Pies jest pierwszym zwierzęciem udomowionym przez człowieka. A może to on nas udomowił? Teoria, że to psy zdecydowały o towarzyszeniu człowiekowi i są największymi, najbardziej cwanymi manipulatorami w historii, ma całkiem spore grono zwolenników. Uważają oni, że tak doskonała współpraca z człowiekiem, umiejętność przystosowania się do każdego rodzaju pracy, chęć zadowolenia swego pana, to nic innego, jak przebiegłe działania mające zaskarbić psu naszą sympatię i wdzięczność, a dzięki temu zapewnić opiekę, pełną miskę i wszelkie wygody. No i jeszcze jedno - bezpośrednim przodkiem psa był, co już bezsprzecznie udowodniono, wilk. A trudno przecież znaleźć zwierzę, którego ludzie, bez względu na miejsce zamieszkania, kraj czy kontynent lub też czasy, w jakich przyszło im żyć (od starożytności po czasy współczesne), baliby się bardziej niż wilka
To dlaczego ze wszystkich zwierząt na ziemi wybrali sobie właśnie wilka? Może to jednak wilk wybrał nas, przełamując barierę strachu i nieufności? Nigdy się tego nie dowiemy. Niezależnie od tego, kto kogo "oswoił", stało się to faktem już w zamierzchłej przeszłości. Najstarsze kopalne szczątki gatunku pies domowy (Canis domesticus) mają, najskromniej licząc, jakieś 12 tys. lat, a znaleziono je w jaskini na terenie dzisiejszego Iraku - badania DNA wskazują nawet na znacznie odleglejszą przeszłość. To wtedy, na samym początku bycia razem, człowiek zawarł umowę z najstarszym z naszych przyjaciół - ty dla mnie pracujesz, wykonując rozmaite coraz bardziej skomplikowane zadania, a ja zapewniam ci dach nad głową i opiekę. Przez tysiąclecia obie strony solennie wywiązywały się ze swoich zobowiązań.
W tym czasie człowiek udomowił inne zwierzęta, zaczął uprawiać rolę, zbudował osady, wioski i miasta. Wymyślił muzykę i sztukę, maszyny i statki, poleciał w kosmos i spenetrował najdalsze zakątki Ziemi. Zawsze i wszędzie towarzyszył mu pies, wiernie strzegąc jego dobytku i zapewniając mu bezpieczeństwo. Przenosząc się do miast, nie potrafiliśmy się rozstać z psem, chociaż inne zwierzęta bez większego żalu pozostawiliśmy ich wiejskiemu życiu.
Postęp cywilizacyjny, rozwój miast i przemysłu znacząco wpłynęły na naszą z psami umowę i jakość ich życia. Wszystko zaczęło się psuć od czasu rewolucji przemysłowo-technicznej. Rozwój przemysłu, kolei i miast sprawił, że psom stopniowo ubywało obowiązków, jakie dotąd tradycyjnie na nich spoczywały. Myślistwo od dawna było już tylko kosztownym hobby coraz węższych grup społecznych, a nie sposobem na zdobycie pożywienia. Nikomu nie były już potrzebne ani psy pasterskie, ani służące do przeganiania tabunów koni czy innych zwierząt na pastwiska, a stąd na odległe targowiska. Stopniowo zakazywano też wystawiania psów do walk, które kiedyś były ulubioną rozrywką - w Anglii odbywały się one w przerwach sztuk Szekspira!
Pies w błyskawicznym tempie tracił rację bytu jako zwierzę pożyteczne, a mimo to człowiek zabrał go ze sobą do miasta, zapewniając mu dach nad głową i miskę strawy - zapomniał tylko o godziwym zajęciu, bo wylegiwanie się na kanapie i obszczekiwanie drzwi mieszkania w bloku trudno uznać za zajęcie godne prawdziwego psa. Rozwój motoryzacji po II wojnie światowej położył kres nawet takiej namiastce wolności, jak swobodne bieganie bez smyczy, ponieważ okazało się to zbyt niebezpieczne. Nasz najbliższy przyjaciel - sfrustrowany, znudzony i w dodatku skazany na samotność, która dla tego zwierzęcia, od zawsze stadnego i przez tysiąclecia hodowanego do współpracy z człowiekiem, jest wręcz zabójcza - został na długie godziny uwięziony w domu. Poczucie winy za ten nędzny żywot pupila sprawia, że w ramach rekompensaty podtykamy mu rozmaite smakołyki, a więc jest on notorycznie przejedzony i pełen nierozładowanej energii.
