Jak wygląda zwalczanie chorób zakaźnych?
Pamiętacie SARS (Severe Acute Respiratory Syndrome – zespół ostrej ciężkiej niewydolności oddechowej), śmiertelną chorobę wywołaną przez koronawirusy, która po raz pierwszy pojawiła się w listopadzie 2002 roku w prowincji Guangdong w południowych Chinach, a w USA na początku 2003 roku? W sumie w latach 2002–2003 na SARS zachorowało ponad 8096 osób w 29 krajach, a 774 z nich zmarły. Choroba po dwóch latach zniknęła, więc lekarze, naukowcy i pracownicy opieki zdrowotnej mieli nadzieję, że obecna pandemia zakończy się podobnie. W końcu wirusy odpowiadające za SARS i COVID-19 są bliskimi kuzynami.
Pierwszy z nich jest oficjalnie określany jako SARS-CoV-1, natomiast ten, który powoduje COVID-19 to SARS-CoV-2. Różni je jednak sposób działania. SARS-CoV-1 przechodził z osoby zakażonej na inne osoby dopiero po pojawieniu się u niej objawów, zatem odizolowanie się, gdy tylko one wystąpiły, przerywało cykl zakaźny. Było to tak zwane szczęście w nieszczęściu, ponieważ wirus ten miał znacznie wyższy wskaźnik śmiertelności (SARS-CoV-1 zabił około 10% zakażonych) niż SARS-CoV-2 (około 0,7%). Wariant delta zaczyna się rozprzestrzeniać już dzień lub dwa przed wystąpieniem objawów u zakażonej osoby. Omikron przenosi się nawet łatwiej niż delta, ale na szczęście wywołuje lżejsze objawy choroby.
SARS-CoV-2 ma wiele rezerwuarów zwierzęcych, a więc nawet gdyby udało się wyeliminować go z naszego życia, różne zwierzęta, w tym norki, jelenie, gryzonie i inne ssaki, nadal mogłyby się nim zakażać i potencjalnie przenosić go na ludzi. To oznacza, że powinniśmy się oswoić z myślą, że koronawirus o nas raczej nie zapomni. Osiągnięcie odporności stadnej również nie nastąpi tak szybko (jeśli w ogóle), jak byśmy chcieli. Aby pokonać SARS-CoV-2, musiałoby się na niego uodpornić około 90% światowej populacji (albo w następstwie szczepień, albo wskutek zakażenia się koronawirusem). Jest to trudne również dlatego, że wirus, jak się okazało, mutuje, a odporność po przebytym zakażeniu lub szczepieniu nie jest długotrwała. Czy zatem uda się nam pozbyć COVID-19? Czy powrócimy do życia, jakie znaliśmy? O ile odpowiedź na pierwsze pytanie jest raczej negatywna, o tyle na drugie brzmi następująco: stosowanie dostępnych interwencji mających na celu zapobieganie i kontrolowanie COVID-19 umożliwi społeczeństwom powrót do normalnego funkcjonowania.
Czy COVID-19 może zostać wyeliminowany?
W całej historii ludzkości jedyną chorobą zakaźną, która został zwalczona, jest ospa prawdziwa. Mówiąc „zwalczona”, eksperci zdrowia publicznego mają na myśli „zniknęła”. Wirus ospy nie występuje już w przyrodzie.
Istnieje różnica między „zwalczeniem” i „wyeliminowaniem” choroby. To drugie określenie oznacza, że choroba spowodowana przez wirus, bakterię lub inny patogen nie jest już regularnie przenoszona na danym obszarze geograficznym, ale nadal utrzymuje się w innych miejscach. Polio, na przykład, zostało wyeliminowane ze wszystkich krajów poza trzema: Pakistanem, Nigerią i Afganistanem. Odra również została wyeliminowana w niektórych częściach świata, przy czym wyeliminowanie tej choroby jest trudniejsze, ponieważ jest ona bardzo zaraźliwa. Do wybuchu epidemii może dojść wtedy, gdy liczba nieszczepionych osób na danym obszarze geograficznym lub w jakimś kraju przekroczy pewien próg, a wirus zostanie tam ponownie wprowadzony do populacji. Taka sytuacja miała miejsce w USA kilka lat temu, gdy do Disneylandu w Kalifornii przyjechał zakażony odrą turysta z innego kraju. Gość ten zaraził kilku nieszczepionych Amerykanów, po czym wirus rozprzestrzenił się i zakażeniu uległy kolejne osoby.
