Shelly Lefkoe miała zrobić sobie tylko przerwę na kawę. Pewnego dnia w 2006 r. grała z przyjaciółką w scrabble w Starbucksie niedaleko swojego domu w Marin Country w Kalifornii. Kiedy przechylała się na nad krzesłem, aby podnieść płytkę, którą wcześniej upuściła, usłyszała: "trzask, trzask". Później tego samego dnia poczuła ostre kłucie w klatce piersiowej. Lekarz, który ją zbadał, odkrył, że złamała dwa żebra.
Wiadomość ta zaszokowała zaledwie 56-letnią Shelly, której nieobcy był zdrowy, aktywny tryb życia. Jadła organiczne produkty, regularnie podnosiła ciężarki na siłowni, uczęszczała na aerobik oraz brała cotygodniowe lekcje tańca towarzyskiego ze swoim mężem Mortym.
Kobieta skonsultowała się ze specjalistą w dziedzinie osteopatii, który zalecił badanie gęstości kości techniką DXA. Kiedy otrzymała diagnozę, przeżyła kolejny szok. Wartości T-score (-2,4 w przypadku kręgosłupa i -2,7 w przypadku kości udowej) wykazały, że nie miała poprzedzającej osteoporozę osteopenii, lecz pełnoobjawową chorobę. Zaledwie kilka lat po rozpoczęciu menopauzy - jak powiedział lekarz - jej kości były cienkie jak papier i istniało duże ryzyko wystąpienia w przyszłości kolejnych poważnych złamań.
Jej trener ułożył plan intensywniejszych ćwiczeń siłowych, które wykonywała trzy razy w tygodniu przed zajęciami jogi. Cztery lub pięć razy w tygodniu uczęszczała także na aerobik
Początkowo Shelly trudno było w to uwierzyć. Żaden z członków jej najbliższej rodziny nie chorował na osteoporozę - ani jej matka, która dawno przekroczyła 80. rok życia, ani ojciec, który cierpiał na cukrzycę typu 1. Jedynym czynnikiem ryzyka w jej przypadku był fakt, że niedawno przeszła na dietę i straciła na wadze.
Nie był to pierwszy tego rodzaju problem zdrowotny Shelly. Od lat cierpiała bowiem na bóle dolnej części pleców oraz ataki rwy kulszowej. Pomimo że ćwiczyła sześć razy w tygodniu, stale męczyły ją tępe bóle przerywane od czasu do czasu bólem przeszywającym. Kiedy badano gęstość jej kości, obrazy wykazały niewielkie skrzywienia kręgosłupa w kilku miejscach. Bardzo prawdopodobne, że były one odpowiedzialne za jej wieloletnie dolegliwości. Pomimo że poddała się wielu różnym terapiom - zajęciowej, fizjoterapii, osteopatii, chiropraktyce, akupunkturze - oraz stosowała specjalne ćwiczenia pleców, nic nie było w stanie jej pomóc.
- Tak właśnie przeżywałam moje życie, na bólu pleców - mówi Shelly. Przez trzy lata poprzedzające diagnozę codziennie odczuwała ból. - W niektóre dni ledwie byłam w stanie stanąć prosto. Chodzenie z bólem jest takie wyczerpujące. Jednak on po prostu był, a ja żyłam dalej - dodaje.
- Musisz zacząć długoterminową terapię lekiem fosamax 70. Moja żona go stosuje. To twoja jedyna realna możliwość - powiedział jej osteopata.
- Ja tak nie postępuję - odpowiedziała Shelly. Ta bezkompromisowa kobieta, która pochodzi z nowojorskiego Brooklynu, urodziła dwójkę dzieci, nie zażywszy nawet aspiryny. Z menopauzą uporała się natomiast jedynie za pomocą kilku ziół, takich jak pluskwica groniasta, bez poddawania się hormonalnej terapii zastępczej.
- Jestem zwolenniczką medycyny alternatywnej, ale nie jestem nieprzejednana. Jeśli mogę się obyć bez leków, tak właśnie postąpię. Jeśli nie, zrobię to, co będę musiała, aby polepszyć swój stan. Jednak w tym przypadku stosowanie leku jako środka na wszelki wypadek nie miało sensu - mówi Shelly. A jeśli chodzi o problemy, to jest ona - jak sama to ujmuje - samurajskim wojownikiem niepoddającym się, dopóki nie wykorzysta wszystkich możliwości.