Czy można się w związku z tym dziwić, że współczesny pies cierpi dokładnie na te same choroby cywilizacyjne co my? Większość chorób zaczyna się w głowie, także u psa. Z tej frustracji, samotności i poczucia kompletnej nieprzydatności współczesne psy doświadczają rozmaitych dolegliwości natury psychicznej. Stany lękowe przyjmują postać ataków paniki bądź lęku separacyjnego, apatia przeradza się w depresję, a nieumiejętność poradzenia sobie z zaistniałą sytuacją wywołuje agresję skierowaną do ludzi lub innych psów. Gwałtowny rozwój zoopsychologii i doradztwa behawioralnego jest odpowiedzią na potrzeby właścicieli zwierząt zaniepokojonych ich niepożądanymi zachowaniami.
Jakby tego było mało, zagubiony we współczesności człowiek wyznaczył swemu przyjacielowi zupełnie nową rolę - nie do końca świadomie i nie w pełni zdając sobie sprawę z tego, jaki to będzie miało wpływ na życie i samopoczucie ulubieńca. Pies przestał być współpracownikiem, stał się za to podporą, powiernikiem najgłębszych sekretów i w pewnym sensie odbiorcą naszych złych emocji. W codziennej rutynie wygląda to tak: pies spędza sam całe dnie, czekając na powrót ukochanej rodziny, jednak wszyscy jej członkowie pojawiają się w domu wściekli i naładowani złymi emocjami, bo za skórę zaszedł im szef, kolega, wspólnik, nauczyciel... i ledwie zauważają stęsknionego zwierzaka. Nawet jeśli witają się z nim czule, to i tak wyczuwa on te złe emocje, całkowicie zdezorientowany, bo nic nie wie o szefach czy kolegach i związanych z nimi problemach. Do frustracji i znudzenia dochodzi więc dodatkowe potężne źródło stresu.
Na to nakłada się jeszcze zanieczyszczenie środowiska, które dla naszych podopiecznych jest dużo bardziej dotkliwe niż dla nas, ponieważ sam wzrost plasuje ich w strefie, gdzie stężenie substancji szkodliwych jest największe, a przecież nie noszą ochronnych swetrów i płaszczy - wszystko zostaje na skórze i futrze, nawet mimo starannego czesania. Już sama podrażniona skóra to źródło dodatkowej irytacji. Dodać do tego trzeba smród miasta, dla wrażliwego psiego nosa wręcz nieznośny, i hałas, dla zwierzęcych uszu jeszcze bardziej dotkliwy niż dla naszych. Jeśli na to spojrzeć psimi oczami, to jako opiekunowie wypadamy kiepsko, oj, kiepsko. A przecież to wszystko z miłości do psa i psychicznej niemożności rozstania się z nim.
Co możemy więc zrobić, by ulżyć nieciekawej psiej doli? Wielu z nas pędzi do weterynarza i dokłada do wszechotaczającej zwierzę chemii dodatkowe trucizny w postaci przepisanych medykamentów. Czasem niezbędne, ale często można byłoby się znakomicie bez nich obejść. Co zatem w zamian? Proponujemy trochę medycyny naturalnej połączonej z holistycznym spojrzeniem na naszego pupila, czego medycynie weterynaryjnej, podobnie jak leczeniu człowieka, często brakuje. O naturalnych remediach na rozmaite psie przypadłości będziemy jeszcze nie raz pisali, dziś o tym, jak wzmocnić zdrowie psychiczne naszych czworonożnych przyjaciół.