Czy COVID-19 osiągnie w USA lub innym kraju na świecie status choroby wyeliminowanej? Na pewno nie nastąpi to w najbliższym czasie, zwłaszcza że istnieje prawdopodobieństwo pojawiania się kolejnych wariantów koronawirusa w przyszłości. Jednak dzięki narzędziom, którymi obecnie dysponujemy, takim jak szczepienia, maski na twarz i możliwość zachowania dystansu społecznego, możemy zmniejszyć liczbę zachorowań. Ale wirus, który powoduje COVID-19, będzie nadal wśród nas krążył (częściowo jest tak dlatego, że nie wszyscy skorzystaliśmy w wystarczającym stopniu z obecnych środków ochrony, co dotyczy także USA – zastanawiający jest fakt, że żyje tu 4% światowej populacji, ale aż 14,4% wszystkich infekcji na świecie i 15% zgonów z powodu COVID-19 dotyczy właśnie Amerykanów).
Koronawirus odpowiedzialny za COVID-19 nie zniknie, ale miejmy nadzieję, że osiągniemy na tyle niski i względnie stały poziom zakażeń, że znów będziemy mogli czuć się komfortowo, robiąc wiele rzeczy, które kiedyś robiliśmy. Zyskamy znacznie lepszą kontrolę nad COVID-19. Weźmy pod uwagę grypę, która jest endemiczna, ale nie przeszkadza nam w prowadzeniu codziennego życia. Szacuje się, że w USA grypa powoduje 10 tys. zgonów w „dobrym” roku i 70 tys. w „złym”, przy czym chorują na nią miliony Amerykanów. Ale nie modyfikujemy zbytnio naszego stylu życia, aby spróbować tego uniknąć.
Jak przyzwyczaić się do "nowej normalności"?
Jak będziemy żyć przy takim poziomie ryzyka? W dużej części Azji ludzie noszą maseczki, gdy tylko dostrzegą u siebie jakiekolwiek objawy ze strony układu oddechowego. Wiele potencjalnie zdrowych osób zakłada je nawet podczas spotkań towarzyskich czy podczas wykładu na uczelni. Jest to element tamtejszej kultury od dziesięcioleci, ale szczególnego znaczenia nabrała ta rutyna w czasach pandemii: w Japonii, Korei Południowej, Tajwanie i Singapurze przyzwyczajenie do noszenie maseczek pomogło ograniczyć liczbę zakażeń koronawirusem.
Ponieważ ze względu na swój wiek należę do grupy podwyższonego ryzyka, oto mój plan gry na najbliższą przyszłość. Nie będę unikał uczestnictwa w imprezach na świeżym powietrzu, takich jak mecz piłki nożnej czy baseballu, o ile nie będę zmuszony przebywać w tłumie, ale zastanowię się nad pójściem na imprezę w pomieszczeniu zamkniętym – układ odpornościowy starszej osoby nie jest tak silny jak młodej. Nie będę też jeździł komunikacją miejską bez maseczki N95, KN95 lub KF94 ani nie będę z komunikacji korzystał, poza uzasadnionymi wyjątkami, w godzinach szczytu. Uważam, że osoby z obniżoną odpornością, otyłe, z cukrzycą, chorobami serca i płuc powinny zdecydować się na podobne środki ostrożności.
Ten osobisty proces decyzyjny dotyczy nie tylko stanu zdrowia, ale także ogólnego podejścia do ryzyka. Niektórzy ludzie, mimo że należą do grupy wysokiego ryzyka, uważają, że ochrona w takim stopniu, w jakim ja ją planuję, wymaga zbyt wielu poświęceń. Warto wtedy przynajmniej przestrzegać zasady, że przy wzroście liczby zakażeń stosujemy jednak podstawowe środki ostrożności.
Na szczęście leczenie ostrych zakażeń (przeciwciała monoklonalne, leki paxlovid i molnupiravir) staje się coraz bardziej dostępne, będę zatem poszerzał zakres swoich działań z dużo mniejszą obawą, jakkolwiek mam świadomość, że wymienione leki powodują także skutki uboczne. Niestety to pewne, że koronawirus w najbliższym czasie nie zniknie całkowicie, więc na powrót do stylu życia sprzed pandemii trzeba jeszcze trochę poczekać. Co więcej, nawet wtedy zakażenie koronawirusem będzie dla wielu osób śmiertelnym zagrożeniem. Mimo to nie czuję się w tym wszystkim zagubiony: ludzie jako gatunek mają niezwykłą zdolność do adaptacji i jestem przekonany, że dzięki drobnym zmianom w stylu życia bez wątpienia przyzwyczaimy się do „nowej normalności”.
John Swartzberg, lekarz, specjalista z zakresu chorób zakaźnych, emerytowany profesor kliniczny, związany z UC Berkeley – UCSF Joint Medical Program. Przewodniczący rady redakcyjnej dwóch biuletynów zdrowotnych („UC Berkeley Wellness” i „UC Berkeley Health After 50 Newsletter”) oraz członek Pac-12 Medical Advisory Board. Autor wielu artykułów na temat COVID-19, publikowanych w lokalnych, krajowych i międzynarodowych mediach.