Punkty zwrotne, jakich doświadczamy w życiu, dotyczą różnych jego aspektów, w tym także zdrowia. Dla Anny Baudrain był nim moment, w którym zobaczyła upadek syna z trampoliny. Trzy dni przed swoimi dziewiątymi urodzinami chłopiec spadł na ręce, równocześnie łamiąc sobie piszczel i kość strzałkową. Pogotowie przyjechało po 45 min, a ona w tym czasie obserwowała syna, nie mogąc mu pomóc. Kiedy wreszcie pojawiła się karetka, powiedziano jej, że syn może stracić czucie w rękach.
Czym jest BFS?
Nawet jeśli nigdy nie słyszałeś o tym schorzeniu, całkiem możliwe, że cierpisz na zespół łagodnych fascykulacji (ang. benign fascilutaion syndrome, BFS). Zgodnie z wynikami badania przedstawionego przez naukowców z Mayo Clinic (USA) ok. 70% ludzi w jakimś stopniu doświadcza nerwowych tików w obrębie twarzy i skurczów mięśni1.
W badaniu przeprowadzonym w Mayo Clinic uczestniczyło 121 osób, u których zdiagnozowano BFS. 102 osoby potwierdziły stałe występowanie u nich drżenia mięśni, 56 zgłosiło uczucie zmęczenia, a 52 drętwienie i skurcze mięśni. Zgodnie z tym, co odkryła Anna, mimo występowania uciążliwych objawów, żaden ze standardowych testów medycznych, jak np. elektromiografia (EMG), nie zdołał wykryć żadnych nieprawidłowości. 19 pacjentów podejrzewało, że BFS jest u nich powikłaniem ostrej choroby zakaźnej, najczęściej górnych dróg oddechowych lub układu pokarmowego.
Jeden z profesorów neurologii opowiedział o swoim przypadku, w którym BFS poprzedziło poważne i ostre w przebiegu schorzenie układu pokarmowego, które objawiało się gorączką, wymiotami i biegunką. Fascykulacje pojawiły się 48 godzin później. Inne badania pokazują powiązanie BFS z masą ciała i poziomem lęku2, wykonywaniem wyczerpujących ćwiczeń fizycznych i zażywaniem leków w zespole nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD).
Związki fosforoorganiczne, obecne w pestycydach, są kolejną możliwą przyczyną. Jak mówią naukowcy z Mayo Clinic, dobra wiadomość dla chorych jest taka, że BFS niezwykle rzadko przeradza się w poważniejsze schorzenia, takie jak stwardnienie zanikowe boczne. Jednak według Anny doświadczanie niezliczonej ilości skurczów i drżeń mięśni jest już wystarczająco poważną dolegliwością.
- Wiele matek przeszło podobne, a nawet gorsze sytuacje. Jednak tamten moment był dla mnie punktem krytycznym. Moje ciało, które dotąd radziło sobie ze stresem, nie było już w stanie go znieść - mówi Anna, która mieszka w małej wiosce w okolicach Wiltshire.
Aż do tamtego momentu była wysportowana i przestrzegała zasad zdrowego odżywiania: regularnie uczestniczyła w biegach przełajowych czy pływaniu na długich dystansach, a od prawie 20 lat nie jadła cukru ani produktów z białej pszenicy.
Miesiąc po nieszczęśliwym wypadku Anna zaczęła doświadczać osobliwych objawów ze strony swojego ciała. Czuła, jakby dżdżownica pełzała tuż pod powierzchnią jej skóry, najpierw po łydce, potem w stopie i tułowiu. Wkrótce doszły do tego skurcze mięśni, m.in. twarzy, których nie była w stanie kontrolować.
Mniej więcej 3 miesiące później - w grudniu 2012 r. - ukruszył się jej spory kawałek jednego z tylnych zębów trzonowych. Cztery dni przed Bożym Narodzeniem udała się do dentysty, żeby odbudować uszkodzony ząb. Podano jej podwójną dawkę środka znieczulającego z adrenaliną. W trakcie tej procedury połknęła coś, co opisała jako "klej dentystyczny".
Tego samego popołudnia udała się do kościoła na szkolne przedstawienie świąteczne i tam zaczęła doświadczać silnego bólu w klatce piersiowej oraz drętwienia, które promieniowało w dół lewej ręki.
Myśląc, że jest to atak serca, Anna udała się do lekarza, który stwierdził, że poza niewielką arytmią jej stan zdrowia jest bez zarzutu. Mimo to mrowienie i drętwienie narastało, a wkrótce zaczęło być odczuwalne także w nodze. Następnego dnia mąż Anny był tak zaniepokojony, że wezwał karetkę, jednak lekarze nie wykryli żadnych problemów z sercem. Zalecono jej zażycie leku przeciwlękowego i zapewniono, że jej stan zdrowia pozwala na świąteczną wyprawę do Francji.
