Wciąż jednak trudno nam zrozumieć stare jak nasza cywilizacja powiedzenie, które przypisuje się Hipokratesowi: „niechaj pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem”. I faktycznie, gdybyśmy mieli podstawową wiedzę na temat naszego ciała i jego fizjologii, tego, co nam służy, a co nie, oraz umiejętność wsłuchiwania się w sygnały płynące z wewnątrz, być może sama świadomość słuszności tego twierdzenia wystarczyłaby nam do podejmowania dobrych wyborów.
Niestety człowiek odszedł od natury tak daleko, że do każdego wyboru, niegdyś instynktownego, potrzebuje wskazówek. Lekarze zachodniej medycyny natomiast, którym tak często bezgranicznie ufamy, powtarzają niestety jedynie zasłyszane formułki, nie wsłuchują się w naturalne potrzeby organizmu i nie patrzą na swoich pacjentów holistycznie. Sami podczas studiów zdobyli jedynie powierzchowną wiedzę w zakresie dietetyki, a i ta oparta jest, a przynajmniej była przez wiele lat, na fałszywym przekonaniu, że najważniejszym składnikiem naszej diety jest białko zwierzęce, a nie węglowodany pochodzące z roślin.
Nasza „wiedza” na temat najlepszego dla człowieka pożywienia oparta jest zatem głównie o stereotypy i hasła marketingowe, takie jak: „cukier krzepi” czy „pij mleko, będziesz wielki” – chociaż gdyby potraktować tę „wielkość” dosłownie, a nie metaforycznie, byłoby w tym dużo prawdy…
Skąd zatem czerpać wiedzę? Zawsze od praktyków! Od ludzi, którzy „zęby zjedli”, praktykując – z sukcesami – głoszone przez siebie prawdy. Nie od tych, którym wystarczy krótkotrwałe poczucie sytości i zadowolenia po zjedzeniu tłustego mięsa, ale od tych, którzy patrzą na długotrwałe skutki typowo zachodniej diety i zmieniają wszystko nie według miejscowych tradycji, ale obserwując najdłużej żyjące społeczności na świecie, czyli mieszkańców tzw. Błękitnych Stref, którzy w przeważającej części mają dietę roślinną i w dodatku surową.
Dlaczego dr Gerson wybrał marchewkę?
Lekarz ten przede wszystkim był praktykiem – najpierw na sobie, a potem na swoich pacjentach sprawdzał, jakie zmiany w diecie przyczyniają się do cofania się lub wygaszania objawów chorobowych. W ciągu lat praktyki zauważył, że podając podopiecznym sok z marchwi, nawet kilkanaście razy dziennie, jest w stanie wyprowadzić ich z najgorszych chorób współczesnego świata, czyli nowotworów – ale nie tylko.
Kolejna rzecz, która zwróciła jego uwagę, to praca wątroby w różnego rodzaju chorobach. Zrozumiał, że ważne jest jej oczyszczanie, wspomaganie jej w tym procesie, a nie utrudnianie go, co z lubością obecnie praktykujemy na co dzień, np. spożywając rozmaite fastfoody. W tym przypadku również doskonale sprawdzała się marchew. Za warzywem tym przemawiał także fakt, że zawsze była i dalej jest tania, smaczna oraz toleruje ją największa cześć społeczeństwa. W naturze praktycznie nie występuje uczulenie na marchew.
Najczęstsze mity na temat marchwi
Choć wydawać by się mogło, że nikt nie może się do marchewki przyczepić, to jednak wokół tego warzywa narosło sporo mitów. Przyjrzyjmy się im.
- PODNOSI POZIOM CUKRU WE KRWI W 100 g marchewki znajduje się zaledwie 6 g węglowodanów – to bardzo niski poziom, charakterystyczny zresztą dla warzyw w ogóle. Dla porównania w 100 g białego pieczywa znajduje się 50-60 g węglowodanów. Na dodatek w formie, która absolutnie nie służy naszemu ciału, w przeciwieństwie do cukrów zawartych w marchewce, które wykorzystujemy do odżywiania komórek. Obawiamy się jednak z jakiegoś powodu, że taka ilość cukru nam zaszkodzi – czemu akurat z marchewki, a nie z bułki pszennej?
