Rozpamiętujemy błędy z przeszłości, które doprowadziły nas do punktu, w którym jesteśmy i zadręczamy się myślami „co by było, gdyby?”, a potem tworzymy scenariusze, „a co, jeśli?”... i tak bez końca.
Skutek jest taki, że zmęczeni, niewyspani i udręczeni coraz gorzej funkcjonujemy, projektujemy lęk na bliskich i zafiksowani na nim nie zauważamy, gdy los podaje nam pomocną dłoń. A gdybyśmy zrozumieli, że strach jest jedynie emocją i jako emocja może zostać pokonany przez racjonalne myślenie? Może w naszym życiu wcale nie musi być strachu?
Małgorzata Bojanowska
Jestem belfrem, przede wszystkim belfrem. Uczę neurolingwistyki, czyli korzystania z własnego umysłu za pomocą słów. Umysł, ze swoimi wszystkimi funkcjami, służy naszemu życiu i życie każdego z nas może być szczęśliwe, dostatnie, zdrowe i sensowne. Wymaga to tylko stosowania odpowiedniej procedury, odpowiednich słow. I nie chodzi o zaklęcia magiczne, lecz zwykłe słowa, które myślimy, piszemy, wypowiadamy.
Moja edukacja to filologia romańska, trochę prawa, pedagogika i od roku 1992 ogromna fascynacja nauką, tym, w jaki sposób słowa kształtują ludzi, ich los i historię. W dobie chatów, botów i mówiącej sztucznej inteligencji namawiam gorąco każdego, by zainteresować się tym, co mogą dla nas zrobić słowa, nasz język.
Agnieszka Podolecka: Mówi się, że strach jest czymś racjonalnym. Można odczuwać strach przed utratą pracy, gdy szef nas nie lubi, albo przed mężem, gdy wraca pijany i zaczyna bić rodzinę. Lęk jest zaś czymś nieuzasadnionym i irracjonalnym. Odczuwamy na przykład lęk, że mąż nas opuści dla ładniejszej kobiety, mimo że on wcale nie ogląda się za spódniczkami, albo odczuwamy lęk przed wojną, choć jest ona daleko od naszych granic. Czy dobrze rozumiem to rozróżnienie?
Małgorzata Bujanowska: Nie widzę sensu w robieniu takiego rozróżnienia, dla mnie to tylko kwestia nazwy. Nie chcę też używać określeń strach i lęk, bo one powodują gorsze samopoczucie. Wolę powiedzieć, że wahanie się, czy coś zrobić, jest wynikiem wrodzonej, uwarunkowanej genetycznie ostrożności.
Ponieważ nasi dawni przodkowie mieszkali w Afryce, gdzie było mnóstwo niebezpiecznych węży i pająków, kierujemy się wrodzoną ostrożnością w kontaktach z tymi zwierzętami. Możemy też mówić o nabytej z wiekiem roztropności, która jest intuicją, podpowiadającą nam, że w określonych sytuacjach mamy zastanowić się poważnie, zanim coś zrobimy.
Nasza własna fizjologia także powstrzymuje nas przed podejmowaniem nierozważnych decyzji i działań bólem brzucha, kołataniem serca i innymi nieprzyjemnymi doznaniami w ciele.
Tak się dzieje, gdy podświadomość chce nam przekazać ostrzeżenie przed czymś, co może nam zaszkodzić: nie wszystko nadaje się do zjedzenia, nie w każdej rzece można się kąpać, nie każdemu człowiekowi powinniśmy zaufać i nie z każdym się spotykać. Ludzkość przetrwała, bo nieostrożni zjadali trujące owoce i umierali, a ostrożni uczyli się na ich błędach.
Zatem wrodzony instynkt samozachowawczy, owa nabyta przez pokolenia rozważność, zmusza nas do zastanowienia się, co robić w sytuacjach, które są potencjalnie niebezpieczne. Natomiast lęk i strach to słowa, które już same w sobie wzbudzają w nas stres. Nikt nie lubi się bać, nie mieć poczucia pewności. Można lubić strach podczas oglądania horrorów, bo wiemy, że potwór nie wyjdzie z ekranu, ale gdyby ów potwór gonił nas ulicą, wcale by się nam to nie podobało.
Nie lubimy też być straszeni strachem, słyszeć ostrzeżeń, na przykład takich, że lepiej nie zmieniać pracy, skoro w obecnej co miesiąc dostajemy pensję. Kiedyś wracałam z zagranicy i zaraz po wjeździe do Polski na niemal każdym płocie widziałam plakat filmu „Nie bój się, to tylko strach”. Jeśli tak spojrzymy na emocje, jakie wzbudzają w nas niektóre zdarzenia lub osoby i powiemy sobie, że te emocje są tylko w naszej głowie, czyli możemy nad nimi zapanować, to przekonamy samych siebie, że tak naprawdę to nic wielkiego, że strach może nie istnieć w naszym życiu, bo to my sami i nikt inny dajemy mu prawo do zatruwania naszych myśli.