W czasie długiej podróży samochodem Anna ciągle ściskała klatkę piersiową i masowała rękę, a większość urlopu spędziła w łóżku. Skurcze przez cały czas narastały, jakby przez jej ciało przepływała elektryczność. Nadal odczuwała także "pełzanie" po ciele i przeszywający ból w skroniach.
Do Nowego Roku skurczów i tików było tak wiele, że stały się nie do wytrzymania. Anna udała się do swojego lekarza rodzinnego, który zlecił badania krwi. Wyniki nie były korzystne, jednak nie zrobiono jej dodatkowych badań w celu zdiagnozowania przyczyny drżenia mięśni.
Straciwszy nadzieję na to, że lekarze kiedykolwiek zdołają postawić diagnozę, Anna zaczęła samodzielnie szukać przyczyny swoich dolegliwości w internecie. Jedną ze znalezionych możliwości był zespół łagodnych fascykulacji (ang. benign fascilutaion syndrome, BFS).
Fascykulacje to medyczne określenie na tiki i mimowolne skurcze. Anna nigdy wcześniej nie słyszała o tej chorobie. Jej łagodność wynika z faktu, że w przeciwieństwie do schorzeń, które atakują centralny układ nerwowy, jak np. stwardnienie rozsiane, nie niszczy ona osłonek mielinowych otaczających nerwy.
Z tą potencjalną diagnozą Anna udała się ponownie do lekarza rodzinnego, który uznał, że objawy mogą wskazywać na BFS lub każde inne przewlekłe schorzenie układu nerwowo-mięśniowego, np. stwardnienie rozsiane lub stwardnienie zanikowe boczne.
Badanie rezonansem magnetycznym nie wykazało stwardnienia rozsianego, natomiast standardowy test diagnozujący BFS, czyli elektroforeza, paradoksalnie nie jest w stanie wyłapać wszystkich kluczowych markerów choroby.
Specjalista wykonujący badanie stwierdził, że Annie w zasadzie nic nie dolega, mimo że każdego dnia doświadczała tysięcy skurczów. Więcej zrozumienia okazał jej własny lekarz, który zwrócił uwagę na nieprawidłowości wykonanego badania. Był także przeciwny przepisywaniu Annie leków, sugerując, aby zamiast tego zaczęła medytować. Ta rada nie okazała się jednak zbyt pomocna, kobieta praktykowała bowiem medytację od dziecka.
Anna została więc pozostawiona sama sobie - z ostatecznie potwierdzoną diagnozą, jednak bez możliwości leczenia. BFS uchodzi za nieuleczalne i jednocześnie tajemnicze schorzenie. Medycyna nie wie, co je powoduje oraz jak je leczyć, jednak dwie rzeczy zwiększały szanse Anny: fakt, że była wykwalifikowaną dietetyczką oraz to, że rok wcześniej z powodzeniem wyleczyła syna, który doświadczał podobnych objawów.
Jego dolegliwości - mogące równie dobrze także oznaczać BFS - były leczone metodą chelatacji ze względu na pozytywny wynik testu na obecność metali ciężkich (ołowiu i kadmu). Konsekwencją leczenia były bąble, które przez wiele miesięcy pojawiały się u chłopca wokół oczu, oraz pęcherzyca (rany skóry w postaci strupów i krostek), oznaczająca trwający proces oczyszczania organizmu.
Testy, które mogą Ci pomóc i które niekoniecznie będą przydatne
Jeśli podejrzewasz u siebie BFS, większość testów oferowanych przez lekarzy nie będzie skuteczna. Standardowa elektroforeza niemal zawsze daje negatywny wynik, co jest mylące i sprawia, że lekarze będą podejrzewali Cię o urojenie sobie choroby.
Podobnie testy obciążenia ołowiem zwykle nie wykażą ostrego zatrucia ołowiem, chyba że wykonasz je w ciągu 7 godz. od narażenia na kontakt z nim, kiedy ołów jest jeszcze obecny w krwiobiegu. Po upływie tego czasu trafia on do narządów i tkanek, gdzie jest nie do wykrycia przy użyciu standardowych testów.
Ograniczenia mają także testy wykrywające niedoczynność nadnerczy. Niewiele osób cierpi na poważną niewydolność tych gruczołów, jednak u większości mogą występować delikatne nieprawidłowości nie do wykrycia przy zastosowaniu standardowych metod badania.
Dlatego zamiast tych metod Anna poleca następujące testy i badania:
• Test obwodowych hormonów tarczycy. Warto skonsultować się w tej sprawie z wykwalifikowanym endokrynologiem.
• Badanie poziomu magnezu i wapnia we krwi
• 4-etapowe badanie z użyciem śliny pod kątem niewydolności nadnerczy jest bardziej miarodajne niż standardowe testy badające poziom adrenaliny we krwi.
