek nowotworowych.

Zaproponowałem też, by Freda zmieniła dietę i unikała wszelkich produktów opartych na zwierzęcym mleku i jego przetworach (które uważam za czynnik rozwijający stan zapalny, gdyż ewidentnie sprzyjają infekcjom górnych dróg oddechowych u dzieci) oraz odstawiła cukier, alkohol i kofeinę. Poradziłem też, by zrezygnowała ze sztucznych dodatków do żywności, zwłaszcza słodzików z aspartamem, o których wiadomo, że wywołują raka.

Termoskan nie wykazał żadnych anomalii, również test telomerazy dał negatywny wynik. Zaleciłem Fredzie powtarzanie badań raz na jakiś czas. Ucieszyła mnie informacja, że przy ostatniej miesiączce w ogóle nie doskwierały jej nieprzyjemne symptomy; piersi nie spuchły ani nie bolały, nie była też poirytowana - wystarczyło zmienić dietę, by zaburzenia hormonalne samoistnie się ustabilizowały.

Freda próbowała przekonać do podobnej terapii pozostałe kobiety w swojej rodzinie, ale niestety wszystkie z góry odrzuciły jej porady. Uważały, że gdyby terapia dietą dawała jakiekolwiek efekty, to z pewnością lekarze informowaliby o takiej możliwości.

Niedawno otrzymałem od Fredy list, w którym wspominała, jak to 20 lat temu przyszła do mnie na konsultację. Od tego czasu cieszy się doskonałym zdrowiem i nie musiała poddać się podwójnej mastektomii. Postanowiła skontaktować się ze mną, by dać mi znać, że moje porady okazały się dla niej bardzo cenne.

Niestety pozostałe kobiety w jej rodzinie, które nie posłuchały rad Fredy, albo umarły na raka, albo przeszły operacje usunięcia obu piersi, po czym i tak zapadły na śmiertelnego raka jajnika. Jak stwierdziła Freda, zawsze można udzielać dobrych rad, ale posłuchają ich tylko ci, którzy są na nie gotowi.

 

Dr Patrick Kingsley przez ponad 40 lat praktykował medycynę holistyczną i specjalizował się w "beznadziejnych" przypadkach, jak rak czy stwardnienie rozsiane, z powodzeniem lecząc choroby, z którymi medycyna oficjalna nie dawała sobie rady.

Pacjenci z całego świata odwiedzali jego klinikę w maleńkiej wiosce w hrabstwie Leicestershire.

Dziś już na emeryturze, dr Kingsley śmiało opowiada o swych nieortodoksyjnych, wysoce skutecznych metodach leczenia "nieuleczalnego".

Wczytaj więcej
Nasze magazyny