- JEST DOBRA W KAŻDEJ POSTACI Z jednej strony obawiamy się cukru w warzywach i owocach, a z drugiej wydaje nam się, że jak już je jemy, to ich postać nie ma większego znaczenia. Niesłusznie! Pomijając wartości odżywcze zawarte w gotowanej czy pieczonej marchwi, istnieje powód (może nieco rozdmuchany, ale uzasadniony), by ograniczać spożywanie jej w przetworzonej formie. Marchewka – podobnie jak ziemniaki – zawiera sporo skrobi (chociaż znacznie mniej niż kartofle), czyli trudno dostępnego w postaci surowej cukru, do którego dostać możemy się właśnie dzięki obróbce termicznej. Proces ten jednak nie dosyć, że zabiera roślinom większość substancji odżywczych, to na dodatek podnosi ich indeks glikemiczny i faktycznie może wpływać na poziom glukozy we krwi. Osoby zdrowe jednak w ogóle tego nie odczują… A obawy zwykle płyną od tych, którzy żywią się zwyczajowo słodyczami czy pieczywem. No cóż, w naszym codziennym żywieniu nie brak paradoksów: i tak ze strachu przed marchewką, niektórzy jedzą znacznie gorsze rzeczy…
- BARWIĄCY BETA-KAROTEN Usłyszeliście kiedyś: „nie jedz za dużo marchewki, bo się zrobisz pomarańczowy”? Ja słyszałem to wielokrotnie i zawsze brzmiało to dla mnie jak hasło: „Nie skacz, bo się spocisz”. Beta-karoten zawarty w tym warzywie (stąd niekiedy nazywa się je karotką) rzeczywiście jest w stanie zabarwić naszą skórę na pomarańczowo, jeśli będziemy spożywać naprawdę bardzo dużo marchwi. Jeśli jest do dla Ciebie problem estetyczny, nie jedz jej kilogramami – aczkolwiek rzadko spotykam kogoś, komu faktycznie udało się spowodować okresowe przebarwienie skóry na skutek zajadania się marchwią. Efekt ten zresztą szybko mija. Beta-karoten natomiast jako taki jest dla nas niezwykle korzystny i przydatny do procesów naprawczych w organizmie, zwłaszcza tych zachodzących na poziomie skóry. Nie warto zatem się go bać.
Jak widać, nie należy ufać ślepo wszystkiemu, co znajdziemy w Internecie albo co w ramach „mądrości pokoleń” usłyszymy od innych. Warto natomiast zastanowić się, jakie korzyści i dlaczego możemy czerpać ze spożywania marchewki.
Marchewka w diecie dziecka - pierwszy bezmleczny posiłek
Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego niemowlętom jako pierwszy pokarm podaje się właśnie sok czy też papkę z marchwi? Półki w sklepach w działach dziecięcych przepełnione są przecież produktami na bazie tego właśnie warzywa. Dzieje się tak dlatego, że marchew jest najbezpieczniejszym pokarmem dla najmłodszych. Z jednej strony jest to warzywo, które uczula nas najrzadziej, zatem jest pod tym względem najrozsądniejszym wyborem jako pierwszy składnik rozszerzanej diety. Poza tym ma identyczny skład jak ludzka krew i wszystkie najważniejsze dla dziecka wartości odżywcze – taki sam układ i zawartość aminokwasów jak w mleku matki, czyli jest pokarmem najmocniej zbliżonym do tego, który nasze ciało jest w stanie samo wytworzyć!
Dlaczego warto jeść marchewkę?
Nie zakładaj jednak, że to tylko doskonały starter dla niemowlaka. Marchew to świetny wybór w każdym wieku. Znajdziemy w niej alfa- i beta-karoten, potrzebne składniki dla zdrowia naszych oczu, aby były błyszczące i odpowiednio nawilżone, oraz dla skóry, aby była gładka i jędrna.
Szklanka soku dziennie pomoże Ci zmniejszyć ilość stanów zapalnych w organizmie nawet o połowę! Ochroni układ krwionośny, wzmacniając go poprzez obniżanie złego cholesterolu. Istnieją nawet badania udowadniające, że wpływa na ruchliwość plemników, zatem i wesprze męską płodność. Poprawia również perystaltykę. Ma także pozytywny wpływ na nasze zęby. Pobudza bowiem ślinianki do wzmożonej produkcji śliny, której zadaniem jest nie tylko wstępne trawienie, ale również oczyszczanie jamy ustnej z bakterii, co sprzyja zapobieganiu próchnicy oraz walce z nią. To wszystko jednak zaledwie drobiazgi w porównaniu do odkrycia doktora Gersona, o którym mówiliśmy na początku niniejszego artykułu. Mianowicie…marchewka chroni przed nowotworami!