AP: Stawia pani bardzo rewolucyjną tezę. Zgodzę się, że irracjonalny lęk mamy w głowie, ale przecież doświadczamy życiowych sytuacji, które istnieją naprawdę, a nie jedynie w naszej wyobraźni. Mąż, który bije rodzinę czy mobbingujący szef stanowią realne zagrożenie.
MB: Oczywiście, ale tu należy zadać sobie pytanie, dlaczego żyję z takim mężem lub pracuję z takim szefem. Mamy w Polsce prawo, które nas chroni, mamy wolną wolę w podejmowaniu decyzji: zostać i cierpieć czy odejść i zbudować życie od nowa. A jednak wiele osób nie decyduje się na zmiany.
W swojej książce „Jak powstają emocje. Sekretne życie mózgu” Lisa Feldman Barret tłumaczy, że strach nam wmówiono. Jej badania pokazują, że emocje nie zawsze są zakodowane, często są tworzone pod wpływem chwili przez ośrodkowy układ nerwowy i są przez nas albo odrzucane, albo utrwalane na całe życie. To oznacza, że odgrywamy ogromną rolę w swoim życiu emocjonalnym, decydujemy – świadomie lub nie – czy poszczególne emocje mają w nas pozostać.
Ewolucyjnie jesteśmy ukształtowani tak, że na widok groźnego zwierzęcia zastanowimy się, czy nie uciec, ale już obawa przed utratą pracy, zdradą żony czy złością szefa jest naszym wyborem. Wmawianie ludziom strachu trwa od niepamiętnych czasów, bo łatwiej jest rządzić społeczeństwem, które się boi, wychowywać dzieci, które drżą przed karą czy zapanować nad klasą, która wie, że za nieodpowiednie zachowanie nauczyciel może nałożyć na nią przykre konsekwencje. Jeśli powołamy w swoim umyśle do życia byt, taki jak strach przed np. mężem, nauczycielem czy szefem, to ten strach będzie żył w nas i obok nas, jadł z naszego talerzyka, pił z naszego kubeczka, spał w naszym łóżeczku i zamieniał życie w koszmar.
AP: Co możemy zrobić, by nie hodować strachu?
MB: Pomyśleć racjonalnie, zastanowić się, co nam w życiu nie odpowiada, co nas boli, irytuje, wywołuje uczucie zagrożenia lub dyskomfortu. Potem należy sobie wypisać te wszystkie sytuacje i przypisać do nich emocje, które powodują.
Następnie napiszmy, gdzie się znajdujemy w życiu, a gdzie chcemy być, czy nasza obecna sytuacja nas zadowala i czy prowadzi nas w kierunku tego, czego pragniemy. Jeśli nie, to trzeba podjąć decyzję, czy pozostać w obecnych relacjach i sytuacjach, czy też zdobyć się na odwagę i je zmienić.
Sami musimy ocenić, czy aby żyć lepiej, należy odejść, czy wytrwać. Jeśli przeważą powody do odejścia, jeśli zrozumiemy to racjonalnie, to łatwiej będzie nam sporządzić listę kroków do wykonania i łatwiej je podejmować.
To nie jest łatwe, bo strach wpaja się nam niemal od chwili narodzin, ale można się nauczyć go odrzucać i konsekwentnie dążyć do celu. I ten cel powinien być nasz, własny, a nie narzucony przez społeczeństwo.
AP: Czyli gdybyśmy nie straszyli dzieci, to by się nie bały i wyrosły na odważnych ludzi?
MB: Od wielu lat badania pokazują, że dzieci wychowywane bez straszenia, metodą marchewki, a nie kija, wyrastają na odważniejszych dorosłych, którzy umieją samodzielnie myśleć, nie boją się ryzykować i są dobrymi przywódcami. Nie chodzi o to, aby wychowywać dzieci bez granic i pozwalać im na wszystko, ale o to, by ich nie straszyć, nie stosować przemocy fizycznej ani psychicznej i terroru.
Co dobrego może wyniknąć ze sformułowania: „jak tego nie zrobisz, to dostaniesz lanie, zakaz oglądania telewizji, wychodzenia z domu itp.”? Dzieci wychowywane w taki sposób wyrastają na przestrasznych dorosłych, którzy nie wierzą w siebie, wątpią w swoje racje, ulegają szkodliwym kodom kulturowym i łatwo ulegają przemocy oraz ją stosują.
I kiedy metoda zastraszania jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, przemoc wydaje się czymś normalnym i powszechnym i wiele osób jej nie kontestuje. Na szczęście to się zmienia, kary cielesne są stosowane coraz rzadziej, ale psychiczne niestety nie. Książka „Wychowanie bez porażek” Thomasa Gordona tłumaczy, w jaki sposób rozmawiać z dziećmi, aby osiągnąć porozumienie bez krzyku i walki. W wielu krajach stała się ona fundamentem edukacji i komunikacji między nauczycielami i uczniami.

