Biochemia milości. Które hormony odpowiadają za stan zakochania?

Każdy, kto choć raz był szczęśliwie zakochany, wie jakie to uczucie. Czy za naszymi wyborami stoi jednak serce, czy też zakochanie to "czysta chemia"? Niebagatelną rolę odgrywają przecież adrenalina, dopa­mina, fenyloetyloamina, serotonia, i to tylko w początkowej fazie.

Artykuł na: 9-16 minut
Zdrowe zakupy

Zakochana osoba promienieje, jej skóra staje się świetlista, policzki rumiane, a oczy błyszczące. Intensywne doznania, które to­warzyszą miłości, powodują wzrost stężenia endorfin, czyli hormonów szczęścia. To z ko­lei pobudza pracę układu krążenia, przez co zwiększa się przepływ tlenu i składników odżywczych do skóry. Dzięki temu skóra jest bardziej nawilżona i pięknie zarumieniona.

Jakby tego było mało, zakochani łatwiej chud­ną. Dzieje się tak, bo pierwszym podrygom miłości towarzyszy produkcja fenyloetylo­aminy (PEA), która reguluje poziom glukozy we krwi i pomaga kontrolować apetyt, a dzięki temu ułatwia spalanie tkanki tłuszczowej.

Zapach miłości - feromony

Skąd wiemy, że to właśnie spotkali­śmy miłość? Zawdzięczamy to fero­monom. Te podobne do hormonów substancje, wytwarzane przez gruczoły dokrewne zewnętrznie, odpowiadają za pobudzenie właściwych recepto­rów, czyli najprościej rzecz ujmując, sprawiają, że nasz zapach staje się atrakcyjny dla konkretnej osoby. Tak więc, abyśmy mogli się zakochać, naj­pierw ktoś musi nam zapachnieć.

Jak odkryli naukowcy, feromony są po­wiązane z grupą genów głównego ukła­du zgodności tkankowej (MHC). Dzięki nim układ immunologiczny jest w stanie rozróżnić obce tkanki od własnych. I tu robi się ciekawie. Im większa różni­ca w genach MCH między kobietą i męż­czyzną, tym większa szansa, że będą oni dla siebie atrakcyjni. Dlaczego?

Otóż dzięki temu mechanizmowi taka para będzie miała silniejsze potomstwo, bardziej odporne na zakażenia. Okazuje się zatem, że zostaliśmy wyposażeni w feromony, nie tyle po to, by znaleźć „prawdziwą miłość”, ile po to, by za­pewnić przetrwanie gatunkowi ludz­kiemu.

A skoro o tym mowa, to warto wspomnieć, że gdy feromony pobudzą nabłonek węchowy i narząd nosowo-le­mieszowy, wywołują w mózgu automa­tyczną reakcję. Sygnał przez nie wysłany trafia m.in. do układu rozrodczego, to dlatego właśnie feromony mogą nas wprawić w stan podniecenia seksualne­go, a stąd do poczęcia niedaleka droga.

Miłość i hormony

  uśmiechnięta para

  • Dopamina - pobudza układ nagrody, wywołując uczucie przyjemności czy wręcz euforii, ale jednocześnie powoduje spadek poziomu serotoniny. Ponadto nadmiar dopami­ny upośledza racjonalne myślenie, przez co niekiedy miłość faktycznie nas oślepia.
  • Fenyloetyloamina – naturalna amfetamina, która działa podobnie do tego nar­kotyku. Choć wprowadza zakochanych w stan upojenie, jednocześnie stymulując mózg do syntezy pozostałych składników „eliksiru miłości”, to daje też podobne do narkotyków skutki uboczne: bezsenność, niepokój, brak apetytu, przyspieszo­ny rytm serca, problemy z koncentracją i brak tchu. Co ciekawe fenyloetyloamina jest obecna również w czekoladzie, a jej poziom podnoszą ćwiczenia fizyczne.
  • Noradrenalina - to hormon dopingujący, który wprowadza mózg w stan eufo­rii i dostarcza dodatkową dawkę adrenaliny. Serce bije wtedy szybciej i wzra­sta ciśnienie krwi. Pod jej wpływem jesteśmy skłonni przenosić góry.
  • Oksytocyna - nazywana hormonem przywiązania – wytwarza się wtedy, gdy ludzie się dotykają, całują, obejmują, uprawiają miłość, ale też podczas karmienia piersią. Mak­symalny poziom osiąga podczas orgazmu. Zadaniem oksytocyny jest budowanie więzi, wzmacnia potrzebę bliskości, nic więc dziwnego, że odpowiada też za… zadrość.
  • Serotonina - to neuroprzekaźnik odpowiedzialny przede wszystkim za regulację zachowania i nastroju. Nazywa się ją hormonem szczęścia, ale paradoksalnie u zakochanych jej poziom (za sprawką dopaminy) się obniża. W dłuższej perspektywie stężenie serotoniny zależy od płci. U mężczyzn w związku jej poziom spada, a u kobiet następuje jej znaczny wzrost.
  • Wazopresyna – oto hormon monogamii. Jeśli jego poziom jest ni­ski, rezygnujemy ze związku i szukamy nowych partnerów.