Niewiele osób wie o składniku zwanym falkarinol zawartym w karotce i w kilku innych warzywach, który ma niesamowite właściwości antyrakowe. Jednak uwaga! Działa wyłącznie, gdy jemy je na surowo! Obróbka termiczna całkowicie niweluje to działanie. Zjadaj zatem marchewkę w surówkach, chrup ot tak po prostu oraz pij w postaci świeżo wyciskanych soków.
Walka przeciwieństw – seler naciowy i ziemniaki
Chociaż niniejszy artykuł w większości poświęciłem marchewce jako warzywu idealnemu, chciałbym powiedzieć również kilka słów na temat bardzo niedocenianego selera naciowego oraz bardzo przecenianych ziemniaków. O selerze mówi się zbyt rzadko, a ziemniaki niestety jemy zbyt często…
Seler naciowy w gruncie rzeczy nie jest warzywem, a ziołem, które od lat promuję jako doskonałą roślinę do spożywania w formie soków. Dzięki codziennemu piciu soków z niej m.in.:
- ustabilizujemy poziom PH w naszym przewodzie pokarmowym,
- obniżymy ciśnienie krwi,
- dzięki kwasom fenolowym oraz antyoksydantom zwiększymy szanse na uniknięcie raka,
- obniżymy poziom złego cholesterolu,
- zapobiegniemy zaparciom,
- ograniczymy stany zapalne,
- poprawimy funkcjonalność i wydolność nerek,
- wesprzemy nasz system nerwowy,
- oczyścimy wątrobę,
- poprawimy jakość snu,
- zadbamy o nawodnienie,
- zatroszczymy się o skórę i cerę oraz układ oddechowy.
Na dodatek w związku z nikłą kalorycznością nie musimy martwić się o „doliczanie” go do dziennej podaży kalorycznej, jeśli jesteśmy na etapie liczenia kalorii i staramy się schudnąć. Skoro tak wiele jest korzyści z jego spożywania, dlaczego tego nie robimy? Szkopuł tkwi zapewne w tym (pomijając kwestie marketingu), że sok z selera ma specyficzny smak, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić… Jednak warto! Na samym początku można dodawać do niego jabłko, aby złagodzić goryczkę.
Ziemniaki - jeść czy nie?
Nie da się ukryć, że są bardzo smaczne, słodkie i lubimy je w bardzo różnych formach – np. jako zapiekanki, frytki, purée. Zawsze jednak przetworzone!
Gdy sięgamy po jakiś przysmak, warto zastanowić się, czy bylibyśmy w stanie zjeść go w formie surowej i się nie pochorować… Z ziemniakami nie dalibyśmy rady. Surowe bowiem posiadają toksyczne dla nas związki, neutralizowane właśnie w procesie obróbki termicznej. Teoretycznie wydawałoby się, że skoro trucizny już nie ma, to wszystko jest w porządku. Niestety jednak obróbka termiczna pozbywa ziemniaków nie tylko toksyn, ale i cennych dla nas składników odżywczych oraz substancji, które sprawiają, że warzywa nie podnoszą stężenia glukozy we krwi. Ziemniaki zatem mogą przyczyniać się do problemów z insuliną, na które obecnie cierpi już ponad połowa społeczeństwa!
Ale… jeśli masz do wyboru z jednej strony ziemniaki, a z drugiej standardowe dla naszej zachodniej diety „smakołyki”, lepsze będą chyba ziemniaki… Przynajmniej w dalszym ciągu są to warzywa – zatem z dwojga złego…
Jeśli natomiast gotowy jesteś na pozytywne zmiany i nie chcesz wybierać mniejszego zła, zachęcam Cię, spróbuj zacząć swoją przygodę od marchewki i selera naciowego – w formie soków i surówek. Zwiększaj ich ilość stopniowo, a jedyne, co Ci pozostanie, to obserwowanie fantastycznych zmian!