AP: Co jest podstawą takiej komunikacji?
MB: Kiedyś byłam w grupie nauczycieli, którzy uczyli, jak rozmawiać z dziećmi z pozycji „ja”. Osoby, które zastosowały tę metodykę, zdecydowanie łatwiej dogadywały się nie tylko z dziećmi i partnerami, ale także w pracy i na gruncie towarzyskim, bo wszystkie strony czuły się szanowane i wysłuchane.
Komunikat „od ja” składa się z czterech części i jest fundamentem negocjacji. Unikamy przy tym szantażu emocjonalnego, który jest straszną formą przemocy. Spróbujmy zastosować komunikaty z pozycji JA i zobaczmy, czy nasze relacje ulegną poprawie.
Jak to zrobić:
- JA czuję emocje i uczucia (tu nazwa uczucia z wykluczeniem biernej strony czasownika). Zatem zamiast robić komuś zarzuty, mówimy, co czujemy. Np. „Czuję irytację, gdy kolejny raz spóźniasz się na umówione spotkanie, ponieważ ważny jest dla mnie szacunek do pieniędzy, zatem potrzebuję na przyszłość uzgodnić sprawę honorarium za niewykorzystany czas”.
- JA widzę i słyszę fakty, ale ich nie oceniam, to co widzę/słyszę (tu opis zdarzenia w postaci niezaprzeczalnej obserwacji). Mówię np. „wchodzisz do pokoju bez pukania”. Zasadą społeczną jest, że należy zapukać do zamkniętych drzwi. Nie oznajmiajmy więc komuś, kto tak nie zrobił, że jest niekulturalny i jak śmie się tak zachować, bo nie znamy przyczyny jego zachowania. Być może ma dla nas tak ważną wiadomość, że z wrażenia zapomniał zapukać i w jego zachowaniu nie ma braku szacunku.
- JA decyduję o ważności tego, co się dzieje (tu miejsce na wartość, ideę, którą realizuję ja). Np. „Ja czuję niepokój, kiedy kolejny raz wracasz ze szkoły dużo później niż się ciebie spodziewam, bo twój sposób spędzania czasu jest dla mnie ważny i chcę być odpowiedzialną mamą, więc potrzebuję na przyszłość zainstalować odpowiednią aplikację w twoim telefonie.” Dzieci nie lubią być tak kontrolowane, ale jako rodzic mam prawo i wręcz obowiązek wiedzieć, gdzie jest moje potomstwo. Takie rozwiązanie może je nauczyć odpowiedzialności choćby dlatego, że dzieci nie będą chciały, by mama śledziła je za pomocą aplikacji.
- JA potrzebuję czegoś na przyszłość, czyli opis sytuacji. Zamiast mieć pretensje do osoby, która nie zapukała do drzwi, lepiej powiedzieć: „potrzebuję, abyś pukał”, a osobie, która ciągle się spóźnia lub nie przychodzi na spotkania, przez co tracę dochód, przedstawiam proste konsekwencje ekonomiczne. Mam prawo do wynagrodzenia, jeżeli ktoś zmarnował godzinę, którą mogłabym spędzić z innym pacjentem. Mówmy spokojnie, bez obrażania i bez słów „zawsze, nigdy, jak zwykle”, bo to ułatwia komunikację z szacunkiem i pozwala uniknąć słownej przemocy.
AP: Mimo wszystko to trudne. Jeśli codziennie prosi się kogoś, by nie zostawiał naczynia na stole, a on ignoruje nasze prośby, to jest to naprawdę irytujące. Moim zdaniem jest to brak szacunku do innych domowników.
MB: To jest pani narracja. Nie dodawajmy swojej narracji do cudzych zachowań. Dla nas pusty stół i spakowana zmywarka mogą być kluczowe, dla kogoś innego to bzdura i uważa nasze prośby za czepianie się, brudne naczynia na stole nie są dla niego bałaganem i nie rozumie, o co nam chodzi.
Dlatego wyjaśnijmy, dlaczego coś jest dla nas ważne i spytajmy, czy nas rozumie i czy będzie po sobie sprzątać. Nastolatki zazwyczaj robią wokół siebie bałagan i nie mogą pojąć, czemu rodzice się czepiają. Bez spokojnej rozmowy, wyjaśnienia i ustalenia zasad w domu, na które wszyscy się zgodzą, nie osiągniemy spokoju.
Gdy będziemy komunikować się z dziećmi w taki sposób, żeby wszystkie strony się rozumiały i wspólnie ustalimy zasady, to unikniemy gróźb, krzyku, kar i wzbudzania w nich poczucia strachu. Przecież sami też nie chcemy, aby ktoś go w nas wzbudzał, więc nie róbmy tego swoim dzieciom, małżonkom, współpracownikom czy znajomym.