• Kinezjologia i testy mięśniowe są pomocnymi narzędziami przy wyborze odpowiednich suplementów diety i zaleceń żywieniowych.
• Poproś lekarza rodzinnego o zlecenie badania poziomu wit. B12 i wit. D w surowicy.
Wszystko zaczęło składać się w całość. Wątroba odgrywa kluczową rolę w procesie pozbywania się metali ciężkich z organizmu, a Anna mała genetyczne predyspozycje do problemów z tym narządem, które prawdopodobnie odziedziczył po niej syn.
Jej własna babcia, która była abstynentką, zmarła na schorzenie dopadające prawie wyłącznie alkoholików - marskość wątroby.
Kolejnym tropem był niski poziom wapnia, co sugerowało wcześniejsze ukruszenie się zęba trzonowego. Wapń jest bowiem niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania układu nerwowego, w tym komunikacji synaptycznej w obrębie unerwienia mięśnia sercowego.
Z kolei na poziom wapnia niekorzystnie wpływa ołów, którego wątroba Anny nie przetwarzała prawidłowo. Niektórzy naukowcy sądzą także, że niedobór wapnia powoduje smog elektromagnetyczny, jaki nas otacza.
Kiedy u Anny zbadano poziom ołowiu, wynik wprowadzał w osłupienie. Podczas gdy dopuszczalny poziom to ok. 4,2 μg/dl, u niej wynosił on 104! Również w tym przypadku przeprowadzane testy są niezadowalające. Mogą co prawda wykryć ostre zatrucie ołowiem, ale jedynie przez 7 godz., gdy znajduje się on jeszcze we krwi. Kiedy trafi do narządów lub tkanek, jego wykrycie nie jest możliwe przy użyciu standardowych testów oferowanych przez medycynę konwencjonalną.
To samo dotyczy testów na poziom wapnia i magnezu, które u Anny wypadały idealnie w granicach normy. Jeśli by im zaufała, zmyliłyby ją i uniemożliwiły otwarcie drzwi, za którymi znajdowały się tropy prowadzące do wyleczenia.
To, co należało robić dalej, stało się wreszcie jasne. Celem Anny było obniżenie poziomu ołowiu do właściwych wartości oraz wzmocnienie nadnerczy - określa się je jako "akumulatory", które wspierają organizm w walce ze stresem, a wątrobę w eliminowaniu toksyn.
Wykorzystując swoją wiedzę o właściwym żywieniu i mając dostęp do domowych testów, Anna zdecydowała się obrać własny kurs. W trakcie tej "podróży" prowadziła drobiazgowy dziennik zdrowotny i obserwowała reakcje swojego organizmu na różnorodne zioła i metody leczenia.
Oprócz testów podstawowymi narzędziami w jej apteczce były: kinezjologia (nauka badająca ruch ciała), Technika Emocjonalnego Wyzwolenia (ang. Emotional Freedom Technique, EFT), wspomagająca proces wyzbywania się szkodliwych przekonań, oraz dieta i suplementy. We wczesnej fazie leczenia Anna udała się także do specjalisty praktykującego technikę Bowena oraz zakupiła specjalny kubek, który wprowadza wodę w stan wirowania, usuwając z niej toksyny.
Przez 7 miesięcy Anna testowała różne zioła i metody leczenia, notując liczbę drżeń i skurczów. Obecnie pojawiają się u niej okazjonalnie. Czasem jest ich nawet 20 w ciągu dnia, jednak to nadal niesamowita zmiana w porównaniu do czasów, kiedy były ich tysiące.
Patrząc wstecz, Anna może powiedzieć, że jej największym problemem było nadmierne obciążenie ołowiem, a najistotniejsze spośród zastosowanych metod leczenia to zażywanie wapnia i suplementów białkowych. Jest jednak daleka od sprowadzenia choroby do kilku pojedynczych elementów. Wierzy, że BFS pojawiło się u niej w odpowiedzi na nagromadzenie się długotrwale działających stresorów, w tym metali ciężkich i promieniowania elektromagnetycznego.
Nie było jednej przyczyny ani jednego rozwiązania. To, co okazało się skuteczne w jej przypadku, niekoniecznie pomoże innym chorym, nie ma jednak wątpliwości, że jej przypadek jest źródłem bezcennych wskazówek.
Mimo że w przypadku BFS często dochodzi do samoczynnych remisji, przypadek Anny jest inny - to przykład celowanej terapii, która doprowadziła do pokonania tego często ignorowanego schorzenia.
- Jestem niezmiernie dumna z rezultatu, jaki osiągnęłam - mówi Anna.
Aby uzyskać więcej informacji, zajrzyj na stronę internetową prowadzoną przez Annę: www.nutri-wise.co.uk.
Bibliografia
- Ann Neurol, 1993; 34: 622–5
- Muscle Nerve, 1998; 21: 533–5