Spędzaj czas ze swoim psem
Po pracy niełatwo zmusić się do długiego spaceru z psem, nawet jeśli pies jest "na receptę", czyli lekarz "zalecił" go na problemy z sercem i krążeniem jako towarzysza spacerów. A tu wieje i pada, więc dwie szybkie rundki wokół bloku i do domu, na kanapę. Co gorsza, również podczas dłuższej eskapady, do parku, pies sobie biega, a my człapiemy, przeżuwając klęski minionego dnia. Z psem trzeba się pobawić, postawić mu kilka zadań, czegoś od niego chcieć i coś egzekwować, tak by nieszczęśnik musiał wykonać choć namiastkę pracy, jaką dawniej wykonywali jego przodkowie i o której przypominają mu atawizmy. A w weekend należy wybrać się z nim i całą rodziną na dłuższy wypad za miasto, co pozwoli zwierzęciu przynajmniej częściowo rozładować nagromadzoną energię; zyskają na tym również nasze zszarpane nerwy i skołatane serce.
Jeśli z jakiegoś powodu spacer był krótki, można to zwierzęciu wynagrodzić przez okazanie mu zainteresowania w domu. Przytulić jak w piosence ("Do serca przytul psa, weź na kolana kota"), wygłaskać, poświęcić choć kilka minut na wspólną zabawę. Dla nas są to chwile bezcenne, gdyż naukowo dowiedziono, że takie pieszczoty obniżają ciśnienie krwi, zmniejszają poziom stresu, są więc błogosławieństwem dla naszego układu krążenia. Z łatwością możemy sprawić, by były równie bezcenne dla naszego pupila. Wystarczy wykonać masaż relaksacyjny jego uszu, co zadziała uspokajająco i wyraźnie zmniejszy poziom stresu. Każde ucho masujemy delikatnie palcami od podstawy do samego koniuszka, centymetr po centymetrze. Możemy stosować taki masaż w celach relaksacyjnych jako wieczorną rutynę, ale też wtedy, gdy nasz podopieczny jest zdenerwowany czy przestraszony.
Amerykańska technika masażu zwana T-touch nie ogranicza się do uszu; zaleca się, aby wtedy, gdy pies już się rozluźni, masować delikatnymi okrężnymi ruchami całe jego ciało. Nawet jeśli nie znamy tej amerykańskiej techniki, to głaskanie połączone z lekkim uciskaniem przyniesie korzyść obu stronom i przyczyni się do umocnienia wzajemnej więzi.
Zapachy, które uspokoją psa
Kiedy mamy do czynienia ze szczególnie wrażliwym lub pobudzonym podopiecznym, wtedy zamiast podawać mu środki uspokajające, nieobojętne w końcu dla wątroby, warto sięgnąć po esencje kwiatowe Bacha. Edward Bach, angielski lekarz i homeopata, opracował w latach 1928-1935 aż 38 rodzajów esencji kwiatowych, mających pomóc w rozwiązywaniu rozmaitych problemów psychicznych człowieka. Okazało się, że z powodzeniem można je stosować w terapiach weterynaryjnych. Badania naukowe wprawdzie nie potwierdziły skuteczności tak prowadzonej terapii ani w odniesieniu do ludzi, ani do zwierząt, jednak wiele osób, które je stosowało, zarzeka się, że pomagają. Jedno jest pewne - bez wątpienia nie zaszkodzą, więc czasem warto próbować.
Innym środkiem działającym na ośrodek węchu, mającym budzić pozytywne skojarzenia, są feromony uwalniane przez karmiące suki. U podstaw ich uspokajającego działania leżą przyjemne wspomnienia z okresu wczesnego szczenięctwa u boku matki. Zawiązana na szyi bandanka nasączona takimi matczynymi feromonami powinna pomóc opanować negatywne emocje, gdy pies zostaje sam w domu. Feromony to substancje, które nawet jeśli nie pomogą, to nie wywołają żadnych negatywnych skutków ubocznych. A jeśli nie możemy zapewnić pupilowi codziennych szkoleń i rozrywek? Zadbajmy wtedy przynajmniej o to, by spędzić z nim aktywnie urlop, pełen zabaw i wędrówek, korzystny dla naszego i psiego zdrowia.
Anna Redlicka