AP: Wiele ludzi żyje w strachu. Od czego zacząć, by przestać się bać?
MB: Po prostu przestać się bać! Nie żartuję. Ta wskazówka ma głębszy sens, niż się wydaje. Spójrzmy na swoje życie jak na film, który ma wiele odcinków, rozmaite zwroty akcji i zdąża w jakimś kierunku. Nakręćmy następny odcinek serialu o tym, czego się boimy. Nazwijmy nasze lęki, np. jak zrobię coś, to wtedy on na mnie nakrzyczy, wtedy się skulę, wtedy ucieknę na ulicę, wtedy może ktoś mnie okradnie i pobije, wtedy zabraknie mi pieniędzy, wtedy umrę pod mostem itd. Jak dojdziemy do takiego zakończenia, to zobaczymy jego absurdalność. Jeśli odejdę z przemocowej relacji, to skończę pod mostem? Nie.
Najwyżej jakiś czas będę mieć mniej pieniędzy, będę musiała poszukać lepszej pracy, może poprosić przyjaciół o przenocowanie mnie jakiś czas. Nawet jeśli na początku będzie trudniej, to w końcu pokonam trudności i będę wolna. Więc po co się bać? Gdy uczymy swój mózg dalszego ciągu, to zaczynamy dostrzegać nonsens strachu.
Spójrzmy na seriale telewizyjne: bohater wisi na skale i zaraz ma spaść, ale w następnym odcinku widzimy, że jednak nie spadł i czuje się dobrze. Gdy urywamy wizję przyszłości w dramatycznym momencie, nie dajemy sobie szansy na zmianę sytuacji na lepsze.
Zaburzamy linię czasu: czas płynie, a my tkwimy w jakiejś sytuacji, w tym samym miejscu. Zatem nakręćmy kolejny odcinek i niech każdy będzie trwał jedną dobę. Pamiętajmy, że jutro będą kolejne 24 godziny, a potem kolejne 24, i zastanówmy się, co zrobimy z tymi 24 godzinami. Zrozummy, czym jest czas.
Każdego dnia dostajemy nowy czas na zmianę swojej sytuacji. Wyobraźmy sobie scenariusz pozytywny, w którym jesteśmy wolni, niezależni, umiemy cieszyć się własnym towarzystwem i otaczają nas przyjaźni ludzie.
Po co snuć czarne wizje? Czy potrzebujemy dodatkowego dramatyzmu w życiu? Czy nie lepiej odrzucić strach i zająć się zmianą swojego życia? A jak tego nie chcesz, to możesz posprzątać dom. Wtedy podejmiesz decyzję, czy zostać z facetem, który pijany zdemoluje ów posprzątany dom, albo podjąć działania, by się od niego uwolnić.
A gdy ktoś nie odchodzi od oprawcy, męża, żony, szefa albo nawet dziecka czy rodzica, który różnymi manipulacjami zmusza nas do mieszkania z nim do końca życia, to zastanówmy się, dlaczego to robimy? Jeśli ktoś tkwi w przemocowym związku, to widocznie coś z tego ma.
AP: To jest bardzo ryzykowne stwierdzenie. Ofiary przemocy są tak pozbawione mocy sprawczej, że nie wierzą w to, iż są w stanie poradzić sobie same i lepiej żyć.
MB: To często prawda, niemniej każdy z nas jest odpowiedzialny za siebie. Zmieniamy swoje obyczaje, postawy i sposób wartościowania. Czy zbyt wolno, czy za szybko, jak na możliwości ludzi? Trudno powiedzieć.
Za mojego życia widzę ogromne zmiany na lepsze w relacjach między ludźmi, ale nigdy dość mówienia i pisania o straszliwych konsekwencjach każdej formy przemocy, także tej „w dobrych intencjach”!
Ofiary przemocy są często współuzależnione od uzależnienia swojego partnera, np. jego czy jej alkoholizmu czy seksoholizmu, i nie mają świadomości, że tak jest. Myślą, że takie jest życie, że każda żona czy mąż alkoholika cierpi, ale lepiej nie rozbijać rodziny, bo...
I tu następuje seria argumentów np. żona jest seksoholiczką, ja cierpię z tego powodu i odchodzę od zmysłów, ale przecież zdradza mnie, a nie dzieci, więc lepiej, aby miały w domu matkę. Mąż bije tylko żonę, a dzieci nie, więc lepiej, aby dzieci miały pełną rodzinę.
To jest oczywiście straszny błąd, bo w ten sposób uczymy synów braku szacunku do kobiet, a córki, że mężczyźni mogą nimi pomiatać i obie płcie, że nadużywanie alkoholu jest czymś normalnym. Kobieta, która żyje w takim związku, albo mężczyzna, który żyje z uzależnioną kobietą, boi się, ale ten strach jest jej czy jego wyborem, podobnie jak pozostanie w związku lub odejście.