Biologia kontra romantyzm

Dziś przeważnie postrzegamy miłość, jako piękne i wzniosłe uczucie, połącze­nie dwóch dusz i ciał, które niekoniecz­nie musi skutkować pojawieniem się potomstwa. Jednak brutalna prawda jest taka, że Matka Natura zrobiła, co mo­gła, by zachęcić nas do kopulowania, rozmnażania się i przedłużania swojego rodu.

Zdaniem biologów ewolucyjnych mechanika naszego organizmu jest temu podporządkowana. Naszym zadaniem jest przekazać nasze geny dalej, a na­stępnie zadbać, by nowy organizm był samodzielny i samowystarczalny. To dla­tego układ hormonalny i społeczeństwa wspierają monogamię, by małżeństwa mogły wspólnie odchować dzieci. 

Dlatego też kobiety przechodzą menopauzę – zgodnie z biologicznym planem powinny bowiem przestawić się wtedy na opiekę nad wnukami, ułatwiając swo­im dzieciom decyzję o rozmnażaniu. A żebyśmy to wszystko mogli znieść godnie, potrzebujemy cze­goś więcej niż poczucia obowiązku. I do tego są nam potrzebne hormony.

Zakochani

Miłość mieszka w… mózgu, nie w sercu

  • Fenyloety­loamina

Gdy spotykamy naszą "połówkę", za­czyna on wytwarzać kolejne hor­mony, które razem tworzą upajający eliksir miłosny. Podwzgórze zaczyna wydzielać wspo­mniany już neuroprzekaźnik fenyloety­loamine (PEA), który nie bez przyczyny nazwany jest narkotykiem miłości. Ta podobna do amfetaminy substancja sprawia, że czujemy gwałtowny przy­pływ radości, stajemy się pobudzeni i bardzo pewni siebie.

  • Noradrenalina

Wraz ze wzrostem poziomu PEA zwiększa się wydziela­nie noradrenaliny. To neuroprzekaźnik i hormon działający podobnie jak ad­renalina, odpowiedzialny za zmiany fizjologiczne, które zachodzą w naszym ciele na widok ukochanej osoby. To ona oblewa nas rumieńcem – dosłownie.

Wyrzut noradrenaliny powoduje wzrost ciśnienia i poziomu glukozy. Serce przyspiesza, naczynia krwionośne się kurczą, skóra się zaczerwienia i staje bardziej wrażliwa na dotyk. Gdy stę­żenie tego neuroprzekaźnika rośnie, mózg zaczyna uwalniać dopaminę.

  • Dopamina

Dopamina jest wydzielana przez tzw. układ nagrody, wywołując uczucie przyjemno­ści. Zastrzyk dopaminy może nam dać seks, ale też udane zakupy, czy wygrana w kasynie. Dzieje się tak, ponieważ układ nagrody aktywuje się za każdym razem, kiedy zaspokajamy swoje potrze­by lub spotyka nas coś miłego.

Dopami­na powoduje przyspieszoną czynność serca, wzrost ciśnienia, uczucie szczę­ścia lub wręcz ekstazy, gdy przebywa się w pobliżu obiektu swoich uczuć. Pomaga też zmniejszyć lęk (np. przed uczynieniem pierwszego kroku).

Wzrost poziomu dopaminy ma jednak również „skutek uboczny” w postaci gwałtow­nego spadku stężenia serotoniny, odpo­wiadającej za sen i poczucie spokoju. Efekt? Zakochani są rozkojarzeni, nie mogą spać, mają huśtawki nastrojów.

Miłość a korzyści zdrowotne

uśmiechnięta para
Naukowcy dowiedli, że miłość przynosi nam zdrowotne profity.

