Odwiedził mnie pewien młody człowiek przed trzydziestką, nazwijmy go Roland. Zmieniłam wszystkie dane, które mogłyby go zidentyfikować, ale istota jego choroby, jej przyczyny, leczenie i rezultaty pozostały niezmienione.
Od ok. 4 miesięcy Roland cierpiał z powodu drętwienia i bólów rąk oraz stóp, silnych bólów głowy i coraz bardziej zamazanego widzenia. Bóle głowy uniemożliwiały mu pracę, a z powodu nieostrego widzenia nie mógł prowadzić samochodu. Skan mózgu przyniósł diagnozę stwardnienia rozsianego (SM).
Trzeba podkreślić, że Roland zgłosił się do mnie tuż po tym, nie wchodząc na zwykłą drogę leczenia konwencjonalnego i zmagania się przez wiele lat z licznymi skutkami ubocznymi przed skonsultowaniem się wreszcie z lekarzem holistycznym jako ostatnią deską ratunku. To, że przyszedł do mnie już po 4 miesiącach od wystąpienia objawów, jest jednym z powodów, dla których jego terapia była tak skuteczna.
Wyjątkowo tym razem udało mi się szybko zidentyfikować epizod, który wyzwolił jego chorobę. 3 lub 4 tygodnie przed wystąpieniem u Rolanda objawów jego biuro, znajdujące się w suterenie, zostało opryskane środkami przeciwko rybikom.
Technicy wykonujący opryski, ubrani w pełne kombinezony ochronne, ostrzegli go, by przez co najmniej 48 godz. nie zbliżał się do sutereny. Roland miał jednak do wykonania ważną pracę, więc wszedł do biura wkrótce po zakończeniu oprysków i pracował tam przez cały ten dzień oraz dzień następny. Już po kilku tygodniach zachorował na stwardnienie rozsiane.
Jednakże na chorobę tak poważną, jak SM składa się zazwyczaj wiele czynników. Podejrzewałam, że niedawne opryski środkami owadobójczymi spowodowały tylko ostateczne wyzwolenie choroby. Roland miał wiele amalgamatowych wypełnień zębów i codziennie zjadał do 2 puszek tuńczyka – a są to 2 źródła neurotoksyny, jaką jest rtęć.
Używał także dużych ilości sztucznych słodzików, nie jadł zdrowych tłuszczów, przez wiele godzin dziennie trzymał telefon komórkowy blisko głowy, sypiał bardzo mało („był zbyt zapracowany”), wykazywał kilka niedoborów żywieniowych (m.in. witaminy D), był narażony na działanie środków chemicznych w wyniku częstych lotów samolotami i, co niezwykle istotne, już kiedyś miał kontakt ze środkami owadobójczymi, gdy kilka lat wcześniej jego strych opryskano z powodu os budujących tam gniazda.
Dalsze czynniki sprzyjające zachorowaniu, jakie wykryłam u innych pacjentów chorych na SM, to m.in. historia urazów głowy (dostrzegam to także u pacjentów cierpiących na przewlekłe zmęczenie), trwające infekcje zębopochodne, wcześniejsza ekspozycja na działanie ekranów i monitorów starszych generacji, a także historia spożywania cukru, picia coca-coli itd.
Niemal zawsze jednym z czynników jest niski poziom witaminy D, nawet jeśli testy wykazują jej prawidłowy poziom w chwili, gdy pacjent zgłasza się do mnie. Lata, a nawet całe dekady życia z niskim poziomem słonecznej witaminy przed wystąpieniem objawów choroby mają swój udział w jej rozwoju.
Roland wykazał w testach także niski poziom witaminy E, cynku i jodu, a za to wysoki poziom fluoru, prawdopodobnie z pasty do zębów i być może z kropli dentystycznych, nakładanych na zęby przez stomatologa.
Zaleciłam mu pastę do zębów bez fluoru. Poza tym Roland miał wysoki poziom homocysteiny, który leczyłam wysokimi dawkami witaminy B12 w jej aktywnej, metylowanej postaci (metylokobalaminie), a do tego metylofolianem i wszystkimi innymi witaminami z grupy B. Poziom homocysteiny powrócił do normy w ciągu kilku miesięcy.
Wysoki poziom homocysteiny przyczynia się do choroby wieńcowej, ale mniej znany jest jego udział w wywoływaniu wszelkiego rodzaju chorób neurodegeneracyjnych, m.in. SM i otępienia. Oczywiście, wszystkim pozostałym niedoborom również przeciwdziałałam za pomocą suplementów i radykalnie zmieniłam jadłospis Rolanda.
Zaleciłam mu nieco zmodyfikowaną wersję doskonałej diety dla chorych na SM dr Terry Wahla, która jest w zasadzie dietą paleo/ketogeniczną, złożoną z mięsa, warzyw o niskiej zawartości węglowodanów oraz dobrych tłuszczów i olejów. Dodałam do niej jaja (oczywiście organiczne i znoszone przez kury z wolnego wybiegu) oraz awokado, a skupiłam się na usunięciu z menu Rolanda ogromnych ilości rafinowanych węglowodanów i sztucznych dodatków.