Żyjemy w cywilizowanym kraju, w którym jest wiele organizacji pomagającym osobom, które chcą się uwolnić od przemocowych partnerów, rodziców czy dzieci. Są też takie, które udzielają wsparcia osobom, które decydują się zostać z przemocową osobą ze względów religijnych czy innych. W tych organizacjach pracują psycholodzy, którzy pomogą zacząć nowe życie, gdy ofiara postanowi przestać być ofiarą i żyć inaczej.
AP: Rozpad związku nie musi być wynikiem przemocy.
MB: Oczywiście że nie. Istnieje wiele kobiet, którym mąż się po prostu znudził. I narzekają na niego, zamiast coś z tym zrobić, pójść na terapię dla par, albo spróbować ożywić związek, albo się rozstać. To wszystko jest ich wyborem. Nasz instynkt ostrożności podsuwa nam czarne scenariusze, pokazuje katastrofę, jaka może się wydarzyć, gdy odejdziemy od przemocowego partnera.
Drogi małżonków mogą się też rozejść, nawet gdy w związku nie ma przemocy, ale wartości na przestrzeni lat się zmieniły, że ludzie nie mają już żadnych punktów styku.
Jeśli dla jednej osoby ważna jest wyłącznie kariera i zarabianie pieniędzy, a dla drugiej rodzina i chce, aby partner czy partnerka mniej pracowała i poświęcała czas rodzinie, to konflikty są nieuniknione i nasilają się z każdą sytuacją, gdy potrzeby jednej ze stron nie zostają zaspokojone. Osoba robiąca karierę będzie krzyczeć, że druga strona się czepia, gdy tymczasem to właśnie on lub ona zapewnia rodzinie luksusowe życie.
Często gdy mamy partnera, którego już nie kochamy, ale on zarabia więcej od nas, więc ciężko nam będzie sobie poradzić bez jego pensji i męczymy się z nim dla pieniędzy.
Uzależnienie od pieniędzy współmałżonka jest silne i ich utrata może być boleśnie odczuwalna, ale jeszcze bardziej boli pozostawianie w związku, w którym partner wyrzuca nam, że zarabiamy mniej i mamy się zajmować dziećmi, zamiast zawracać mu głowę.

Potem wypiszmy sobie wszystkie kroki, jakie musimy podjąć, aby mieć z czego utrzymać siebie i dzieci i osiągnąć spokój wewnętrzny. Podstawowym zadaniem organizmu jest przetrwanie, stąd pierwotna niechęć wobec zmian. Jednak nasz stosunek do zmiany – czyli jedynej pewnej rzeczy w życiu – zależy od nas, od naszej racjonalnej oceny sytuacji.
Zatem zastanówmy się, czy chcemy kontynuować nasze życie, takim jakim jest, czy też chcemy je zmienić na lepsze. Co rozumiemy przez lepsze życie? Jak je sobie wyobrażamy? Jak chcielibyśmy się czuć? Zapiszmy sobie nasze przemyślenia, a potem zastanówmy się, jak dokonać zmian na lepsze.
Pozostać z osobą, z którą czujemy się nieszczęśliwi, czy odejść? Jakie kroki musimy podjąć, by osiągnąć cel? Stwórzmy dobry scenariusz, napiszmy kolejne odcinki naszego życia, zaplanujmy, jak ma ono wyglądać. Historia ludzkości pokazuje, że przetrwaliśmy wszelkie możliwe katastrofy, jesteśmy więc na nie przygotowani.
Jednak możemy też odnieść sukces i się nim cieszyć. Nie musimy spędzać życia na walce i strachu. Możemy podjąć świadomą decyzję, że się nie boimy, zbudować realny plan działania i zrealizować go krok po kroku, aby już nigdy nikomu nie pozwolić na wywoływanie w nas strachu i nigdy nie stać się ponownie ofiarą przemocy. Ułóżmy swoje plany na linii czasu i co parę miesięcy sprawdzajmy, czy realizujemy powzięte postanowienia i idziemy w odpowiednim kierunku. Jeśli nie, to zdecydujmy, czy wystarczy się lepiej zorganizować, czy też potrzebujemy pomocy i kogo możemy o nią poprosić. Szkoda czasu na stanie w miejscu.
AP: Wydaje mi się, że do koncepcji czasu należy dołożyć pracę nad budowaniem własnej wartości.
MB: Nie zgadzam się, bo nie ma czegoś takiego jak wartość. Wartość jest czymś mierzalnym, a jak chce pani zmierzyć – no właśnie, co? Przydatność społeczność? Samozadowolenie? Zadowolenie innych osób ze mnie? Nie powinniśmy myśleć o ludziach ani o sobie samych w kategoriach wartości. To pojęcie wprowadził do książek psychologicznych Nathaniel Branden.