Po zdiagnozowaniu u Shelly osteoporozy przyjaciele polecili jej dyplomowanego dietetyka Krispina Sullivana, który posiadał również podstawową wiedzę w dziedzinie chemii. Powiedział jej on, że większość ludzi błędnie sądzi, że kości potrzebują wyłącznie wapnia. Tymczasem równie istotnych dla ich dobrej kondycji jest wiele innych minerałów, m.in. magnez, potas i krzem. Krispin zachęcał Shelly do jedzenia mnóstwa zielonych warzyw, szczególnie bogatego w potas szpinaku oraz do częstego spożywania domowej roboty rosołu gotowanego na organicznych kościach mięsnych.
Sullivan ułożył również dla Shelly plan suplementacji uwzględniający oleje rybne, multiwitaminy, pełne spektrum minerałów, m.in. stront, a także koenzym Q10 oraz witaminy K i D. Kobieta sporządziła dużą ilość gotowanego na kościach rosołu, który ona i jej mąż regularnie piją i wykorzystują jako składnik przepisów.
Shelly pracowała również z instruktorem nad zaostrzeniem reżimu treningowego. - Jestem chorobliwie ambitna, więc zaczęłam przesadnie ćwiczyć podnoszenie ciężarów każdego dnia - mówi. Jej trener ułożył plan intensywniejszych ćwiczeń siłowych, które wykonywała trzy razy w tygodniu przed zajęciami jogi. Cztery lub pięć razy w tygodniu uczęszczała również na aerobik oraz kontynuowała cotygodniowe lekcje tańca.
Ostatecznie doszła do swojego obecnego poziomu, używając pięciokilogramowych wolnych ciężarów - do ćwiczenia bicepsa i tricepsa, prawie siedmiokilogramowych do ćwiczenia klatki piersiowej i ponad trzynastokilogramowej sztangi - podnoszonych w trzech seriach po dwanaście powtórzeń każda. Wykonywała również wiele stabilizujących ćwiczeń pilates, oraz korzystała z eliptycznej maszyny treningowej.
Mimo wykonywania tych ćwiczeń Shelly nadal codziennie męczył ból. Pewnego dnia po zdiagnozowaniu u niej osteoporozy omawiała stan swoich pleców z bratem Jerrym Foglem, fizjoterapeutą, który uczy anatomii i właśnie skończył pisanie rozdziału na temat bólu do podręcznika.
- Wiesz, ból to wyobrażenie. Mózg przechodzi w przyczynowo-skutkową pętlę bólu. Za każdym razem, gdy bolą cię plecy, wyobrażasz sobie ból - powiedział.
Jerry zasugerował Shelly próbę cofnięcia pętli przyczynowo-skutkowej. Za każdym razem, gdy bolały ją plecy, miała nazywać to, co czuła, ale bez używania określenia "ból", a potem przestać o tym myśleć. Shelly jako wykwalifikowana trenerka, która pracowała z mężem nad zmianą nawykowych wzorców przekonań swoich klientów, dobrze rozumiała zdolność umysłu zarówno do leczenia ciała, jak i do szkodzenia mu. Zaczęła więc rozpatrywać cały zasób słów pod kątem opisu odczucia w obrębie pleców: "sztywność", "naprężenie", "gorąco", "wykręcenie", "jak pięść", "skrzypienie". Nazywała to, co czuła, a następnie myślała o czymś innym.
Pewnego dnia uświadomiła sobie, że od pięciu godzin nie odczuwała bólu. Nazajutrz minęło jej w ten sposób siedem godzin. Do końca trzeciego dnia ból, który dręczył ją przez lata, kompletnie ustąpił i tak pozostaje do dziś. Jeśli Shelly nie przesadza z ćwiczeniami, jak to zrobiła ostatnio z reformerem pilatesu, nie odczuwa dolegliwości.
- Czasami, kiedy wstaję z łóżka, jestem zesztywniała. To wszystko - mówi. Jeśli tak się zdarza, Shelly nazywa ten stan, a następnie przestaje o nim myśleć.
Po dwóch latach wykonywania ćwiczeń i przestrzegania reżimu żywieniowego Shelly powtórzyła badanie densytometryczne. Wykazało ono wzrost gęstości kości oznaczający, że znalazła się bliżej kategorii granicznej osteopenii.
Badanie wykonane w 2012 r., gdy Shelly miała 62 lata, wykazało, że jej kości na tyle się wzmocniły, że sklasyfikowano ją w dolnej granicy normy skali DXA.
Shelly wierzy, że równie ważne jak ułożony przez Krispina plan było jej przekonanie, że okaże się on skuteczny. W tym przekonaniu utwierdzał ją mąż oraz wieloletnia praca metodą Lefkoe nad zmianą głęboko zakorzenionych samodestrukcyjnych poglądów klientów (www.mortylefkoe.com).
- Morty nigdy nie miał żadnych wątpliwości - z całego serca wierzył, że to zadziała, i to bez farmakoterapii. Wiara i wola walki to podstawy - mówi Shelly. Słowa faktycznie godne samuraja.