Roland na ogół przestrzegał diety, ale gdy łamał jej zalecenia, od razu powracały objawy, co utwierdziło go w przekonaniu, że dieta działa. Zaawansowane testy wykazały, że jego mitochondria, organelle produkujące energię w komórkach, nie pracowały prawidłowo, więc podawaliśmy im to, czego mitochondria potrzebują najbardziej: magnez, koenzym Q10, karnitynę i – ponownie – witaminy z grupy B.
W organizmie Rolanda wykryliśmy, jak można było się spodziewać, 2 różne środki owadobójcze, a także rtęć i kadm – kolejny metal neurotoksyczny. Część rtęci była w istocie połączona z genem, który wytwarza białko mielinowe.
Jest to bardzo znaczące, ponieważ mielina jest tłuszczową izolacją, która pokrywa i ochrania nerwy, umożliwiając przepływ wiadomości między mózgiem a ciałem. W stwardnieniu rozsianym ulega ona zniszczeniu, a naprawienie jej ma kluczowe znaczenie dla wyzdrowienia. Poza komponentem tłuszczowym zawiera ona również komponent białkowy i właśnie tę jej część atakuje układ odpornościowy u osób z SM.
Najważniejsze pytanie brzmi zatem: dlaczego układ odpornościowy (który jest bardzo inteligentny) miałby zacząć atakować własną tkankę?
Podejrzewam, że toksyczne metale, takie jak rtęć, zniekształcają strukturę tego białka, sprawiając, że białym krwinkom, pełniącym w układzie odpornościowym funkcje patrolowe, wydaje się ono białkiem obcym, w wyniku czego zostaje przez nie zniszczone. Jak wiadomo, podobny proces zachodzi w chorobie Alzheimera.
Co więcej, środki owadobójcze są truciznami rozpuszczalnymi w tłuszczach, więc trafiają wprost do tkanek tłuszczowych ciała, takich jak mielina w ośrodkowym układzie nerwowym.
W dalszej kolejności skupiłam się na usunięciu wszystkich toksyn z organizmu Rolanda, by dać jego mielinie szansę na powrót do stanu normalnego.
Rozpoczęłam jego program detoksykacyjny: przez kilka miesięcy bardzo wysokie dawki witaminy C – pełny protokół znajduje się na stronie 305 mojej książki pt. „Staying Alive in Toxic Times” (Hodder & Stoughton); zredukowany glutation, co ma zasadnicze znaczenie dla detoksykacji (chociaż wytwarzamy go sami, to niektórzy z nas, tak jak Roland, mają z przyczyn genetycznych mniejszą zdolność do jego produkcji); płyn z fosfatydylocholiną |(lecytyną) dla pozbycia się rozpuszczalnych w tłuszczach toksyn, takich jak środki owadobójcze; kąpiele w soli Epsom (czyli siarczanie magnezu), która wspomaga pewne ścieżki detoksykacji, a także odpręża mięśnie, i – najważniejsze ze wszystkiego – soki z organicznych warzyw każdego dnia.
Po kilku miesiącach stosowania mojej reguły „wkładania dobrych rzeczy przed wyjęciem złych” Roland zlecił bezpiecznemu dentyście usunięcie wszystkich amalgamatowych wypełnień z zastosowaniem protokołów Międzynarodowej Akademii Medycyny Jamy Ustnej i Toksykologii (IAOMT) dla zapobieżenia dalszemu uwalnianiu się rtęci do organizmu.
Na skutek moich nalegań zakupił także filtr do wody, więc nie pił już chloru. Na koniec przeszliśmy do dwóch kolejnych metod detoksykacji: sauny i hydroterapii jelita grubego (wyjaśnionej również w 7. rozdziale mojej książki). Wymogłam też na nim obietnicę, że już zawsze będzie unikał wszelkiego rodzaju pestycydów, co oznacza odżywianie się produktami organicznymi, wyłącznie i na stałe.
Przy trzeciej konsultacji poziom energii i widzenie Rolanda wykazywały znaczną poprawę, do odrętwiałych okolic jego rąk i stóp powracało czucie, a on sam przesypiał już odpowiednią ilość godzin.
Gdy zgłosił się na czwartą wizytę, jego wzrok powrócił już do normy, co uradowało i zadziwiło okulistę. Bóle głowy ustąpiły i Roland w zasadzie powrócił już do dawnej formy.
Jednak gdy tylko przestaje przyjmować dobre oleje lub płyn z fosfatydylocholiną albo gdy ponownie wraca do spożywania cukru bądź rafinowanych węglowodanów, znowu zaczyna chorować, odczuwając jeszcze silniejsze drętwienie, osłabienie i ból. Gdy powraca do leczniczego reżimu, odzyskuje zdrowie w ciągu 2 tygodni.
Medycyna naturalna jest skuteczna, szczególnie jeśli zacznie się ją stosować w bardzo wczesnym stadium choroby. Jest to jednak ciężka praca, wymagająca oddania i wsparcia ze strony otaczających osób. Na szczęście Roland miał ich pod dostatkiem.