Gdy zaczął pracę po studiach jako świeżo upieczony psycholog, usłyszał od wielu pacjentów o braku poczucia wartości. Zaczął więc zgłębiać temat i kontaktować się z naukowcami, ale wszyscy mówili mu, żeby sam coś wymyślił i o tym napisał. I doszedł do wniosku, że wartość człowieka nie istnieje, bo nie można jej policzyć, nie można jej wycenić. Jesteśmy warci dla innych tyle, ile dla nich robimy, np. jestem wartościowy dla ptaków, bo je karmię, jestem wartościowa dla pracodawcy, bo dzięki mnie zarabia pieniądze. Ale czy to jest wartość?
Gdy nasze JA staje się dla nas tak ważne, że musimy je wartościować, to wpadamy w kłopoty, oceniamy siebie i innych i cierpimy, gdy jesteśmy oceniani źle. Buddyści zachęcają, aby eksperymentować z JA, zobaczyć, czy da się je wyłączyć, aby nie odczuwało oceny innych osób i nie czuło się urażone lub zranione.
Sami tworzymy swoje JA i będzie ono takie, jak je sobie stworzymy. Jeśli wmówimy sobie JA, które potrafi, to będziemy potrafić, a jeśli wmówimy sobie JA, które jest zastraszone i uważa, że nic nie umie, to tak będziemy myśleć i wedle tego działać, stale ograniczani przez strach.
Pewne rzeczy są nam wmawiane, inne wmawiamy sobie sami pod wpływem innych osób, kodów społecznych czy religii, ale możemy popracować nad tym, aby zamienić obecne wartości, wierzenia i przekonania na inną koncepcję samych siebie, inne pojęcie statusu, swojej roli społecznej i inne wyznaczniki samozadowolenia.
Dyrektor korporacji może rzucić wszystko i być szczęśliwy, hodując owce w Bieszczadach. Można być najbardziej pożądaną osobą na świecie, ale jednocześnie wcale się nie doceniać, być niezadowolonym z własnych pomysłów i życia.
Można osiągnąć niewiarygodny sukces i jednocześnie wcale go nie zauważyć. Dzieje się tak wtedy, gdy przyjmujemy określone poczucie wartości narzucone przez rodzinę czy społeczeństwo i nie określamy własnych wartości, celów, granic. Nie doceniamy też siebie, bo nie umiemy zbudować JA, które odczuwałoby satysfakcję z wszystkiego, co osiągamy i w związku z tym czuje ciągły niedosyt.
AP: Zatem najważniejsze jest być szczęśliwym według własnej definicji szczęścia.
MB: Z jednej strony każdy ma własną definicję szczęścia, z drugiej dla każdego jest ono tym samym: jest nim przyjemność i satysfakcja oraz to, jakie nadajemy im znaczenie.
Każdy z nas nadaje inne znaczenie swoim działaniom, odczuwamy satysfakcję w innych okolicznościach i co innego sprawia nam przyjemność. Satysfakcja wiąże się z własnymi działaniami i mocą sprawczą. Gdy zrealizujemy swój plan, zamierzenia, odczuwamy satysfakcję. Poczujmy ją zatem głęboko, zapamiętajmy te dobre, przyjemne emocje, aby w przyszłości móc się do nich odnosić.
W Polsce za mało mówimy o satysfakcji, nie chwalimy samych siebie i bliskich nam osób, nie celebrujemy sukcesów. A przecież w ten sposób karmi się układ nagrody w naszym mózgu. Lepiej nakarmić go dobrymi słowami i myślami niż cukrem.
AP: Mimo wszystko powodów do lęków mamy mnóstwo, bo wynikają one z naszej własnej historii. Jeżeli na przykład byłyśmy w kilku relacjach z mężczyznami, którzy nas zdradzali, to lęk przed zdradą będziemy odczuwać również w związku z uczciwym mężczyzną. Jak zarządzać mądrze wspomnieniami, aby dodawały mądrości, a nie zatruwały nowej relacji? Czy to się w ogóle da zrobić?
MB: Myślę, że trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle chcemy pozbyć się lęków? Jeśli tak, to zastanówmy się, czy wspomnienia muszą wywoływać w nas lęk? Czy ja muszę je stale przeżywać od nowa? Czy muszę rozpamiętywać dawne krzywdy? Czy czuję się lepiej, jak o nich opowiadam i za każdym razem odświeżam smutne emocje? Po co myślę o nieszczęściu i stracie, co mi daje to wspominanie? Dlaczego nie odpychać od siebie tych myśli?
Często nie widzimy, że mamy wybór, myślimy, że coś się nam przytrafia, bo tak już jest: mężczyźni ranią kobiety. A to nieprawda. Kobiety też ranią mężczyzn, a fakt, że dałam się zranić pięć razy nie oznacza, że mam pecha, tylko że wybieram nieodpowiednich mężczyzn.