  • Wzmacnia odporność. Naukowcy z Wilkes University w Pensyl­wanii (USA) zbadali wpływ fizycznej bliskości na działanie ukła­du odpornościowego. Okazało się, że u osób, które uprawiały seks 1 lub 2 razy w tygodniu, poziom przeciwciał odpowie­dzialnych za szybką reakcję organizmu na infekcje był wyższy. Seks redukuje także kortyzol, który negatywnie wpływa na nasz układ immunologiczny.
  • Reguluje poziom glukozy. Do takiego wniosku doszli (niezależnie od siebie) naukowcy z uni­wersytetów w Luksemburgu i w Kanadzie. Wykazali, że osoby w związku małżeńskim lub mieszkające z partnerem mają lepszy poziom cukru we krwi (badali poziom hemoglobiny gliko­wanej, która pozwala na ocenę stężenia glukozy we krwi pacjenta w ciągu ostatnich 3 miesięcy). Co ciekawe, poziom ten był niższy niezależ­nie od tego, czy związek był udany, czy nie.
  • Chroni serce. Uczeni z USA, Wielkiej Brytanii, Australii i Arabii Saudyjskiej przeanalizo­wali dane z 34 badań dotyczących wpływu stanu cywilnego na ryzyko chorób serca. Stwierdzili, że osoby rozwiedzione, owdo­wiałe lub te, które nigdy nie były w związku małżeńskim, są o 42% bardziej narażone na rozwój chorób układu krążenia i o 16% bardziej narażone na rozwój choroby wieńcowej niż pozostający w związkach. Z kolei naukowcy z Uniwersytetu Karoliny Północnej (USA) do­wiedli, że okazywanie miłości o połowę obniża nasze tętno. Jest to szczególnie ważne podczas stresujących sytuacji, a w dłuższym czasie zmniejsza ryzyko chorób serca.
  • Chroni przed demencją. Z przeprowadzonej przez akade­mików z University College London analizy dokumentacji medycznej ponad 800 tys. pacjentów wynika, że wśród singli demencja rozwijała się aż o 42% częściej niż u osób pozostających w małżeństwie. Także wdowcy i rozwodnicy chorowali na demencję 20% częściej niż osoby w związkach.
    Naukowcy sugerują, że to interakcje społeczne (nieważne, czy w małżeństwie, czy nie) mogą pomagać w budowaniu tak zwanej rezerwy poznawczej, czyli odporności psychicznej, która pozwala ludziom dłużej funkcjonować z chorobą Alzheimera i demencją, zanim pojawią się objawy.
  • Zwiększa inteligencję. Badacze z Uniwersytetu Chi­cagowskiego udowodnili, że ludzie, którzy kochają, myślą szybciej, wyraźniej postrzegają zachowania innych ludzi i są bardziej kreatywni. Jak do tego doszli? Umieścili elektrody na głowach uczestników badania, a następnie pokazali im serię zdjęć, wśród których było jedno przedsta­wiające ich partnerów. Podawali im też różne imiona, w tym to ich partnera. Okazało się, że gdy badani widzieli ukocha­ną osobę lub słyszeli jej imię, aktywowało się aż 12 ob­szarów mózgu. Jednym z nich był tzw. zakręt kątowy odpowiadający za abstrakcyjne myślenie i kreatywność.
  • Walczy z bólem. Badania przeprowadzone w szkole medycznej Mount Sinai School of Medicine w Nowym Jorku dowiodły, że oksytocyna wytworzona podczas zaledwie 10- czy 20-sekundowego uścisku znacząco zmniejsza ból, zwłaszcza głowy. Badania pokazały tak­że, że już samo patrzenie na fotografię ukochanej osoby zwiększa próg naszej wytrzymałości – ciężki ból odczu­wamy o 15% słabiej, a ten umiarkowany nawet o 40%.

Kiedy hormony spowalniają działanie?

Niestety z czasem organizm uodparnia się na działanie fenyloetyloaminy, a to ona kontroluje pozostałe składniki miłosnego eliksiru. Jak wykazały ba­dania, po 18-48 miesiącach związku biochemiczna burza się uspokaja i uczucie zaczyna się wypalać.

Po okresie szaleństwa na scenę wkraczają więc hor­mony przywiązania, które pomagają stworzyć trwały związek – oksyto­cyna i wazopresyna. Ta pierwsza odpowiada za przeżywanie rozkoszy oraz wzbudza potrzebę czułości, bliskości i ciepła ze strony partnera. Jednocześnie łagodzi stres, działa przeciwbólowo i relaksuje.

Więcej receptorów oksytocyny znajduje się u kobiet. Z kolei u panów przeważa uwalniana pod wpływem testostero­nu wazopresyna. Obie te substancje w połączeniu z endorfinami pozwalają scementować związek. Jednak nie tylko hormony są odpowiedzialne za jego utrzymanie. Relacja między dwojgiem ludzi to dynamiczny proces, w który muszą być zaangażowane obie strony, by mogła się rozwijać i trwać.

Psycholodzy są zgodni: na miłość skła­dają się intymność, namiętność, zaanga­żowanie, a zmiany na poziomie każdego z tych elementów decydują o stanie rela­cji. Poza tym o wyborze partnera, a póź­niej przetrwaniu związku poza biologią decydują również kwestie psychologicz­ne, społeczne, kulturowe i ekonomiczne. Dlatego, jeśli się kogoś kochasz, nie zapominaj, że o tę miłość trzeba dbać, bo – jak śpiewał Michał Bajor: „Bo gdy odejść zechce miłość, w każdym mu­rze znajdzie wyłom, żeby przejść”.

ręce
Osoby rozwiedzione, owdowiałe lub te, które nigdy nie były w związku małżeńskim, są o 42% bardziej narażone na rozwój chorób układu krążenia i o 16% bardziej narażone na rozwój choroby wieńcowej niż pozostający w związkach.
Autor publikacji:
Wczytaj więcej
Nasze magazyny