Możemy się nauczyć kontrolować swoją pamięć i świadomie odrzucać przykre myśli. Jak pamiętać wspomnienia i mieć dobre uczucia? Przypomnieć sobie, że skoro coś złego mi się przytrafiło, ale przeżyłam, to znaczy, że jestem silna i umiem dać sobie radę.
Zatem teraz moją decyzją jest, czy patrzę na moje doświadczenie jak na zło, które na mnie spadło, czy może postrzegam tę relację czy wydarzenie jako trudną lekcję, z której mogę czerpać mądrość i być wręcz za trudne doświadczenia wdzięczna.
Sami tworzymy swoje JA i będzie ono takie, jak je sobie stworzymy. Jeśli wmówimy sobie JA, które potrafi, to będziemy potrafić, a jeśli wmówimy sobie JA, które jest zastraszone i uważa, że nic nie umie, to tak będziemy myśleć i wedle tego działać, stale ograniczani przez strach. Przede wszystkim zacznijmy od prawidłowego oddychania, bo wiele osób wręcz się dusi, myśląc o przeszłości. Ściągnij łopatki, wypnij pierś, rozluźnij ciało, wspominając mienione zdarzenia, rozluźnij płuca, odetchnij głęboko i powiedz sobie, że to tylko wspomnienie. Jeśli możesz, dołącz do tego wspomnienia coś, co cię rozbawi. Czy ten pieklący się mąż, który cię przerażał, może rapować i robić głupie miny? Od razu przestanie być straszny. W „Harrym Potterze” profesor Lupin mówi, że aby pokonać boggarta (zjawę, która przybiera postać tego, czego się boimy) trzeba sobie wyobrazić coś prześmiewczego. I wtedy Neville wyobraża sobie profesora Snape’a w dziwacznym ubraniu swojej babci i wszyscy wybuchają śmiechem. Często nie boimy się samej sytuacji czy osoby, ale strachu, które one wywołują. I w takiej sytuacji prześmiewczość i poczucie humoru pomagają się nam zdystansować i poziom strachu od razu w nas spada.
Nabierzmy dystansu do trudnego zdarzenia, dodajmy do niego wesołą muzykę. Miałam kiedyś klientkę około siedemdziesiątki, która strasznie martwiła się zachowaniem sąsiadów. Poradziłam jej, aby wyobraziła sobie tych sąsiadów śpiewających piosenki Kapeli Dzierżanowskiego. To było tak śmieszne i głupie, że od razu poczuła się lepiej i przestała bać się tych ludzi.
AP: Poczucie humoru ratuje życie. Niejeden związek dałoby się uratować w ten sposób, np. zamiast wrzeszczeć na dziecko, że znów rzuciło skarpetki na podłogę, opowiedzmy mu i reszcie rodziny historyjkę o niegrzecznych skarpetkach, które same wędrują po mieszkaniu i z uporem maniaka odmawiają mieszkania w koszu na brudy i rezydują na podłodze.
MB: Dobry pomysł. W ten sposób nie będziemy oskarżać dziecka o bałaganiarstwo ani udzielać mu reprymendy po raz setny, tylko pokażemy, że chcemy się dogadać. Syn lub córka może dopisać własną historyjkę i cała rodzina może mieć z tego zabawę. Następnym razem dziecko będzie pamiętać historyjkę i wrzuci skarpetki do kosza.
AP: Gdy człowiek jest w dołku i czuje się nieszczęśliwy i przerażony, w jaki sposób może przywrócić sobie nadzieję na lepsze jutro? Jak, pomimo trudów codzienności, zbudować wewnętrzny spokój?
MB: Przede wszystkim nie stracić perspektywy czasowej. Jeśli mamy nadzieję na przyszłość, to nie rezygnujemy, podejmujemy próby, by zmienić swoje życie i siebie. Poszukajmy osób, które wspierają nasze nadzieje lub pomogą nam je odnaleźć, unikamy tych, którzy podcinają nam skrzydła i sami są pełni wątpliwości.

Jeśli nawet nie zachwycają nas własne osiągnięcia lub się nie doceniamy, racjonalnie spójrzmy na czas, który przeżyliśmy i uświadommy sobie, że pokonaliśmy wiele trudności, że ciągle żyjemy, działamy, pewnie pomagamy nawet osobom, które czują się gorzej od nas. Takie racjonalne myślenie pomaga. Stare powiedzenie „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” ma sens. Żeby zmienić przyszłość, musimy zająć się teraźniejszością.
AP: W jaki sposób odizolować się od cudzych lęków i problemów, zachowując ludzką empatię? W niemal każdej rodzinie jest ktoś, kto widzi świat na czarno i rozpościera przed innymi swe czarne wizje. Często robią to starsi rodzice, np. porównując obecną sytuację w Ukrainie z Europą z 1939 roku i strasząc nas wojną. Jak nie pozwolić na to, aby cudze poglądy i problemy odbierały nam spokój ducha? Gdzie jest granica pomiędzy zdrową dawką egoizmu, jako wyrazu troski o samego siebie, a byciem egoistą?
MB: Na starość wiele ludzi niestety gorzknieje, ponieważ przez większość życia narzekali i się czegoś bali. Skupianie się na tym, co poznali w młodszym wieku i na złych wspomnieniach sprawia, że neurodegeneracja mózgu prowadzi do zafiksowania się na tym, co złe i niszczące.

Schodzenie ze sceny życia jest dla wielu osób trudne, czują się niepotrzebni i gasną, a przecież tak być nie musi, mogą sobie znaleźć stymulujące zajęcia. Nie myślmy, że już nie ma się czego spodziewać.
Gdy ktoś zrzuca na nas swój lęk o przyszłość i twierdzi, że życiowe doświadczenie nauczyło go, że będzie źle, powiedzmy mu: „Rozumiem cię, wiem, że się boisz, bo takie masz doświadczenie, powiedz mi o tym, czego się boisz”. Wysłuchajmy, nie oceniajmy, dajmy wsparcie emocjonalne.
Cudze lęki nie zrobią nam krzywdy, jeśli ktoś opowie, co się z nim dzieje, to jego poziom lęku się zmniejszy, a my po prostu nie bierzmy tego do siebie. To są ich lęki, one nas nie dotyczą, choć możemy im przypomnieć, że lęk to tylko emocja i że panowanie nad emocjami jest naszą decyzją. Spójrzmy na sytuację racjonalnie.
AP: Strach nie jest wynikiem racjonalnego myślenia.
MB: Nie, nie jest. Strach zmusza nas do przeanalizowania sytuacji i najlepiej zrobić to na piśmie. Porównałabym strach do wirusa komputerowego, który najłatwiej pokonać zdroworozsądkowym myśleniem. I tu znów wracamy do koncepcji czasu. Nasze życie to stała podróż: gdzieś jestem, dokądś zmierzam. Odkryj, gdzie jesteś i gdzie chcesz być, co już masz, a czego pragniesz.
Jak będziesz wiedzieć, to znajdziesz metodę, odkryjesz, jakie kroki podjąć. A potem konsekwentnie trzeba zrealizować swój plan. A jak się nie umie tego zrobić samemu, to można poprosić o pomoc. Zmieńmy też słowa, jakich używamy wobec siebie.
Jak zamienimy strach i lęk na rozsądek i rozwagę, to zrozumiemy, że nie musimy się bać. Słowa odzwierciedlają nasze wyobrażenia o ludziach i sytuacjach i mają ogromną moc.
Jeśli spojrzymy na człowieka, który nam szkodzi swoim toksycznym zachowaniem, nie ze strachem, lecz z ostrożnością i dokładnie obejrzymy i przeanalizujemy jego zachowanie, to nabierzemy dystansu. Pomyślimy, że nasza rozwaga i ostrożność to dobre cechy, bo dzięki nim mogę ocenić tego człowieka i albo wyjaśnić z nim sytuację albo zerwać kontakty.
AP: W relacjach ważna jest rozmowa bez żadnych gierek i manipulacji, mająca na celu wyjaśnienie sytuacji i uratowanie związku albo jego zakończenie bez zbędnej walki.
MB: Każda rozmowa jest formą manipulacji. Każde użycie języka jest grą. Słowa to symbole. Gdy wydaje się nam, że mówimy coś jasno i wyraźnie, to druga osoba wcale nie musi rozumieć naszych słów tak samo jak my. Dlatego należy rozmawiać tak długo aż wszystko sobie wyjaśnimy.
Dopytujmy: „Co przez to rozumiesz, jakie to ma praktyczne zastosowania, co chcesz przez to osiągnąć”. Bierzmy odpowiedzialność za to, jak używamy słów, bo one mają ogromną moc, tworzą historię, zmieniają relacje i świat. Czasem nie można ich cofnąć, innym razem wystarczy „przepraszam”.
Komunikujmy się życzliwie, serdecznie, przychylnie, z czułością dla świata, ze współczuciem i wdzięcznością, aby się dogadać, porozumieć, a nie wymuszać jakieś zachowania. To pomoże nam uniknąć w przyszłości pretensji, rozczarowania, złamanego serca. Miejmy też współczucie dla lęku drugiego człowieka, nie rańmy.
Życia nie ma się co bać. Trzeba je tworzyć tak, aby sprawiało nam przyjemność. Warto lubić swoje życie, mieć marzenia i je spełniać. Warto dawać do tego prawo ludziom wokół nas, wspierać ich i wzajemnie się pozytywnie motywować. Przyjazne słowa obniżają poziom lęku, dopingują do działania, do wprowadzania pozytywnych zmian. Po prostu bądźmy dla siebie wzajemnie dobrzy.